Menu

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Spotkanie cz.28 - Od Zimy/Danny'ego

Nawet się nie obejrzałam, szłam coraz to szybciej, byleby najdalej stąd. Nie chciałam już nawet patrzeć na Elliota. Po drodze wzięłam córkę na grzbiet, którą zostawiłam w trawie, niedaleko od nas. Ledwo co słyszałam jej cichy oddech, postanowiłam wrócić do jaskini, gdzie było cieplej, bo na zewnątrz zaczął wiać chłodny wiatr.
- Zima zaczekaj! - zawołała Wicha, zwolniłam nieco, przyjaciółka dobiegła do mnie wraz z Shady. Poszły za mną aż pod samą jaskinie. W środku położyłam ostrożnie Tori na ziemi, po czym ułożyłam się obok niej, wtuliła się we mnie zasypiając, miałam nadzieje że to tylko zwykłe zmęczenie.
- Nigdy nie widziałam żebyś aż tak pokłóciła się z Danny'm - odezwała się Wicha.
- Aż tak to cię dziwi? To dopiero początek...
- Jaki początek?
- Ten demon nie poprzestanie na tym, będzie dążył do tego żeby rozpadła się cała nasza rodzina, zobaczysz...
- To tylko źrebie. Wybacz, ale masz już chyba obsesje na punkcie syna, on nie jest zły, wydaje ci się, źrebaki nie rodzą się złe...
- Nie rozmawiajmy już o tym, dobrze?
- Kiedy ja nie mogę przestać o tym myśleć... Aż serce mi się kraja na widok jak go traktujesz, przecież nie zrobił nic złego...
- Wicha... - starałam się jej przerwać, ale mówiła dalej.
- To wasz syn, nawet nie dałaś mu szansy. Tylko z góry założyłaś że jest zły. A Danny? Pomyśl o nim, co jeśli przez twój stosunek do syna się rozstaniecie?
- Nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą! - poderwałam się z ziemi, nie wytrzymując już z nerwów.
- Przecież...
- Zamknij się już! Co cię to obchodzi?! O niczym nie masz pojęcia! Nie masz rodziny i nigdy nie będziesz jej mieć, bo kto by zechciał niepłodną klacz?! I jeszcze mówisz mi co mam robić?! - poniosło mnie już tak bardzo że nawet nie zauważyłam że powiedziałam coś czego nie powinnam była mówić. Wicha od razu się popłakała, nigdy nie widziałam jej w takim stanie, nie chciała na mnie spojrzeć. Stałam jak wryta nie mogąc uwierzyć co przed chwilą zrobiłam, już bardziej nie mogłam jej zranić. Podniosła się nagle, wybiegłaby z jaskini, gdyby Shady jej nie złapała.
- To prawda? - spytała.
- Puść mnie... - wymamrotała Wicha.
- Na prawdę nie możesz mieć źrebaków? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Nie ufasz mi? Tak? Najwidoczniej nie uznajesz mnie za przyjaciółkę - powiedziała z wyrzutem patrząc na nią dziwnie.
- Puszczaj! - Wicha wyszarpała się jej uciekając. Podeszłam do wyjścia, widząc jak znika w oddali.
- Co ci nagle przyszło do głowy? Przecież wiesz że ona tylko mi wszystko mówi...
- No właśnie... A o mnie nie chce nawet słyszeć, gdy byłam ranna nawet nie spytała jak się czuje...
- Shady proszę cię, teraz jeszcze ty zaczynasz? Zostań tu z Tori... - chciałam już wystartować za Wichą, ale siostra mnie zatrzymała.
- Nie wiem jak ją uspokoić... - przyznała, dopiero teraz zorientowałam się że obudziłam córkę, tymi wrzaskami, była przerażona, próbowała się do mnie dostać, ale co ledwo uniosła się z ziemi to od razu lądowała w tej samej pozycji.
- Już dobrze, mama już nie będzie więcej krzyczeć... - przytuliłam ją do siebie, wtuliła się w moją sierść znów próbując usnąć.
- Zima... - moją uwagę odwróciła siostra.
- Co znowu? - spojrzałam na nią.
- Wiem że ty nie możesz, ale ja mogłabym go zabić...
- Mówisz o Elliot'cie? - zdziwiłam się. Shady przytaknęłam, nie mogłam uwierzyć że powiedziała mi coś takiego.
- Oszalałaś? - niemal krzyknęłam, powstrzymałam się tylko przez obecność córki.
- I tak miałaś go zabić... Dzięki temu...
- Wyjdź, proszę cię wyjdź... Nie chcę nawet słyszeć o podobnych rzeczach.
- Danny nie musiałby wiedzieć...
Podniosłam się gwałtownie, Shady aż cofnęła się do tyłu. Popchnęłam ją żeby wyszła na zewnątrz.
- Powiedź mi co się z tobą dzieje? - starałam się mówić spokojnie, ale mi nie wychodziło.
- Zapomnij o tym co mówiłam, chciałam tylko pomóc, ale nie wyszło - Shady ruszyła w swoją stronę. Ostatnio dziwnie się zachowywała i chwilami nie mogłam jej zrozumieć.
- Shady! - krzyknęłam za nią, przecież miała zostać z moją córką, a ja tymczasem szukałabym Wichy. Siostra była już za daleko żeby mnie usłyszeć. Westchnęłam wracając do małej. Zostałam z nią resztę dnia, nim zgromadziło się tu stado jak zawsze na nocny odpoczynek, zdążyłam już zasnąć.


Następnego dnia


Obudziłam się wraz ze wschodem słońca. Danny'ego już nie było, nie wiedziałam nawet czy wrócił na noc. Jak tylko wstałam nadal nieco zaspana spostrzegłam że nie ma przy mnie córki. Spanikowana rozejrzałam się po jaskini, pierwsze co przyszło mi na myśl to to że porwał ją Elliot. Wybiegłam od razu na zewnątrz, ku mojemu zdziwieniu Tori była z Danny'm, zaledwie kilka kroków ode mnie, jak tylko mnie zauważyła pobiegła w moją stronę.
- Mamo zobacz - zawołała, przyspieszając nieco, nagle potknęła się o własne nogi przewracając się na ziemie.
- Tori... - podbiegłam do niej, Danny też już był przy córce.
- Nic mi nie jest - powiedziała próbując wstać, ale jedna z jej nóg odmówiła jej posłuszeństwa, nie mogła nią ruszyć, byłam przerażona.
- Może tylko ją zwichnęła... - Danny obejrzał córkę, wzdrygnęła się nieco, patrząc raz na mnie, a raz na Danny'ego.
- Dlaczego pozwoliłeś jej biegać? Przecież wiesz że jest słaba...
- A co ma cały czas leżeć?
- A gdzie Elliot? Chyba nie pozwoliłeś...
- Bawi się z innymi źrebakami - przerwał Danny, jednocześnie sprawdzając grzbiet Tori, gdy dotknął gdzieś gdzie przebiegał kręgosłup noga sama się poruszyła.
- Spróbuj nią ruszyć - powiedział do córki.
- Boli... - przyznała.
- Ale możesz nią ruszać? - upewnił się Danny, klaczka pokiwała głową że tak.
- Pewnie ją nadwyrężyła, przejdzie jej...
- A jeśli nie...
- Na pewno, wygląda lepiej niż wczoraj...
W tym samym momencie Tori zakasłała. Najpierw uznałam to za zwykły kaszel, ale jak zobaczyłam że wypluła krew byłam przerażona.
- Danny, ona krwawi... - powiedziałam półgłosem, zabraliśmy ją do jaskini. Danny poszedł czegoś poszukać na jej dolegliwość, wątpiłam że teraz coś się znajdzie, zwłaszcza że jak na złość zaczął prószyć śnieg.
- Co to mamo? - Tori od razu zainteresowała się białymi płatkami, spadającymi z nieba na zewnątrz jaskini.
- Piękne prawda? To płatki śniegu...
- Sama nie wiem, wyglądają jak białe kropki.
- Przyjrzyj się skarbie... - zobaczyłam że z jej pyska spływa mała strużką krwi, starałam się to zignorować, żeby nie popadać w panikę, nie chciałam niepokoić małej: - Każdy płatek śniegu ma swój wzór.
- Nie widzę, to tylko białe kropki... - Tori skierowała uszy do tyłu, zaniepokoiła mnie trochę, bo ja z łatwością widziałam płatki śniegu, byłyśmy całkiem przy wyjściu i niektóre z nich dostawały się nawet do jaskini.
- Kiedy tata wróci?
- Za chwilkę kochanie, nie jesteś głodna?
- Chciałabym pobawić się z innymi tak jak Elliot...
- Widziałaś się z bratem? - musiałam spytać, w pełni ufałam ukochanemu, ale nie w sprawie tego demona. Tori pokiwała przecząco głową, posmutniała nieco.
- Twój brat jest zły, nie możesz się z nim spotykać, obiecaj mi że się do niego nie zbliżysz..
- Dla mnie też jest zły?
- Kto? - zaskoczył mnie nagle Danny.
- Nikt - powiedziałam szybko.
- Chyba nie nastawiasz jej przeciwko naszemu synowi? - spytał, milczałam, nie chciałam kolejnej kłótni.
- Tatusiu możemy już iść? - zaskoczyła nas pytaniem córka.
- Dokąd?
- Tam gdzie Elliot, też chce poznać inne źrebaki...
- Jestem tylko ciekawa skąd o tym wie - wtrąciłam się, patrząc na Danny'ego.
- Musisz teraz dużo odpoczywać, aż poczujesz się lepiej. Później razem z mamą pokażemy ci inne źrebaki - powiedział ignorując moje słowa.
- A mogę pobiegać?
- Dość się już wybiegałaś, ćwiczyliśmy z samego ranna - tłumaczył jej Danny, posmutniała kładąc głowę na ziemi.
- Nie może się przemęczać - szepnęłam.
- Ciężko jej to wytłumaczyć, ale jest jeszcze mała, przyzwyczai się...
- Gdyby nie ten demon... - zaczęłam, ale gdy Danny na mnie spojrzał od razu przerwałam, chciałam chociaż ten dzień spędzić bez kłótni.
- Widziałeś Wiche? - zmieniłam temat.
- Nie, a co?
- Martwię się o nią, pokłóciłyśmy się wczoraj i do tej pory jej nie widziałam - nie chciałam powiedzieć Danny'emu prawdy, gdybym powiedziała mu o tym czym wtedy zraniłam przyjaciółkę, musiałabym powtórzyć te same słowa co jej i w ten sposób wydałabym jej tajemnice.
- Domyślam się o co mogłyście się kłócić...
- Zastanawiam się kiedy się to w końcu skończy - spojrzałam na chwilę na wyjście, przestraszyłam się aż na widok Elliot'a, pewnie już od jakiegoś czasu tu stał.
- Tato, mógłbym pobawić się z siostrą? - zapytał.
- Nawet się do niej nie zbliżaj! - podniosłam się od razu osłaniając córkę.
- Daj spokój, będziemy ich mieli na oku - przekonywał mnie Danny. Nie ustąpiłam, Elliot odszedł ze spuszczoną głową, a Danny wyszedł za nim. Nie spodziewałam się że wróci do mnie, byłam pewna że zostanie z synem.
- Co z nim zrobiłeś?
- Wrócił do źrebaków się bawić.


Później


Było już późno, Danny poszedł po Elliot'a, a ja czuwałam przy śpiącej córce. Zauważyłam że przy jaskini ktoś się kręci. Sprawdziłam to, wyjrzałam na zewnątrz.
- Westro? - zdziwiłam się na jego widok.
- Czekałem na Danny'ego... Elliot porwał gdzieś Eris...
- Wiedziałam... Gdzie ją zabrał? - wcale nie zdziwił mnie ten fakt.
- Nie wiem... Zniknęła, szukałem jej wraz z Lakszmi, ale kazała mi już wracać...
- Zgadnij gdzie jest twój syn - powiedziałam na widok Danny'ego, wracał właśnie i to sam.
- Niby gdzie?
- Razem z Eris, porwał ją...
- Na pewno nie.
- Westro może to potwierdzić - spojrzałam na ogierka, który przytaknął.
- Jesteś pewien że to on? Widziałeś go jak zabiera stąd Eris? - wypytywał Danny.
- No nie... Ale to na pewno on.
- Poczekaj w jaskini na Lakszmi, a ja poszukam Eris i przy okazji Elliot'a - Danny pobiegł w stronę lasu.
- Czekaj, pójdę z tobą - dogoniłam go.
- Jesteś pewna? - zdziwił się. Przytaknęłam, chciałam zobaczyć co on zrobił z Eris, miałam nadzieje że nie zdążył jej zabić, bo nawet tego się po nim spodziewałam. Szybko zorientowałam się że nie jesteśmy tu sami, zauważyłam kogoś biegnącego między drzewami, sylwetka konia, który mignął mi przed oczami była podobna do mojej siostry...


Danny (loveklaudia) dokończ


niedziela, 30 sierpnia 2015

Spotkanie cz.27- Od Danny'ego/Zimy

-Ładnie- spojrzałem na małą, odziedziczyła oczy po mnie, moja mała córeczka...- a jak nazwiemy syna?
-Sam go nazwij, ja zrobiłam to sama...
-Nie bądź taka
-Jaka?
-Dobrze wiesz jaka
-Porozmawiamy później...
-Dobra...myślałem nad imieniem Elliot- spojrzałem na małego- ładne?- spytałem Zimy
-Nie wiem...jak ci się podoba
-A tobie?- spojrzałem na syna
-Tak- uśmiechnął się, widziałem że wygląda dużo inaczej niż ja i Zima, chociaż...z czasem może wysiwieć, w końcu siwe konie rodzą się ciemne...no ale...te oczy, nie, na pewno wychowamy go na dobrego konia, albo chociaż poskromimy tego demona, nie wiem jeszcze jak, ale coś się wymyśli
-My idziemy się przejść, pokażę młodemu stado, dołączycie do nas?
-Zobaczę
-Ehhh no dobrze, chodź Elliot- wyszedłem wraz z synem
-Tato...mama jest zła na mnie? coś zrobiłem nie tak? dlaczego mnie nie lubi?
-Nie, ona cię lubi...kocha cię, ale...czasami ciężko ją zrozumieć
-Patrzyła na mnie z nienawiścią
-Wytłumaczę ci to później, narazie chodź...- nie chciałem mu tłumaczyć dlaczego jego matka go nienawidzi, może lepiej aby nie wiedział? ale sam się z czasem o tym przekona
-Kogo ja widzę- podbiegła siostra
-Kto to?- spytał Elliot
-Moja siostra, a twoja ciocia
-Cześć mały- Florencja uśmiechnęła się- Jak ma na imię?
-Elliot
-A gdzie Zima?
-Z drugim źrebakiem w jaskini
-To są bliźniaki?
-Tak
-Dlaczego nie poszliście razem?
-To skomplikowane, teraz nie jest czas aby to wyjaśniać
-No dobrze...to przyjdę później...a jak ma na imię drugie źrebie?
-Tori
-To klaczka?
-Yhymmm
-No dobrze, to ja już idę...dozobaczenia później- siostra odeszła w swoją stronę
-Tato, lubisz stwoją siostrę?- spytał Elliot, nieco mnie zaskoczył tym pytaniem
-Tak, bardzo...kocham ją...a dlaczego pytasz?
-A tak z ciekawości...
-Chodź przedstawię cię innym źrebakom- zaprowadziłem syna do innych źrebaków, odrazu się nim zainteresowały
-Cześć- podbiegła do nas mała Feliza, za nią były już inne źrebaki
-Cześć- Elliot uśmiechnoł się nieco dziwnie
-Idź się bawić- spojrzałem na niego, nawet się nie zawachał, odrazu pobiegł z innymi się bawić, zauważyłem tylko, że Westro jest wobec niego oschły i że trzyma od niego zdala Eris, nie chciałem jednak ingerować w ich sprawy, to w końcu źrebaki, a one czasami mają swoje zachowania.
Zawróciłem do jaskini, kiedy wszedłem, Zima uczyła Tori chodzić, mała była taka mała i drobna, ledwie trzymała sie na swoich chudych, długich nogach
-I jak idzie?- spytałem
-Powoli ale dobrze- Zima stanęła nad córką, złapała ją lekko za grzywę i pomagała się utrzymać, razem z nią stawiała kroki
-Moja śliczna córeczka- podszedłem do małej
-A gdzie twój uroczy synek?- spytała oschle Zima
-Ze źrebakami, bawi się- odpowiedziałem bez żadnych emocji, ale nie ukrywam, zdenerwowała mne tym
-Tylko nie ździw się jak jakieś przyleci ze skargą albo płaczem
-Zima przesadzasz
-Ślepy jesteś? nie widzisz jak on wygląda? nie jest podobny ani do mnie, ani do ciebie, do tego te czerwone oczy
-Może z czasem wysiwieje...w końcu większość siwych koni rodzi się ciemna..
-Danny...znasz się na duchach, i myślisz że ten demon będzie dobry?
-Warto mieć nadzieję...
-Nadzieja matką głupich...
-A ty jesteś niedowiarkiem
-Nie mógł umrzeć podczas porodu, a nasza córka nie mogła urodzić się zdrowa?!
-To nie jest jego wina że mała jest chora
-Nie, a czyja!
-Zgadnij! twoja! obydwa źrebaki były normalne gdyby nie ty!
-Nie mów tak! nie chciałam źle! może cofnę to wszystko..
-Ty chyba nie myślisz o...
-Tak! trzeba go zabić, może wtedy Tori będzie zdrowa i nie będzie już tej klątwy
-Nie poznaję cię!
-Wiesz co, wyjdź stąd...nie chcę teraz z tobą rozmawiać
-I dobrze...wystraszyłaś tylko naszą córkę
-Ja?
-Nie, kamień który leży pod jej kopytami
-Nie bądź wredny
-Nie jestem...- podszedłem do wyjścia- a zapomniałbym, mała idzie ze mną- zawróciłem
-Nie, może jeszcze do niego?
-A może chcę spędzić z nią czas- zabrałem ją, Zima nie chciała się szarpać, bo zrobiłaby jeszcze jej skrzywdę, zabrałem małą na grzbiet i wyszedłem
-Chwila, idę z wami- po kilki minutach Zima wybiegła za nami, ale nie odzywaliśmy się do siebie przez całą drogę do wodospadu
-Umyj ją, Elliota wyczyściłem, ale ty małej jeszcze nie
-Dobrze wiem co mam zrobić
-Nie wiem czy wiesz, tylko mówię- położyłem Tori na ziemi, starałem się byc jak najbardziej delikatny, wystarczyłoby ją źle położyć, a mogłoby jej się coś stać.


Kilkanaście minut później


Zima umyła już córkę, wzięła ją i udaliśmy się do stada, Zima chciała pokazać córkę siostrze i przyjaciółce.
Byliśmy już blisko łąki, naglę dostrzegliśmy biegnącą w naszą stronę Wiche
-Szybko, chyba wasz syn walczy z Westro
-Że co?!- ruszyłem, wzbiegłem między konie, rozdzieliłem syna i Westro
-Jeszcze raz się do niej zbliż!- krzyknąłem Westro
-A jak zbliżę, to co?!
-To pożałujesz!- Westro rzucił się znów w jego stronę
-Ejejejej spokój!- krzyknąłem na nich, uspokoili się oboje, ale widziałem po nich że są wściekli
-Co się stało?- spytałem
-Przewrócił Eris, niby niechcący...jasne! wszystko widziałem!
-Elliot?
-Sama na mnie wpadła, to nie moja wina że się przewróciła
-Nie kłam!- wrzasnął Westro
-Nie kłamię! a ty się naglę na mnie rzuciłeś, bez przyczyny
-Bez przyczyny? jestes zły! nic jej nie chciałeś zrobić, uważaj bo uwierzę!
-Odezwał się grzeczny, kto tutaj jest mrocznym koniem!
-Ty...- Westro wystrzeżył kły
-Uspokójcie się oboje! Westro wracaj do Lakszmi, a ty Elliot ze mną- zabrałem syna
-To nie moja wina- zaczął kiedy odeszliśmy od stada
-To było niechcący?- spytałem patrząc mu w oczy
-Tak, nie chciałem jej przewrócić
-No dobrze...wierzę ci
-Przepraszam
-Nic się nie stało, ale następnym razem uważaj, pójdziesz później przeprosić Eris
-Tak...
-No i dobrze
-Danny...- Zima biegła w moją stronę wraz z siostrą i przyjaciółką-Co się stało?- spytała
-Elliot wpadł w bójkę z Westro, z powodu Eris
-Wiedziałam, co jej zrobiłeś?- Zima spojrzała wrogo na syna, mały schował się pod moje nogi- nie udawaj niewiniątka!- wrzasnęła
-Nie drzyj się na niego!
-Niech mówi co jej zrobił!
-Wpadł na nią niechcący, Westro po prostu zbyt gwałtownie zareagował
-I ty mu wierzysz?
-A dlaczego mam nie wierzyć własnemu synowi
-Bo to demon! to nie jest nasze źrebie tylko jakiś podły demon!
-Zima...nie doprowadzaj mnie do białej gorączki! wszystie te kłótkie spowodowane są przez ciebie!
-On nas tylko od siebie oddala, nie widzisz tego?! przez niego rozpada sie nasza rodzina!
-Wiesz kto narazie ją rozbija? ty! ciągle tylko masz jakiś problem, co źrebie jest winne twojej pomyłce?!
-Mam dość- Zima odeszła odemnie, Shady i Wicha nie wiedziały przez chwilę co mają zrobić, w końcu obie pobiegły za Zimą...


                                                   Zima [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Spotkanie cz.26 - Od Zimy/Danny'ego

Cała droga do wodospadu upłynęła nam w milczeniu. Rozmyślałam wciąż o problemach, o źrebaku, siostrze, stanie Zatopi, zwłaszcza łąk, przez ostatnie moje niezapanowanie nad mocą ledwo wyrastała na nich trawa. Moje myśli nagle zakłócił szum wodospadu, byliśmy już na miejscu. Tutaj jak zawsze było pięknie i przyjemnie dla ucha. Przez odgłos spadającej wody, uspokoiłam się nieco, wyciszając i skupiając się na piciu z jeziorka, Danny chyba też był spokojniejszy. Oboje staliśmy obok siebie gasząc pragnienie. Spoglądając na niego przypomniałam sobie te piękne chwile, które razem przeżyliśmy, te pierwsze kłótnie, które nas poróżniły, ale nie zdołały rozdzielić, nadal trwaliśmy razem w miłości, a ja z każdym dniem kochałam go coraz mocniej.
- Szkoda że nie możemy się cieszyć z tej ciąży - westchnęłam przerywając ciszę, nie umiałam jednak długo skupić się na czymś innym, znów zaczynały zaprzątać mi głowę myśli o tym źrebaku.
- Zima... - Danny spojrzał na mnie.
- Wiem, nie mieliśmy o tym rozmawiać, ale... Nie rozumiesz i nigdy nie zrozumiesz jak to jest nosić w sobie źrebie, które będzie demonem... Nie wiesz co to za ból wiedząc że od chwili narodzin będzie złe... - odeszłam kawałek, zaledwie na kilka kroków, nie chciałam znów się kłócić, nie powinnam nawet o tym wspominać, bo rozmowę odłożyliśmy na później. Spuściłam głowę, patrząc przygnębiona w swoje odbicie. 
- To jakie będzie zależeć będzie od nas, wychowamy je jak należy - Danny podszedł do mnie. Chciałabym mieć nadzieje tak jak on, ale przeczuwałam że to źrebie przyniesie nam mnóstwo kłopotów. 


Kilka godzin później, w nocy


Wracaliśmy do stada, mimo wszystko miło upłynął nam ten dzień, spędziliśmy trochę czasu razem, rozmawiając o wszystkim i o niczym, nie wspomniałam już więcej o źrebaku, ani żadnym z problemów, choć nadal się tym wszystkim zamartwiałam. Wchodząc do jaskini natknęliśmy się od razu na Anippe.
- Dowiedziałam się że jesteście tu przywódcami i... muszę wiedzieć czy... Czy przyjmiecie mnie do stada? - powiedziała niepewnie.
- Oczywiście że tak, ty i Lakszmi należycie już oficjalnie do stada - powiedział Danny, po chwili podszedł do nas Criss przedstawiając nam znalezione źrebie. Była to klaczka, mała pegazica o imieniu Marcella, przyjęliśmy ją do stada. Po czym od razu wraz z resztą koni ułożyliśmy się do snu, nie miałam już na nic dzisiaj siły. Gdy już prawie zasypiałam przypomniałam sobie o Shady, musiałam sprawdzić co z nią. Podniosłam się ciężko, starając się nie przeszkadzać ukochanemu, ale i tak otworzył oczy.
- Dokąd idziesz? - spytał od razu nieco zaspany.
- Sprawdzić co z Shady - podeszłam już do siostry, Danny obrócił się na bok. Shady spała, więc nie chciałam jej budzić, obejrzałam tylko jej rany, które wyglądały już lepiej. Zerknęłam też na inne konie, niektórzy już dawno zasnęli, inni rozmawiali jeszcze przez chwilę. Zauważyłam że Eris nie śpi, leżała patrząc w wyjście. Jej oparzenia na ciele nie były aż tak groźne, mogła normalnie chodzić po jaskini czy łące, ale i tak cierpiała i musiała dużo odpoczywać.
- Nie jesteś z Westro? - spytałam podchodząc do małej.
- Jest teraz ze swoją siostrzenicą, opiekuje się nim... - powiedziała nawet nie patrząc na mnie.
- Więc dlaczego do nich nie dołączysz?
- Nie należę do ich rodziny i...
- Westro bardzo cię lubi, Lakszmi też się nie pogniewa jeśli będziesz spała z nimi, idź do nich.
- Nie chcę się wpraszać.
- No dobrze, nie będę cię zmuszała, ale posłuchaj mojej rady - wróciłam już do Danny'ego, Eris obejrzała się za mną. Danny już spał, wtuliłam się w niego. Leżałam tak kilka minut, aż usłyszałam kroki, stuknięcia kopyt przerywały głuchą ciszę, która tu panowała. Był to Westro, sam przyszedł do Eris kładąc się obok niej, szeptali coś między sobą. Uśmiechnęłam się lekko na ten widok. Wkrótce zasnęli, całe stado było już pogrążone we śnie. Tylko ja męczyłam się przez pół nocy, nim usnęłam. I tak nie było dane mi wypocząć. Miałam koszmary, wciąż śniły mi się narodziny tego demona, w każdym śnie zabijał całą naszą rodzinę, przebudzałam się cała zalana potem, po czym ponownie zasypiałam łudząc się że odpocznę.


Następnego dnia


Pierwszy wstał Danny, ja byłam za bardzo zmęczona by teraz iść wraz z nim na łąkę. Chciałam się jeszcze chwilę zdrzemnąć, nawet nie otworzyłam oczu, choć od dawna już nie spałam. Słyszałam jak wychodził, a razem z nim reszta stada. To musiał być późny ranek, skoro wszyscy już wstawali.
- Zaczekaj mała... - usłyszałam głos Shady, otworzyłam na chwilę zaspane oczy. Zdziwiłam się gdy zatrzymała Eris, która wychodziła właśnie wraz z Westro i Lakszmi. Mogła ją tylko zawołać, bo w tym stanie musiała leżeć.
- Możemy porozmawiać? Ale same... - spojrzała na ogierka, a potem na Lakszmi.
- W razie czego będziemy na łące - odpowiedziała za Eris Lakszmi, kiedy klaczka milczała już dłuższą chwilę. Shady zaczekała aż wyjdą, Eris przebierała nerwowo nogami, chyba się stresowała przy mojej siostrze.
- Jak się czujesz? - spytała Shady.
- Dobrze, już prawie nie czuje bólu... - Eris spoglądała co chwilę na wyjście. 
- Wiem że to przeze mnie, mam nadzieje że mi wybaczyłaś... Ja... Nie mogłabym stracić siostry, jest dla mnie najważniejsza i... - westchnęła: - Wiem że mnie to nie usprawiedliwia...
- Nie mam ci tego za złe... Dziękuje że, że mnie uratowałaś... Mogę już iść? 
- Zaczekaj jeszcze chwilę... Chciałam ci coś zaproponować... - Shady odwróciła się z trudem na brzuch, zaciskając z bólu zęby: - Podejdź...
- Ale...
- Nic ci nie zrobię, chyba się nie boisz?
- Nie... - Eris zrobiła kilka kroków w stronę mojej siostry. Shady przytuliła ją do siebie nagle, Eris była równie zdziwiona jak ja.
- Chciałabym zostać twoją nową mamą - powiedziała nie puszczając jej, klaczka nie próbowała ani się wyrwać, ani odwzajemnić gestu.
- Zgadzasz się żebym zastąpiłam ci matkę? - Shady spojrzała w oczy Eris, która błądziła wzrokiem po ziemi.
- Ja... Ja nie chce nowych rodziców... - przyznała mała.
- Daj mi szanse, chciałabym naprawić swoje błędy - prosiła siostra. 
- Kiedy ja nie chce! - Eris wybiegła nagle na zewnątrz z łzami w oczach. Shady ułożyła się z powrotem na boku, wyglądała na załamaną. Chciałam z nią porozmawiać, ale wolałam żeby nie wiedziała że ją podsłuchałam. Poleżałam jeszcze chwilę, siostra zdążyła przez ten czas zasnąć. Wychodząc, gdy przechodziłam obok niej spostrzegłam że uroniła kilka łez. Nie chciałam już jej budzić. Na zewnątrz natknęłam się na Danny'ego, miał dla mnie niespodziankę, przez którą zapomniałam mu o tym powiedzieć...


Nastał taki okres czasu że nic szczególnego się nie działo, w końcu mieliśmy choć przez te kilka miesięcy spokoju, jedyne co to opiekowałam się Shady, która z dnia na dzień czuła się coraz lepiej. Spotkałam się też z przyjaciółką, obie się za sobą stęskniłyśmy, a Danny odwiedził siostrę. W te kilka dni po powrocie do stada wróciłam wraz z Danny'm do naszych obowiązków. Znów całe dnie patrolowaliśmy teren, skupiałam się tylko na tym i innych rzeczach, którymi musieliśmy się zająć. Mogłam dzięki temu odciągnąć myśli od problemów, które mnie dręczyły. W ostatnich miesiącach ciąży Danny kazał mi odpoczywać, a sam zajął się stadem. Miałam dość leżenia w jaskini, co z tego że była tu ze mną Shady i Wicha, Florencja też od czasu do czasu mnie odwiedzała. Mimo to nie potrafiłam się na niczym innym skupić jak na coraz głębszym zamartwianiu się o źrebaka. Dni porodu zaczęły się nieubłaganie zbliżać. Nawet nie wiedziałam kiedy minęło aż tyle czasu...


11 miesięcy później


Obudził mnie gwałtowny skurcz, nie mogłam przez chwilę złapać oddechu, ból aż mnie sparaliżował. Wszyscy wokół spali, nic dziwnego na zewnątrz panował jeszcze mrok, a niebo przepełnione było gwiazdami. Po kilkunastu sekundach udało mi się nabrać powietrza do płuc, zaczęłam od razu budzić Danny'ego. Szturchnęłam go tylko raz, bo znów dopadł mnie przeszywający ból, krzyknęłam aż, budząc połowę stada.
- Zima... - Danny poderwał się z ziemi, zwijałam się już z bólu, starałam się być silna, mimo wszystko i tak wszyscy widzieli w jak beznadziejnej sytuacji teraz jestem. Wolałabym rodzić w osobności, ale nie wyczułam wcześniej tego momentu, a teraz było za późno. Poród musiał odbyć się tutaj.
- To już? - spytał Danny, kiwnęłam tylko głową, zaciskając zęby. Danny kazał na szczęście wszystkim wyjść, tylko on został. Przytulił się do mnie lekko, trzymałam go za grzywę, nie mogąc teraz tego odwzajemnić. Instynkt podpowiadał mi co dalej robić. Musiałam postarać się ułatwić przyjście źrebakowi na świat, to był ogromny wysiłek, dla nas obojga. Mimo to źrebie jakby nie chciało ze mną współpracować. Po kilku godzinach w końcu się udało. Podniosłam lekko głowę, chciałam obejrzeć tego źrebaka, niespodziewanie zaczął się drugi poród, z bólu prawie kopnęłam nowo narodzone źrebie. Danny szybko je zabrał. Byłam tak wyczerpana że myślałam że umrę, nie przeżyje drugi raz tego samego. Ku mojemu zdziwieniu drugie źrebie urodziło się niemal natychmiast, bo po kilku minutach. Jak spojrzałam na nie kontem oka nie mając już siły unieść głowy, uśmiechnęło się jakoś dziwnie, to chyba musiał być ten demon. Nagle przed oczami zrobiło mi się ciemno, momentalnie straciłam przytomność.

Odzyskując przytomność nie pamiętałam za bardzo porodu. Jeden źrebak leżał przy mnie, a drugi wędrował po jaskini wraz z Danny'm, wkrótce oboje podeszli też do nas.
- Jak się czujesz? - spytał troskliwie ukochany. Przyjrzałam się obu źrebakom. To które stało już na nogach było demonem, byłam tego pewna, te oczy i wyraz pyska na to wskazywały, natomiast drugie wyglądało na słabe i chore. Oba różniły się od siebie wyglądem, choć były to bliźniaki. Milczałam dłuższą chwilę, miałam mieszane uczucia, nie mogłam znieść tego że urodziłam jedno chore źrebie, a drugie zawładnięte przez demona.
- Zima... Co ci jest? - Danny położył się przy mnie, miałam już w oczach łzy. Wtuliłam się w niego. Nagle ten demon położył się obok mnie, odsunęłam się natychmiast przytulając do siebie drugie źrebie, chciałam je ochronić.
- Co robisz? - zdziwił się Danny.
- Wybacz, ale nie mogę, nie chcę tego źrebaka, to demon, przez niego... - przyjrzałam się źrebięciu, które tuliłam do siebie: - Przez niego nasza córeczka jest chora..
- To niczyja wina że taka się urodziła. Mówiłem ci już...
- Więc dlaczego on jest zdrowy? - przerwałam, patrząc wrogo na drugiego źrebaka, cofnęło się do tyłu.
- To nie ma nic z tym, nie słuchałbym słów tych ogierów, nie wspomnieli nic że będziemy mieli bliźniaki.
- Spójrz na niego, to demon! - nie wierzyłam w to że tego jeszcze nie dostrzegł, w końcu to Danny zna się na duchach, nie ja.
- To nasze źrebie, tak samo jak córka!
- Nie... Ono przyniesie na nas tylko nieszczęście, albo nawet tą klątwę... - gdy to mówiłam dostrzegłam w oczach źrebaka, będącego tym demonem łzy.
- Tak?! A przypomnieć ci kto jest za to odpowiedzialny?! Źrebie nie jest niczemu winne!
Odwróciłam się gwałtownie tyłem do ukochanego, byłam wściekła, ale jednocześnie bardzo mnie zranił. Danny odszedł na kilka kroków zdenerwowany. Słyszałam jak pociesza tamtego źrebaka i namyśla się nad imieniem. Sama postanowiłam nazwać córkę. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy, bałam się że ten demon skłóci nas jeszcze bardziej i to zajmowało moje myśli. Wciąż spoglądałam ukradkiem w ich stronę. Zaczęłam na leżąco karmić córkę, bo nie umiała jeszcze chodzić, była tak słaba, że ledwo czułam że ssie mleko na dodatek miała na półprzymknięte oczy, w których zgromadziła się ropa. Odziedziczyła ich kolor po tacie.
- Tori, nazwę cię Tori - przyszło mi na myśl, gdy tak coraz bardziej przyglądałam się córce. Nawet nie zauważyłam że Danny stoi obok wraz z tym drugim źrebakiem...


Danny (loveklaudia) dokończ

piątek, 28 sierpnia 2015

Samotność cz.1- Od Marcelli/Leona

Ten dzień zapowiadał się wspaniale, obudziłam się wczesnym rankiem i stałam już nad mamą
-Cześć mamuś- dreptałam w miejscu, czekałam tylko aż wstanie i znów pójdziemy uczyć się latać
-Cześć Mercy*- otworzyła zaspane oczy
-Pamiętasz? dzisiaj uczymy się latać- rozłożyłam skrzydełka machając nimi lekko, zaczęłam skakać dookoła mamy
-Tak, pamiętam słońce, ale najpierw trzeba coś zjeść- wstawała, odrazu podbiegłam pod jej brzuch, ale zasłoniła go skrzydłem, zdziwiłam się
-Ale jesteś już na tyle duża że trzeba zacząć jeść trawę- uśmiechnęła się
-Że to?- spojrzałam pod kopytka
-Tak córeczko- mama zerwała kępkę trawy, zjadła ją, zrobiłam to co ona, strasznie się męczyłam zanim przekonałam się, i zerwałam trawę, zaczęłam ją przeżuwać
-I jak?- spytała mama
-No...może być, ale mleko lepsze
-A no bo mamy, dlatego...ale całe życie mleka pić nie będziesz, ja już powoli go nie mam
-Nie masz? dlaczego? wypiłam ci wszystko?
-Dlatego kochanie bo robisz się już duża- zaśmiała się lekko, obie jadłyśmy trawę, kiedy już skończyśmy poszłyśmy na łąkę, dzisiaj już sobie obiecałam że polecę, w końcu miałam już na tyle duże skrzydła, aby się unieść i złapać wiatr.
-Mercy chwilka...nie śpiesz się- powiedziała mama, westchnęłam niecierpliwa, chciałam już umieć latać
-Jak myślisz mamo...uda mi się polecieć?
-Ja wierzę że tak córeczko...no, pamiętasz co masz zrobić?
-Tak
-No więc, rozkładaj skrzydełka i ustaw je pod wiatr, wyczuj go- zrobiłam tak jak powiedziała mama, szybko wychwyciłam wiatr, zaczęłam poruszać skrzydłami, poruszałam nimi coraz bardziej
-Mercy, raz a pożądnie, machnij nimi i odbij się tylnymi nogami od ziemi...o tak- pokazała mama, patrzyłam na nią z zachwytem, jak leci coraz wyżej, zrobiłam to samo co ona, zamknęłam przy tym oczy aby się skupić, kiedy je otworzyłam, spostrzegłam że jestem już w powietrzu, dalej instynkt sam mi podpowiadał co mam robić, poleciałam do mamy, byłam w siódmym niebie, cieszyłam się jak nigdy
-Mamo, mamo! patrz! ja latam!- zaczęłam latać dookoła niej
-Widzę...brawo córciu
-Szkoda że tata tego nie widzi-posmutniałam, do tej pory pamiętam jak umierał, miałam kilka dni ale doskonale to pamiętam
-Tak...szkoda...- mama posmutniała, podleciałam do niej
-Przepraszam...
-Nie masz za co...
-Nie powinnam wspominać o tacie
-Wiesz...tatuś widzi wszystko co robisz, teraz pewnie się uśmiecha do ciebie
-Na prawdę?
-Tak słońce...chodź, wracajmy na ziemię- wylądowałyśmy na ziemi, no dobra, w tym momencie stwierdziłam że muszę nauczyć się lądować bo posmakowałam jak smakuje czarna ziemia.


Kilka dni później


Spacerowałam z mamą po lesie, naglę ni stąd ni zowąt, mama chwyciła mnie za grzywę i wsadziła w krzaki
-Siedź tutaj cichutko- szepnęła, nie wiedziałam o co chodzi ale przytaknęłam i schowałam się głębiej w krzakach, obserwowałam wszystko z kryjówki, do mamy podszedł jakiś ogier, miał bardzo dziwną maść, miał skrzydła tak jak ja i mama, ale był niebieski, niczym niebo, miał tylko białe końcówki skrzydeł.
-No proszę, proszę...kogo ja spotkałem- uśmiechnął się dziwnie
-Cześć Puento- powiedziała oschle mama
-Witaj piękna Olivio, ile to minęło? pół roku odkąd cię widziałem ostatni raz
-I szkoda że nie ostatni...
-Co powiedziałaś?
-Doskonale słyszałeś
-Co ty taka nie miła, przyszedłem tylko poznać swoją córkę- córkę? jaką córkę? to mama ma jeszcze jakieś źrebaki?
-Zapomnij, nie zobaczysz jej nigdy!
-Ciekawe, gdzie ją schowałaś?
-Nie twój interes...
-A on wiedział?
-Nie
-Biedny, nie zdąrzył-zaśmiał się
-Przestań, to nie śmieszne...żyłby gdyby nie ta choroba
-A zdradzić ci sekret?
-Co? jaki sekret?
-A bo to nie była choroba, tylko trucizna
-Że co?
-No trucizna, kilka miesięcy przed twoim porodem, otrułem go, przez przypadek na niego wpadłem i ukłułem go w szyję zatrutymi kolcami, no a później to go już wyniszczało od środka...a co ty myślałaś że pozwolę ci z nim być? trzeba było kochanienka szybciej myśleć
-Ty...ty morderco! jak mogłeś!
-Jak? normalnie- zbliżył się do mamy
-Odejdź! zostaw mnie! mnie i moją córkę! nigdy jej nie zobaczysz! nigdy! nienawidzę cię! a to co nas łączyło to jedna wielka pomyłka?
-Och tak, pomyłka? pomyłką to ty jesteś, i to moją!- uderzył ją naglę, chciałam wybiec ale zauważyłam jak mama patrzy w moją stronę, wiedziałam że każe mi zostać
-Zostaw mnie!- mama zaczęła mu się szarpać, uderzył ją znów
-Przez ciebie zostawiła mnie twoja siostra! i wiesz co?! obie jesteście siebie warte! tak samo głupie i bezużyteczne! chcesz do niej dołączyć?!- szarpnął za grzywę mamy która zaczęła wymachiwać skrzydłami, próbowała sie uwolnić ale on rzucił ją z impetem o ziemię, uderzyła o nią głową, widziałam jak na chwilę traci orjentacje, a on chwyta z ziemi coś ostrego, wbił to naglę w gardło mojej mamy, nie wytrzymałam i wybiegłam
-Nie! mamusiu!- rzuciłam się przed nią, widziałam jak się wykrwawia, patrzyła na mnie, próbowała coś powiedzieć, ale z jej pyska leciała krew
-Kkk...- zaczęła
-Tak mamuś- mówiłam już przez łzy
-Kocham cię- zamknęła oczy
-Mamo...mamo nie! nie zostawiaj mnie! błagam! mamo!- krzyczałam, spojrzałam wrogo jak i z przerażeniem na tego ogiera
-Pójdziesz ze mną- złapał za moją grzywę
-Nie! zostaw mnie!
-Jesteś moją córką i trochę szacunku! matka cię nie nauczyła chyba tego!- rzucił mną o drzewo, rozpłakałam się jeszcze bardziej, tym razem z bólu, wstałam prędko i wzbiłam się w powietrze
-Wracaj gówniaro!- ruszył za mną, w lesie miałam przewagę, jemu przeszkadzały gałęzie a ja zwinnie między nimi przeleciałam, uciekłam....


2,5 miesiąca później


Błąkałam się sama, nie wiedziałam gdzie mam się podziać, tęskniłam za mamą i rozpaczałam za nią, zabił ją na moich oczach, teraz nie mam nikogo, nikogo...zostałam sama.
Doszłam do morza, nie zamierzałam do niego wchodzić, panowała zima i woda była lodowata, pozatym nigdy jeszcze nie pływałam, postanowiłam więc że polecę, trudno było mi w powietrzu utrzymać równowagę, powietrze tutaj wyżej było zimniejsze i do tego wiał wiatr, ale jakoś doleciałam na tą wyspę, z daleka zobaczyłam że są tam jakieś konie, i chyba...chyba nawet źrebaki, wylądowałam więc już na tej łące, wzrok dorosłych koni powędrował w moją stronę, położyłam uszy po sobie, bałam się że coś mi zrobią, jeden z koni szedł w moją stronę, zaczęłam się już trząść ze strachu
-Ej mała, nie bój się...- powiedział łagodnie kary ogier- chodź do jaskini- zaproponował, poszłam za nim niepewnie.
-Jak masz na imię?- spytał
-Marcella, w skrócie Mercy
-A ja Christopher, w skrócie Criss, jestem zastępcą przywódców, narazie ich nie ma, ale schroń się w jaskini, jak przyjdą to dołączysz, to jasnosiwa klacz i izabelowaty ogier- powiedział i zostawił mnie w jaskini, położyłam się w kącie, otulając się skrzydłami, nie było mi wcale zimno ale chciałam się zakryć, nie chciałam patrzeć na wzrok koni wchodzących do jaskini. Usłyszałam stukot kopyt, po dźwięku poznałam że to źrebak, wyjrzałam zza skrzydeł, źrebak stał już nademną, to ogierek
-Cześć, jak masz na imię?- spytał szybko
-Marcella- odpowiedziałam niechętnie
-Aha, ja Leon, jesteś nowa? ej a to, to co? widziałem takie coś u ptaków, ej a to niebieskie to sierść?- zaczął wypytywać
-Jestem pegazem...daj mi spokój- wstałam odchodząc od niego, ale poszedł za mną
-Ee co ty taka spięta?
-Możesz za mną nie chodzić?- odwróciłam się i spojrzałam na niego krzywo
-Jaka ty sztywna- odzwajemnił swój wzrok, wyszedł z jaskini zostawiając mnie tutaj samą...

*Mercy- zdrobnienie od Marcella, używane przez jej mamę



                                                Leon [zima999] ^^Dokończ^^

Spotkanie cz.25- Od Danny'ego/Zimy

-Zapomnij, zostajesz tutaj- spojrzałem na Zimę, ale wydawała się mnie nie słuchać
-Nie, idę z tobą- upierała się, co ja zrobiłem krok to ona też
-Zima...- zatrzymałem się w końcu przed nią- Zostań z Anippe, Shady i Eris
-Anippe sobie poradzi, jej praktycznie nic nie jest
-A tobie właśnie jest, więc nie idziesz ze mną
-Nie poradzisz sobie sam
-Poradzę, uwierz mi....- przytuliłem ją, chyba się udało bo kiedy ja zawróciłem, ona została.
Kłusem przemierzałem ten korytarz, znalazłem inne przejście niż to którym się tutaj dostaliśmy, było nieco dalej, wyjrzałem zza rogu, ognisko jeszcze się paliło, widziałem te spalone zwłoki tych biednych klaczek, a oni przyprowadzili tutaj jeszcze niektóre z klaczy, widziałem jak kurczowo trzymają przy sobie nowo narodzone maleństwa, oni wręcz im wyrywali te klaczki, małe nie potrafiły nawet chodzić, nie były świadome co sie dzieje, a musiałby urodzić się dzisiaj bo były jeszcze brudne
-Nie! błagam!- krzyczała jedna z klaczy, oberwała za to dwa razy w pysk, inne klacze nie płakały ale widziałem że są tego bliskie.
-Dawajcie ją tutaj!- krzyknął ogier do swoich kolegów, poszli gdzieś na chwilę, po kilku minutach przytargali tu Lakszmi i Westro, a za nimi nieśli dwójkę źrebiąt, klaczki
-Oj miałaś pecha maleńka- podszedł do niej ten największy ogier, któy wszystkim przewodził
-Zabije cię- spojrzała na niego wrogo, wyśmiali ją, zaczęła się szarpać, fakt miała dużo więcej siły niż niejedna klacz i musiało ją trzymać aż siedem ogierów a i tak posówała się do przodu, w końcu jeden z nich zaplutł jej swoją mocą węzły na nogach, poczym powalili na ziemię
-Spójrz- ogier który trzymał bliźniaki, zbliżył je do ognia
-Nie!- Lakszmi poderwała się ale po chwili upadła, węzły niepozwoliły jej na to
-Coś mówiłaś?- zaśmiał się zbliżając małe jeszcze bliżej
-Zostaw je!- Westro podbiegł do niego, chwycił za jego noge, ogier zaczął go kopać ale ten nawet nie puścił, dopiero kiedy drugi z ogierów go przewrócił
-Lepiej się słuchaj, bo skończysz w gorszych mękach niż one- przytrzymał go kopytem przy ziemi
-A wy co tak sterczycie?! mordują wasze źrebaki a wy nic! co z was za matki! a żebyście też tam skończyły!- wrzasnęła Lakszmi, jej oczy nabrały wyrazistych kolorów, było widać po niej wściekłość, wręcz kipiała ze złości, nie raz próbowała się podnieść.
Ogier trzymający bliźniaki już prawie je wrzucił do ognia, ale zatrzymał go ten jego szef
-Poczekaj...to w połowie mroczne konie...zobaczymy jakie są silne- zaśmiał się spoglądając na Lakszmi, odszedł na chwilę, wrócił po kilku minutach z jakimiś narzędzami tortur, przyciągnął tu dziwną maszynę
-Wsadźcie je tutaj- nakazał, ogiery zrobiły co im powiedział, przywiązali za pomocą swoich mocy nogi małych, teraz już wiedziałem co to za maszyna, maszyna rozrywająca na pół
-Cągnąć- zaśmiał się, po chwili rozległ się pisk małych
-Nie! błagam zostawcie je- Lakszmi poleciały łzy, z żalu jak i ze wściekłości, rzucała się próbując sie wydostać.
Poczułem naglę dotyk na swoim sadzie, odwróciłem się gwałtownie
-Zima...miałaś tam zostać
-Nie mogłam cie zostawić
-Och, jesteś nieodpowiedzialna
-Bałam się o ciebie...co się tam dzieje?- wyjrzała lekko- to ta Lakszmi?
-Tak, jest siostrą Westro...a na tej maszynie to jej źrebaki
-Biedactwa- Zimie załamał się głos, znów rozległ się przerażliwy pisk źrebaków
-Musimy im pomóc
-Tak, tylko że ich jest dziecięciu a ja jeden, sam
-A duchy?
-Nie wiem czy będą chciałby współpracować...
-Pewnie nie jeden z duchów chciałby się zemścić
-No...spróbuję- zacząłem przywoływać duchy, o dziwo zgodziły się i sprowadziły ich jeszcze więcej, te dobre jak i te złe
-No to na co czekacie, atakujcie ich- powiedziałem, duchy ruszyły na ogiery, po chwili wszyscy upadli zwijając się z bólu, wybiegłem wraz z Zimą z ukrycia, podbiegłem odrazu do Lakszmi i ją uwolniłem, a Zima ściągnęła klaczki z tego ustrojstwa
-Moje maleńkie- Lakszmi podbiegła do nich, były nieprzytomne, zabrała je na grzbiet
-Ja wezmę Westro- podszedłem do niego, zabrałem go na swój grzbiet
-Musimy stąd uciekać...niedługo będzie ich tutaj więcej- ostrzegłem, a przed tymi ogierami ostrzegły mnie duchy. Ruszyliśmy przez korytarz, po kilku minutach byliśmy już na zewnątrz, na wyjście zasunąłem głazem który był obok
-Moje maleńkie- Lakszmi położyła swoje córki na ziemi, obie się w tym momencie ubudziły
-Mamusiu...
-Ciiii...już wszystko dobrze- przytuliła je
-Boli...- powiedziała jedna z nich
-Niedługo przestanie- uspokajała je
-Trzeba zobaczyć co się im stało- podszedłem do niej, oboje przewróciliśmy delikatnie klaczki tak, aby obejrzeć ich grzbiety, dotknąłem lekko pyskiem środka kręgosłupa
-Lakszmi...- spojrzałem na nia
-Co?
-Dotknij...- Lakszmi dotknęła lekko pyskiem grzbietu swojej córki, po chwili się rozpłakała
-Co się stało?- spytała Zima
-One umrą- Lakszmi położyła się na ziemi i zalała się łzami
-Ale co im jest?- dopytywała
-Mają rozerwany kręgosłup- powiedziałem
-Przykro mi...- Zima spojrzała na Lakszmi i na jej źrebaki
-Zostaniemy tu na noc, nie powinni nas znaleść- postanowiłem.



Następnego dnia



Czówałem praktycznie całą noc, zasnąłem dopiero nad ranem, ale obudziłem się po zalednie kilku minutach.
-Lakszmi?- podszedłem do niej
-Nie żyją...- odezwała się zanim zdąrzyłem spytać
-Tak mi przykro- położyłem się przed nią
-Zabił je własny ojciec...
-To jeden z tych ogierów był ich ojcem?
-Tak, ten który przewodził...poznałam go rok temu, był taki romantyczny i delikatny, nie wiedziałam co robił, czasami znikał, owszem...ale mówił że musi czasami odpocząć w samotności, rozumiałam to, bo ile można spędzać czasu razem, zaszłam w ciążę, cieszył się i to bardzo, opiekował się mną, cztery miesiące przed narodzinami źrebaków zabrał mnie w to miejsce, zaczął się chwalić tym wszystkim...zabawne, myślał że skoro jestem mrocznym koniem to mi się to spodoba, i że się przyłączę, ale kiedy sprzeciwiłam się, bo nie chciałam zabić jednej z klaczy, wściekł się, uderzył mnie, oddałam mu, wtedy mnie uwięził, moje maluszki urodziłam kilka dni temu, ale kiedy je zobaczył, że to dwie klaczki, wściekł się na mnie, że to moja wina że są klaczki, że on chciał ogierki, wygarnęłam mu że mógł się lepiej postarać i że takie jego geny, nasłał wtedy na mnie tych swoich podwładnych, udało mi się ukryć klaczki...ale znaleźli je...
-Jeszcze tego pożałuje, zobaczysz...
-No na pewno...niech nie myśli że odpuszczę
-Mówią że cię kochają i że jesteś najlepszą mamą na świecie...
-Że co?
-Widzę duchy, twoje córeczki stoją obok ciebie, pytają się czy mogą cię przytulić bo je wołają...woła je twoja mama
-Pewnie- Lakszmi uśmiechnęła się, ale po jej policzkach spłynęły łzy- pa maleńkie, kocham was- powiedziała, mimo iż ich nie widziała ale wiedziała że tutaj są
-One ciebie też- uśmiechnąłem się- zniknęły, twoja siostra powiedziała że się nimi zajmie
-Mam przynajmniej Westro...tylko on został z mojej rodziny, swoich dziadków i ojca nienawidzę
-Nie dziwnię się...miałem z nimi bliskie spotkanie
-Dziękuję że się nim zająłeś...
-Nie ma za co...to wspaniały źrebak i...i chyba wiem kto będzie jego partnerką w przyszłośći
-Tak? kto?
-A Eris- wskazałem na małą
-Widziałam jacy są ze sobą zrzyci...jak on z nią rozmawia, niech chociaż oni są szczęśliwi
-Ehhhh no...niech mają to czego nie mieli ich rodzice...- westchnąłem



Po południu



Kiedy już wszyscy wypoczeliśmy, ruszyliśmy w drogę, trochę było przed nami drogi, ale pogoda nam sprzyjała, nie było strasznego mrozu a i śniegu nie było dużo, gorzej było tylko wejść do wody, ale mieliśmy zalednie kilkanaście metrów na drugą stronę.
Doszliśmy już do stada, chyba jeszcze nigdy się tak nie cieszyłem, zostawiliśmy w jaskini źrebaki a znimi Anippe, Lakszmi i ranną Shady, a ja i Zima wyszliśmy na łąkę.
-W końcu w domu...- odetchnąłem
-Tak...
-Coś cię martwi?
-Bo ten źrebak...on urodzi się...
-Demonem?
-Tak...skąd wiesz?
-Słyszałem jak ten ogier to mówił
-Pomyśl jak to będzie wychowywać demona...
-Zima...nie wracajmy do tego, bardzo cię proszę, nie chcę się z tobą kłócić
-Dobrze, ale będziemy musieli w końcu o tym porozmawiać
-Dobrze, do końca ciaży jeszcze daleka droga, więc będzie jeszcze okazja o tym porozmawiać, a na razie chcę tylko trochę spokoju- milczeliśmy przez chwilę oboje, w końcu ja zaproponowałem aby pójść nad wodospad...


                                                              Zima [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Nieznany gatunek cz.1 - Od Tin'a

Chodziłem po plaży, myśląc o tym co już się wydarzyło. Doskonale wiedziałem co zrobiłem i po co, inni pewnie nie pochwalali by tego czynu. A przywódcy, wyrzuciliby mnie za pewne, na szczęście nikt nie wiedział. Nie wiedzieli że zostawiłem gdzieś tam daleko za sobą przeszłość, córkę i ciało mojej ukochanej. Darzyłem ją uczuciem, lecz nie tak wielkim by zająć się małą, znienawidziłem to źrebie, było takie słabe, kruche, a przede wszystkim przypominało mi o cierpieniu mojej partnerki. To był koszmar, gdy ona była chora ja przeżywałem katusze, nie mogłem już z nią wytrzymać, zaczynałem nienawidzić, aż w końcu zdecydowałem się odejść i mieć tą swoją rodzinkę głęboko w nosie. I tak umarła wydając na świat tego nic nie wartego źrebaka. Byłem ciekaw co się w sumie z nim stało, minęło już tyle czasu że na pewno było dorosłe. Nie, ona pewnie była już dawno martwa. Ta klacz, której zostawiłem córkę, przecież jej nie chciała, pewnie ją porzuciła. I dobrze się stało. Przynajmniej zniknie jakikolwiek ślad po mojej nieudanej rodzinie...


Dzień dobiegła końca, słońce zaczynało zachodzić, a powietrze stawało się coraz chłodniejsze. Nadal wlokłem się po plaży bez jakiegokolwiek celu. Miałem wrażenie że coś mnie dręczy, czyżby obudziło się we mnie poczucie winy? Nie to coś innego, ten zapach w powietrzu, jakby rosła tu gdzieś łąka z kwiatami. Poszedłem tropem zapachu, choć już puszyłem pióra z zimna i tak musiałem sprawdzić co to. W końcu dostrzegłem we wodzie kwiaty pływające po jej powierzchni.
- Dziwne... - powiedziałem sam do siebie, było ich mnóstwo, wydobywały się z jakieś skrzynki, pływała prawie że na środku morza. Nie miałem zamiaru tam płynąć, nie odważyłbym się wejść do tak zimnej wody, od razu bym się rozchorował.
- To pewnie od ludzi, oni to mają mnóstwo dziwnych wynalazków... - stwierdziłem, zawracając już do stada. Niespodziewanie usłyszałem jak ktoś kaszle, obejrzałem się do tyłu, przy brzegu leżała klacz. Kasłała przez chwilę po czym ponownie straciła przytomność, domyślałem się że była tu już od jakiegoś czasu nieprzytomna. Przez panujący mrok trudno było mi się jej przyjrzeć, miała długą grzywę i ogon, cała była też zimna, ale widziałem że oddycha, jej brzuch unosił się rytmicznie, gdy przyłożyłem do niej ucho słyszałem że oddycha. Więc jeszcze żyła... Zastanowiłem się chwilę, gdybym znalazł jakiegoś ogiera pewnie bym go tu zostawił, bo nic by mnie nie obchodził. Jednak to była klacz, gdy odkryłem jej grzywę i zobaczyłem pysk serce zabiło mi mocniej, zrobiło mi się momentalnie ciepło. Zachwyciła mnie swoją urodą, musiała więc być moja, musiałem ją zdobyć. Może tym razem okaże się lepszą partnerką niż moja była.
Zabrałem obcą na grzbiet. Spiesznie poszedłem do jaskini, ale nie do tej w której sypiało stado, do tej ukrytej w lesie, gdzie mało kto chodził. Położyłem klacz na ziemi, szukałem czegoś czym mógłbym ją okryć nic takiego nie znalazłem, a nawet nie chciałem znaleźć. Sam ją okryłem swoim skrzydłem, kładąc się tak blisko że wtuliłem się wręcz do niej. Wkrótce po tym przysnąłem, obudziły mnie dopiero promienie słoneczne. Strasznie mi było zimno, a jej ani trochę nie ogrzałem, odsunąłem się gwałtownie myśląc że umarła, ale ona wciąż żyła, wciąż oddychała tylko... Miała niebieską sierść i grzywę, nie mogłem w to uwierzyć. Gapiłem się na nią przez kilka minut, po czym stwierdziłem że przez tą odmienność jest jeszcze piękniejsza i co ważniejsze wyjątkowa. Żaden ogier nie będzie mógł się poszczycić taką klaczą jak ja. Nakręciłem się na samą myśl i właśnie w tym momencie zaczęła się budzić. Nie wiedziałem po której stronie mam się ustawić, w końcu zatrzymałem się przed nią. Jak tylko podniosła głowę, jej wzrok był skierowany we mnie, uśmiechnąłem się, miała przepiękne seledynowe oczy, które miały w sobie jakiś blask.
- Kim jesteś? - niemal szepnęła, jej głos też mi się spodobał.
"Twoim przyszłym partnerem"pomyślałem, odpowiadając w tym samym czasie: - Mam na imię Tin.
- A... A te skrzydła? Skąd ty je masz? Kim ty jesteś? - kiedy spytała ponownie, spojrzałem na nią jak na wariatkę, to ona jest tu dziwolągiem, a dziwi się na mój widok, choć jestem zwykłym pegazem.
- Kim jesteś?! - krzyknęła podrywając się z ziemi: - Co mi zrobiłeś?!
- Nic... - powiedziałem nieco nerwowo: - Uratowałem cię z tej wody co w niej pływałaś, gdybym nie ja to pewnie byś się utopiła - zmyśliłem.
- Nie. Ja byłam na brzegu... Morze mnie wyrzuciło na brzeg...
- Jesteś pewna?
- Jak najbardziej! Za kogo ty mnie masz? Uważasz że oszalałam, bo nigdy nie widziałam kogoś takiego czym ty jesteś?! - krzyknęła na mnie, to już było śmieszne, jak tak drobna klacz może "rzucać" się na mnie, jakby ją uderzył skrzydłem to by już nie wstała. Ratowało ją tylko to że jest taka piękna.
- Jestem pegazem. Zagadka rozwiązana? A ty to czym jesteś, jak to stwierdziłaś - odpowiedziałem złośliwie.
- Niebieskim koniem...
- Tak po prostu? Mało oryginalne - przerwałem.
- Tak, tak po prostu.
- A imię? - spytałem, już w pierwszym momencie chciałem je poznać.
- Shanti.
Shanti, takie łagodne i delikatne imię. Idealne. Gdyby jeszcze tylko miała taki charakter na jaki wyglądała.
- Wypuścisz mnie stąd czy będziesz tak stał prosto w przejściu? - zmierzyła mnie wzrokiem.
- Ty mnie się boisz czy myślisz że coś ci zrobię? Nie mam złych zamiarów, chciałbym żebyś odpoczęła i ogrzała się tutaj.
- To nie potrzebne - uśmiechnęła się lekko: - Nic mi nie jest, moja rasa ma zimną krew, dosłownie, nasza temperatura ciała utrzymuje się wciąż na minusie.
- Serio? - nie wierzyłem, to było jeszcze bardziej niezwykłe, a zarazem dziwne niż jej wygląd.
- Co mi jeszcze powiesz? Że nie widzisz w ciemności?
- Nie, nie widzę... - spojrzałem się na nią zdezorientowany.
- Tak jak inne zwierzęta co migrują w nasze strony - powiedziała jakby do siebie: - My widzimy w ciemnościach, bo zwykle panuje u nas noc.
- To gdzie mieszka ta twoja rasa?
- W krainie otulonej śniegiem, gdzie woda występuje tylko jako lód, a trawa wyrasta z białego puchu, przybierając niezwykłą filetową barwę. Zawsze zastanawiałam się dlaczego... - zamyśliła się chwilę, byłem ciekawy czy to co mówi nie jest czasami kompletną bzdurą, bo gdzie tam istnieje fioletowa trawa, kto taką widział?
- Dobrze się czujesz? - spytałem, przecież to jasne że to wymyśliła, pewnie była chora i starała się to ukryć. Shanti parsknęła na moje słowa.
- Znów nie bierzesz mnie na poważnie - powiedziała z wyrzutem. Zapadło milczenie, cisza w której ani ja ani ona nie wiedziała co powiedzieć. Starała się mnie ominąć, ale nie dawałem jej opuścić jaskini.
- Gdzie chcesz niby pójść? - w końcu się odezwałem.
- Do domu.
- Na pewno ci się uda - powiedziałem ironicznie, dodając kpiąco: - Nie słyszałem o tej krainie z fioletową trawą.
- Nie musiałeś słyszeć - wyminęła mnie gwałtownie już prawie wychodząc, złapałem ją na szczęście w ostatniej chwili za grzywę i wciągnąłem z powrotem do środka.
- Nawet jeśli istnieje to jest tak daleko że byś tam nie doszła!
- Założymy się? - zrobiła krok na przód.
- Nie... Albo, no dobra chodźmy, przekonamy się... - wyszedłem wraz z Shanti na zewnątrz, ta podróż nie wiadomo dokąd będzie doskonałą okazją by zdobyć jej serce, a wtedy będzie już moja.


Kilka dni później


To była najgłupsza decyzja jaką podjąłem kiedykolwiek. Shanti nie odpuszczała, szła wciąż przed siebie, po drodze zerwaliśmy kilka nocy, podróżowaliśmy głównie nocą, nie obchodziło jej że jest mi zimno. Powiedziała mi nawet żebym się odczepił jak mi się nie podoba. Teraz byliśmy już chyba nawet na terenie obcego stada. Jak omijaliśmy śpiące konie, Shanti przyglądała się im uważnie.
- Nigdy nie spotkałam innych ras... - stwierdziła, mówiąc szeptem. Nic jej na to nie odpowiedziałem, drzewa też ją ciekawiły, nawet zwykła trawa była czymś nowym dla niej. Ponoć znała tylko śnieg, lód, góry i tą swoją dziwną fioletową trawę, a i zwierzątka co niby migrują do tej krainy niebieskich koni.
Zagrożenie minęło, byliśmy już na innym terenie, wokół był sam piach, który co chwilę rozwiewało zimne powietrze, musiałem przymykać oczy by ziarenka piasku nie dostały się do nich. Ziemia była coraz bardziej twarda, zmarznięta, bo w końcu mieliśmy zimę, aż dziwne że nie spadł jeszcze śnieg. Niespodziewanie usłyszałem warkot silnika, coś nadjeżdżało, raczej było pewne że to ludzie. Miałem już okazje ich poznać i wiedziałem że to oznacza kłopoty. Złapałem Shanti za grzywę zmuszając ją by schowała się razem ze mną za wzgórzem. Z dołu widzieliśmy jak ludzki pojazd przejeżdża przez szczyt z ładunkiem na przyczepie.
- To nie możliwe... - wymamrotała Shanti, spojrzałem na nią, była już zalana łzami. Nagle pognała w stronę pojazdu.
- Oszalałaś?! - złapałem ją w ostatnim momencie, już druga z kolei przyczepa przejechała tuż przed naszymi nosami, to był cud że żaden z człowiek nas nie zauważył. Zerknąłem co był w ich środku, stanąłem jak słup nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Ich było więcej, takich samych jak Shanti. Leżeli ciałem na ciele i chyba byli martwi, bo dlaczego wieźli by ich w taki sposób? Nagle Shanti spadła na mnie, myślałem że zemdlała, ale tylko zasłabła, patrząc na mnie nieprzytomnie, przytrzymałem ją, strasznie rozpaczała. Tak bardzo że przytuliła się do mnie. Nie mogłem się nie uśmiechnąć, cieszyłem się z tego że w końcu się do mnie zbliżyła, a teraz oczekiwała wsparcia, musiałem dobrze to rozegrać.
- Zabili ich... - wymamrotała półgłosem przez łzy: - Wszystkich zabili... - łkała dalej, tuliłem ją do siebie, zastanawiając się jak mam ją pocieszyć.
- Pamiętaj że masz mnie, ja zawsze będę cię wspierał, jakoś to będzie... - wydusiłem wreszcie coś z siebie, starając się żeby wyszło naturalnie, nie mogłem się zasmucić ani trochę. W środku wręcz skakałem z radości, uśmiechałem się gdy nie patrzyła.
- Dziękuje... - ledwo usłyszałem jej cichy głos, to wzbudziło we mnie jeszcze większą radość.
- Chodźmy stąd - zawróciłem, wraz z nią, szliśmy obok siebie, wciąż oglądała się do tyłu, nie oszczędzając łez.
- Nie płacz już, to przeszłość, trzeba się z nią pogodzić... - dodałem.
- Ty nic nie rozumiesz... To była moja rodzina, przyjaciele, stado tam byli nawet nasi wrogowie i obce stada, a oni ich wszystkich... - przerwała nie mogąc złapać na chwilę oddechu, cała była aż blada, a jej oczy straciły swój blask przez łzy. Przytuliłem ją do siebie, idąc dalej wraz z nią w milczeniu.


Dwa dni później


Zatrzymaliśmy się w pobliskiej jaskini, Shanti doprowadzała mnie po woli do szału, wciąż rozpaczała, a tyle razy już ją pocieszałem, nie poniżałem się tak jeszcze dla żadnej z klaczy, przynosiłem jej nawet jedzenie i namawiałem by coś zjadła. Ona wolała jednak głodować i nie spać, chciała się chyba zabić, bo z dnia na dzień wyglądała coraz to marniej, traciłem już na nią ochotę. Nie chciało mi się słuchać jej użalania nad sobą, a raczej nad tymi jej bliskimi. Nie żyli i nic tego nie zmieni, jak tak dalej pójdzie to sama do nich dołączy. Nie mogłem na to pozwolić, tyle się przy niej wymęczyłem. Dziś wracając z trawą postanowiłem skończyć z tą delikatnością.
- Jedź - rzuciłem jedzenie pod jej pysk, leżała na ziemi jak zwykle we łzach. Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Jedź, bo sam ci to wepchnę do pyska - kazałem, nie zgodzę się tym razem z odmową.
- Co ci się stało? - spytała.
- Po prostu masz zjeść tą trawę co ci przyniosłem - powiedziałem wolno przez zaciśnięte ze złości zęby.
- Nie chcę... - odsunęła od siebie jedzenie, uderzyłem ją momentalnie w pysk, aż sam siebie się przestraszyłem, ale kontynuując wziąłem trawę i jak powiedziałem wepchnąłem ją jej do pyska, a przynajmniej starałem się, szarpała się strasznie.
- Puszczaj mnie! - krzyczała, popchnąłem ją tak że uderzyła głową o ziemie, oparłem kopyto na jej głowie, krzyczała z bólu, o to chodziło, żeby miała otwarty pysk, od razu wepchnąłem jej tą trawę, przytrzymując tak długo aż połknęła. Jak tylko ją puściłem uciekła na koniec jaskini, próbując się uspokoić.
- Zjesz resztę czy dalej mam cię karmić?! - wrzasnąłem, kiwnęła głową że tak.
- Nie słyszałem!
- Zjem... Zjem wszystko... - wymamrotała. Czekałem aż podejdzie wybijając w nią wzrok.
Później już nie odmawiała jedzenia, dzięki temu uratowałem ją od śmierci głodowej. Po przemyśleniu co zrobiłem, byliśmy wtedy już blisko terytorium stada, przeprosiłem ją za tamto, uznała argument że martwiłem się o nią, cieszyłem się że jest taka naiwna, już prawie że była moja. To kwestia kilku dni albo tygodni...


Ciąg dalszy nastąpi


Spotkanie cz.24 - Od Zimy/Danny'ego

Biegłam najszybciej jak tylko mogłam, przez ból zostałam już całkiem z tyłu, na dodatek skręciłam nie tam gdzie trzeba, podążając za tą obcą, która zniknęła mi z oczu przyspieszając coraz to bardziej. Jak tylko się zorientowałam że Danny z resztą pobiegli gdzie indziej było o wiele za późno. Zgubiłam się.
- Gdzie jesteś?! - krzyknęłam zatrzymując się wyczerpana, nie było sensu dalej się wysilać, klacz, która chciała żebym jej nie zostawiła, sama to zrobiła, nawet nie zawróciła. Najwidoczniej nie obchodziło jej co się ze mną stanie. Szukała naiwnej... Położyłam się na ziemi, łapiąc oddech, poczułam nieprzyjemny skurcz, może byłoby nawet lepiej gdybym poroniła, ten demon wtedy nigdy nie przyszedł by na świat. Nie umiałam go jednak nienawidzić, serce wciąż uparcie mi powtarzało że to moje źrebie, moje i Danny'ego, wiedziałam że on kocha je bardziej ode mnie, choć nawet nie wie jakie się urodzi. Będzie je chronił, nawet przede mną. Odpoczęłam chwilę, nie mogłam tak po prostu się poddać i czekać tu na te ogiery. Podniosłam się zawracając. Z każdym krokiem byłam coraz czujniejsza, z łatwością by mnie złapali, gdyby wiedzieli że tu jestem. Wyłapywałam każdy dźwięk, co nie było takie łatwe, bo było ich tu mnóstwo od szmerów do stuknięć kopytami. Nagle obejrzałam się za siebie słysząc jak ktoś pędzi w moją stronę. To była ta klacz.
- A jednak postanowiłaś zawrócić... - odwróciłam od niej wzrok.
- Wybacz, spanikowałam, nie wiedziałam że zostałaś w tyle - tłumaczyła się. Obie mówiłyśmy szeptem, nikt nie mógł nas usłyszeć, bo źle by się to skończyło.
- Za Danny'm też ciężko było ci biec? Zgubiłyśmy się i to przez ciebie...
- Jak to? Przecież ty też masz oczy i też powinnaś patrzeć dokąd biegniesz - parsknęła, zmierzyłam ją wzrokiem.
- A nie? - dodała po chwili.
- Nie widzisz w jakim jestem stanie? Liczyłam że nie możesz się pomylić i ich zgubić, biegłaś przodem, więc myślałam że mnie naprowadzisz, skoro nie mogłam biec szybciej.
- To nie moja wina, jestem przerażona, chcę stąd wyjść, wszystko co tu widzę przyprawia mnie o dreszcze, a ciebie nawet widok ciała tego martwego źrebaka nie ruszył...
- Widziałam gorsze rzeczy, chodźmy już - przyspieszyłam, mimo że teraz powinnam się oszczędzać przez te skurcze, które nie ustępowały.
- Oni nas pozabijają, albo co gorsza zrobią to samo co z tamtymi klaczami... - popłakała się, spojrzałam na nią w milczeniu, cała się trzęsła, a w jej oczach można było dostrzec przerażenie.
- Spokojnie, nie pokazuj po sobie strachu, to słabość...
- A ty się nie boisz?
- Boję, najbardziej boje się o moich bliskich... - przyznałam.
- Ja... - przerwałam jej, wystarczył jeden gest głowy by się ukryła, a ja razem z nią, ktoś tu szedł i nie był całkiem sam.
- Jak tylko zrobicie coś tej małej to pożałujecie! - krzyknęła Shady, kilka ogierów ją prowadziło, ją i Eris, która była z tyłu.
- Co ty nie powiesz? - jeden z ogierów kopnął w Eris tak że się przewróciła z hukiem uderzając o ziemie. Shady niemal się wyszarpała, gdyby tylko te ogiery nie zareagowały tak szybko. Chciałam wybiec z kryjówki, ale klacz złapała mnie za grzywę, ciągnąc mnie gwałtownie w swoją stronę, nawet nie wiedziałam że ma taką siłę.
- Nie udawaj że ci na niej zależy, robisz to tylko dla tego izabelowatego, bo cię o to prosił, prawda? - powiedział stojący obok mojej siostry ogier.
- Chronię ją, bo mi na niej zależy, obojętnie co byście nie mówili i tak nic tego nie zmieni... - mówiła.
- Akurat, wiele słyszałem o tobie i wiem jaka jesteś. Co byś powiedziała na wymianę, jej życie za życie twojej siostry? - wskazał na przerażoną Eris, która nadal leżała na ziemi.
- Nie ma jej tutaj, nie złapaliście jej...
- A gdyby tu była, a może nawet jest - ogier spojrzał w stronę naszej kryjówki, którą stanowiła ściana połączona z wejściem do tego korytarza w którym znajdowali się wrogowie. Spróbowałam użyć mocy, wysilałam się na darmo, bo coś tutaj blokowało ją nawet bardziej niż ten naszyjnik, którego udało mi się pozbyć. Kilka ogierów ruszyło już w naszą stronę.
- Uciekajmy! - krzyknęła spanikowana klacz, ciągnąc mnie za sobą, zaparłam się, nie mogłam zostawić Shady, ani Eris z tymi draniami. Nagle oberwało mi się w głowę, upadłam przed wyjściem, tak że Shady mnie zobaczyła. Klacz uciekła, obejrzała się tylko raz do tyłu, jakby się wahała po czym przyspieszyła.
- Nie! - siostra szarpnęła się gwałtownie, gdy znów mnie uderzyli.
- Kogo uratujesz Shady? Swoją siostrę czy tego bachora? - ogier zaczął krążyć wokół Shady, która nadal była przytrzymywana przez ogiery: - Wybieraj! - krzyknął gdy milczała. Spoglądała raz na mnie, a raz na Eris.
- Która ma żyć? - ponowił pytanie: - Jeśli nie wybierzesz to obie zabijemy!
Spojrzałam na Eris, nie chciałam by teraz ją zabili, nie miała nikogo na sumieniu jak ja, nikogo nie skrzywdziła, ma przed sobą więcej życia niż ja, mimo że sama nie mam go wcale mało i na dodatek noszę w sobie źrebaka... Właśnie, źrebaka, które jest demonem.
- Zabijcie mnie... - spojrzałam na nich z nienawiścią, bałam się, ale ukryłam to w sobie. Ogiery zbliżyły się do mnie zostawiając małą.
- Nie! - zaprzeczyła Shady.
- Więc, kto ma zginąć? - spytał wolno, podkreślając ostatnie słowo ogier, Shady wskazała łbem na Eris. Zaprotestowałam, podnosząc się gwałtownie i szarpiąc się wrogą. Kilka ogierów otoczyło klaczkę, Eris nie potrafiła wydobyć z siebie choćby jednego słowa, a oni zaczęli ją brutalnie bić, każdy cios przyjmowała w milczeniu. Miałam w oczach łzy z tej bezsilności że nie mogę nic zrobić, mimo że próbowałam jakoś ich powstrzymać. Byli ode mnie silniejsi, było ich więcej, a ja na dodatek byłam osłabiona. Zebrałam sobie w jednej chwili resztkę sił. W końcu szarpnęłam się tak mocno że aż wyrwali mi sporą kępę włosów z grzywy, nie spodziewając się nawet że się uwolnię, ale przynajmniej byłam w stanie dobiec do Eris. Odepchnęłam jednego z ogierów, przepychając się i już potem osłoniłam Eris stając tak że znalazła się pode mną i nie mogli już do niej dotrzeć. Nogi trzęsły mi się z wysiłku i bólu. Zmierzyłam wzrokiem ogiery, najpierw wydawali się zdziwieni, po chwili wybuchli śmiechem.
- Żałosne. I tak jej nie uratujesz - powiedział jeden z nich.
- Zobaczymy, nie ruszę się stąd... - spojrzałam kontem oka na Eris, zdążyli już ją tak pobić że ledwo oddychała: - Możecie mnie nawet zabić.
- Zima nie rób tego! Ty musisz żyć, oni i tak ją zabiją, zrozum... - odezwała się siostra, spojrzałam na nią krzywo. Położyła po sobie uszy.
- Czemu nie zabijecie mnie? Jestem nic nie warta - Shady zwróciła się do ogierów.
- Skończcie to, zabierzcie je, a źrebie zabijemy w inny sposób - zdecydował ogier, który wcześniej zadawał te pytania mojej siostrze.
- Nie zabijecie jej! - zaparłam się gdy chcieli mnie odciągnąć od Eris. Przesuwali mnie po ziemi, starałam się cofnąć, siłowałam się z nimi, a wszystko na darmo.
- Eris uciekaj! - krzyknęłam, choć wiedziałam że nie da rady wstać i się podnieść. Odciągnęli mnie już całkiem od niej. Zostawili ją samą, gdyby ktoś tu był mógłby ją zabrać i próbować uciec, Danny na pewno już dawno by ją obronił, albo chociażby ta klacz mogła zawrócić i pomóc. Nikt jednak się nie pojawił, a ogiery zdążyły już ją zabrać, a nas prowadzili, popychając co chwilę, abyśmy szły w stronę ciemnego pomieszczenia.
- Zawiodłaś mnie... - szepnęłam do siostry, spuściła głowę.
- Ruszajcie się! - popchnęli nas jeszcze mocniej, prawie upadłam. Oglądałam się wciąż do tyłu, okazało się że klaczkę zanoszą tam gdzie my podążałyśmy.
- Spójrzcie, kogo znalazłem - powiedział jakiś ogier, niespodziewanie obok nas znalazła się ta klacz, była cała we łzach i ranach.
- Chciałam sprowadzić pomoc... - zaczęła się tłumaczyć.
- Jasne, chciałaś się ratować - kiedy to powiedziałam, zaprzeczyła kiwnięciem głowy, nie wierzyłam jej. Jak tylko weszliśmy zobaczyłam Danny'ego, uwięzili go w korytarzu prowadzącym do tego pomieszczenia, w którego wejściu umieścili jakieś kraty, przez które nic co nie jest wielkości myszy by się nie przecisnęło.
- Danny! - krzyknęłam, odwracając jego uwagę, oberwało mi się za to, prosto w pysk. Danny podbiegł do krat uderzając w nie kilka razy, ani drgnęły.
- Zostawcie ją! - krzyknął.
- Rozpalcie ogień, a je zwiążcie, wszystkie trzy... - kazał ogier, który najwidoczniej był tu szefem. Pozostali rzucili nas na ziemie, próbowałam się im wyrwać, jeden z nich użył mocy, oplatając nas łańcuchem, który pojawił się praktycznie znikąd. Związał nam nogi tak mocno że łańcuch wbijał się w nie i zaczęła się pojawiać krew.
- Niedługo się zabawimy - drugi z ogierów wywołał ogień, jego płomienie buchnęły wprost przed nami.
- Przyniesiemy inne źrebaki, nie będziemy marnować czasu na tego jednego, skoro może na raz zginąć kilka - dwa ogiery odeszły z grupy.
- Wybacz Danny, starałam się uciec, ale mnie złapali, a potem... - siostra spojrzała na mnie.
- Gdzie Eris? Chyba jej nie zabiją?! - krzyknął na nią Danny. Kiwnęła tylko głową że tak, za to ja zaczęłam odczuwać silne skurcze, jakich jeszcze nie czułam, krzyknęłam aż, zalał mnie nagły pot, sapałam nie mogąc złapać oddechu. Kilka z ogierów zwróciło na mnie uwagę, ale potem zajęli się sobą.
- Zima nie... Nie możesz teraz poronić! - Danny znów rzucił się na kraty, mimo starań nie mógł się wydostać. Z narastającego bólu traciłam już przytomność. Zemdlałam, budząc się dużo później, obudziły mnie wrzaski źrebaków. Jak otworzyłam oczy już kilka z nich paliło się w ogniu, a ogiery wrzucały kolejne. Wszystkie były klaczkami. Leżałam w krwi, ale mimo to nie poroniłam. Nagle dobiegł do mnie krzyk siostry i brzdęk łańcuchów. Nie mogłam uwierzyć że się wydostała, że wytrzymała taki ból. Miała zdarte skórę na nogach aż do kopyt, leżała przez chwilę na boku, widziałam że każdy ruch kończynami sprawia jej ból, przeszywający całe jej ciało. Podniosła się na siłę, prawie upadła. Ruszyła gwałtownie w stronę ogniska, chciałam ją zatrzymać, ale nie zdążyłam jej nawet złapać za ogon. Akurat wrzucili Eris do ognia, nie mogłam na to patrzeć, miałam zamiar zamknąć oczy, z których wypłynęły mi łzy, ale coś mi nie pozwalało. Shady wskoczyła wprost do ognia, nie zawahała się ani razu, byłam w szoku, nie spodziewałam się że zrobi coś takiego. Po kilkunastu sekundach wyskoczyła wraz z Eris, zaczęła ją turlać po ziemi, mimo że sama się paliła i to żywcem, obie krzyczały wniebogłosy. Shady upadła nie mając siły ratować już siebie. Krzyknęłam rozpaczliwie, rzucałam się próbując uwolnić. Ktoś niespodziewanie oblał moją siostrę wodą. Spojrzałam na niego, był to jeden z nich. Reszta nie zauważyła, zabawiając się widokiem umierających w mękach klaczek. Ogier wziął moją siostrę na grzbiet, a Eris poniósł za zniszczoną od ognia grzywę. Zostawił je obie przy mnie i tej klaczy.
- Ty... - zaczęłam.
- Nic nie mów - kazał, uwolnił nas z łańcuchów, nie użył żadnej mocy, męczył się rozplątując je za pomocą pyska. Potem oparł przednie nogi o ścianę, zaczęła się rozsuwać, było tam jakieś tajne przejście.
- Uciekniecie tym korytarzem, zamknę go za wami...
- A Danny? Nie zostawię go.
- To za duże ryzyko, zauważyliby mnie, uciekajcie.
- Nie, bez niego nie pójdę...
- Chociaż my się uratujmy - prosiła rozpaczliwie klacz.
- Proszę bardzo, biegnij - niemal krzyknęłam, wbijając w nią wzrok.
- Ruszajcie już, uwolnię go i dołączy do was - parsknął ogier, widać było że się zdenerwował, poszedł w stronę korytarza gdzie uwięzili mojego ukochanego. Próbowałam podnieść siostrę, klacz podeszła do mnie, pomagając mi ją nieść, musiałam jeszcze zabrać Eris na grzbiet.
- Ja ją wezmę... - zaproponowała obca.
- Ty już dźwigasz moją siostrę - ruszyłam ledwo.
- Obie ją dźwigamy, jesteś w ciąży.
W końcu dałam się jej namówić i przekazałam jej Eris, ulżyło mi trochę, choć nadal ciężko było mi iść i co chwilę opierałam się o ścianę. Zwalniałam, czekając aż pojawi się Danny, w końcu przybiegł do nas.
- Uciekajcie, a ja... - przerwał, gdy nagle wejście za nami się zamknęło.
- Nie! Tam został Westro i Lakszmi! - Danny uderzył w ścianę.
- Musimy uciekać... Wrócimy tam po nich... - mówiłam ledwo, znów zrobiło mi się słabo. Miałam nadzieje że Westro jeszcze żyję... Lakszmi nie miałam okazji poznać. Danny zabrał ostrożnie Shady, teraz sam ją niósł.
- Oprzyj się o mnie - spojrzał na mnie.
- Dam radę sama...
- Wiem że nie, nie mamy czasu, szybko!
W końcu go posłuchałam, szliśmy najszybciej jak to było możliwe. W oddali usłyszałam krzyk tamtego ogiera co nam pomógł, wszystko wskazywało na to że go zabili. Klacz aż się zatrzęsła. Po kilkunastu minutach wydostaliśmy się na zewnątrz. Danny od razu pobiegł szukać opatrunków, musieliśmy działać szybko żeby uratować Shady i Eris. Przytrzymałam krwawiące rany siostry, sprawiłam jej ból, ale musiałam jakoś powstrzymać krwawienie, Eris na szczęście miała tylko oparzenia, z których krew nie sączyła się tak szybko i w tak dużej ilości.
- A ty na co czekasz? - zorientowałam się że ta klacz też tu została.
- Nie pójdę tam, wolę się stąd nie ruszać... - powiedziała półgłosem, nie miała nawet odwagi spojrzeć na Shady czy Eris.
- Jak zwykle do niczego się nie nadajesz - powiedziałam w nerwach, co jej tutaj groziło, przecież stamtąd uciekliśmy. Mogłaby się ruszyć i pomóc. To Góry Śmierci, tutaj znalezienie opatrunków graniczyło z cudem.
- Wiedziałam... Jesteś taka jak inni... - rozpłakała się.
- Przestań, płacz w niczym nie pomoże.
- Próbowałam z tym walczyć, ale nie mogę, nie potrafię...
- Z czym?
- Z tym lękiem przed krwią, zwłokami, śmiercią to... To mnie przerasta... - wymamrotała: - Nie wytrzymam tu dłużej...
- Uspokój się
- Jak mam się uspokoić?! Jestem cała pomazana krwią! Widziałam jak ich zabijają, słyszałam jak krzyczą... Kazałaś mi wejść do wody w której pływało ciało zniekształconego źrebaka! - krzyczała, upadając i płacząc coraz to bardziej, jeszcze nie widziałam żeby ktoś się aż tak trząsł. Danny właśnie przyszedł, z jakąś mazią zawiniętą w materiał. Nie wyglądała zbyt zachęcająco
- To im pomoże szybciej niż normalne opatrunki - wyjaśnił, pomogłam mu trochę rozsmarowywać dziwną maź, wchłonęła się w ranny Shady powstrzymując krwawienie, ale nadal była w złym stanie, potem zajęliśmy się Eris. Danny spoglądał co chwilę na tą klacz, która nadal się nie uspokoiła. Po wszystkim podszedł do niej.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze - powiedział.
- Nie będzie... - wymamrotała.
- Musi, postaram się żebyśmy wszyscy wyszli z tego cało - Danny w tym momencie spojrzał również na mnie.
- Przeszłaś już dość sporo, jak na ten twój lęk - wtrąciłam się.
- Przecież uciekłam, zostawiając się tam - przypomniała, a jednak miałam racje że uciekła, a nie jak wtedy twierdziła że pobiegła szukać pomocy.
- Zostań tu z Zimą...
- Tak ma na imię ? - przerwała.
- Tak...
- Ja jestem Anippe...
- Zostańcie tutaj, a ja wrócę po Westro i Lakszmi - Danny już chciał zawrócić, ale stanęłam mu na drodze.
- Pójdę z tobą, nie zostawię cię samego - upierałam się.


Danny (loveklaudia) dokończ



środa, 26 sierpnia 2015

Spotkanie cz.23- Od Danny'ego/Zimy

Obejrzałem się za źrebakami, cały czas to robiłem, nie chciałem aby coś im się stało. Po kilku godzinach musiałem wziąć Eris na grzbiet, Westro bez problemu dawał sobie radę ale mała już mi się przewracała ze zmęczenia.
-Daleko jeszcze?- spytała zaspana
-Nie wiem maleńka- stanąłem na rozwidleniu dróg, robiło się coraz głębiej i Westro już nieługo będzie musiał płynąć, ja jeszcze dosięgałem dna.
-Chcę już do domu- Eris wtuliła się w moją grzywę, westchnąłem cicho
-Wiem...ja też- poszedłem dalej, pierwszą lepszą drogą, naglę zrobiło się tak głęboko, że woda było prawie po móg pysk, Eris chwyciła się mocno mojej grzywy i wspięła się na szyję aby mieć głowę nad powierzchnią
-Westro dasz radę?
-Tak- mały płynął równo ze mną, naglę zobaczyłem w wodzie krew
-To chyba krew Shady...- Westro spojrzał na mnie, przyśpieszyłem płynąc szybciej, naglę coś chwycił mnie za nogi i zaczęło ciągnąć na dno
-Westro łap Eris!- zdąrzyłem krzyknąć zanim moja głowa znalazła się pod wodą, widziałem tylko jak Westro pomaga przyjaciółce, spojrzałem w dół, wylądowałem na samym dnie, a to coś co mnie trzymało...było...było jak jakieś zmutowane zwierzę, usmiechało się szyderczo, zęby i szczęke miał jak rekin, oczy jak wąż, przednią część ciała była pokryta piórami a przednie nogi należały do orła, tył zaś pokryty był łuskami, ogólnie dalsza część ciała, wyglądała jakby należała do węża, nie miał tylnych nóg, na końcu ogona miał kolce. Zacząłem wierzgać tylnymi, desperacko próbwałem się uwolnić, nie mogłem już dłużej wstrzymywać powietrza, zobaczyłem krew i straciłem przytomność.



Kilka godzin później



Kiedy się obudziłem, byłem juz na brzegu, podniosłem głowę i rozejrzałem się zdezorientowany, zobaczyłem palące się ognisko, obok niego leżał Westro z Eris
-Westro...Eris...co się stało?
-Moja siostrzenica nam pomogła- Westro podszedł do mnie
-Twoja siostrzenica?
-Tak...dowiedziałem się że moja siostra, którą zabił jej partner, miała córkę, zdąrzyła ją ukryć zanim została zabita...ma na imię Lakszmi, jest odmieńcem i dlatego jej matka musiała ją schronić bo jej ojciec także chciał ją zabić
-Gdzie ona jest?- spytałem
-Tutaj- klacz wyszła z cienia, wcześniej jej nie zauważyłem, śnieżnobiała, wręcz albinoska, w lekko kręconą grzywę, ogonem który przypominał nieco krwi, tylko że był masywniejszy, na końcu miała gęstą kępę sierści, miała dwu kolorowe oczy, jedno błękitne a drugie krwisto-czerwone, to sprawiało że wygląda strasznie, krótkie ale ostro zakończone kły, zamiast szponów przy koptach, to kopyta były ostro zakończone a przez środek jej grzbietu biegł błękitny pasek z czarnymi plamkami, dobrze umięśniona ale nazdwyczaj szczupła i wysoka
-Potrafi zamienić się w cień, dlatego była niewidoczna- wyjaśnił Westro
-Jak się tutaj znalazłem?- spojrzałem na Lakszmi
-Znalazłam was, moja mama powiedziała mi przed śmiercia że ma młodszego brata, postanowiłam go szukać kiedy usłyszałam że uciekł od tych sadystów. Słyszałem wołanie o pomoc, kiedy zobaczyłam dwójkę źrebaków i jednego usiłującego utrzymać twoją głowę nad powierzchnią wody, nie mogłam tak tego zostawić, a poznałam Westro po tym, że on i moja siostra są do siebie podobni, szczególnie z zachowania, zawsze komuś pomóc...opatrzyłam twoja rany, miałeś stare już zabliźniające się rany, zostały one poszarpane i to coś zrobiło ci dodatkowe, nowe rany, na szczęście nie są głębokie, dużo krwi ale nic groźnego, szybko się zagoi
-Musimy znaleść jeszcze Zime...i Shady
-A Shady już znalazłam
-Tak, leży tam- Westro wskazał łbem na klacz leżącą blisko ogniska, no faktycznie, nie spostrzegłem jej
-Coś jej sie stało?- spytałem
-Miała tylko małe rozcięcie na głowie i...
-I co?- spytałem
-Widać że poroniła, pozatym chyba ktoś jej w tym pomógł, bo ma nadcięte...no te miejsce i jak ją znalazłam miała koło siebie łożysko, nie było to łożysko w najlepszym stanie więc po tym domyśliłam się że źrebak urodził się martwy
-No nie...oby tylko Zima była cała, ona też jest w ciąży...
-Poszukamy twojej partnerki, ale najpierw odpocznijcie- Lakszmi odeszła odemnie, położyła się w kącie groty
-Martwiłem się że nie uda mi się ciebie utrzymać- Westro ułożył się obok mnie
-Byłeś bardzo dzielny...dziękuję- uśmiechnąłem się- idź do Eris, niech nie leży sama- mały tylko przytaknął, wstał i pobiegł do swojej przyjaciółki, ułożył się obok niej, miło się na nich potrzyło, coś czuję że w przyszłości zostaną parą...


Kilkanaście godzin później


Wszystkich nas obudziła Lakszmi, jak podniosłem głowę ognisko było już zgaszone, panował mrok
-Dlaczego ognisko jest zgaszone?- spytałem
-Ciiii- Lakszmi podeszła do skały, przystawiła do niego ucho- są tutaj- szepnęła
-Nie! puście mnie! zostawcie!- usłyszałem krzyki Zimy, odrazu się poderwałem, nie zważałem nawet na ból który sprawiały mi rany na tylnych nogach
-Nie...- Lakszmi zatrzymała mnie swoim ogonem, odsunąłem się od ściany
-No zrób coś!- krzyknęła Zima, jakby do kogoś, tylko do kogo? słyszać było śmiech tych ogierów
-Będziemy tak tutaj stać?- spojrzałem zdenerwowany na Lakszmi
-Nie...chodźcie- szepnęła, wszyscy wstaliśmy i poszliśmy za nią, dopiero teraz uświadomiłem sobie że jest tutaj wyjście, nie dostrzegłem go tylko i jedynie przez ten mrok, przez wyjście i tak przeprowadziła nas Lakszmi i Westro, bo tylko oni doskonale widzieli gdzie idą.
Doszliśmy do miejsca gdzie było kilkanaście klaczy, wśród nich przechały się ogiery, dostrzegłem Zime i jakąś klacz obok niej, już chciałem iść ale Lakszmi znów mnie zatrzymała
-Lepiej nie
-Dlaczego?
-Jest ich tutaj więcej, niektórzy mają moce...jak cię dorwą to lepiej nie wiedzieć co mogą ci zrobić
-Akurat bo się ich boję- zaśmiałem się, ale na tyle cicho aby nie usłyszeli
-Spójrzcie- szturchnęła nas Shady, spojrzeliśmy w miejsce przez nią wskazane, na ścianie wisiało mnustwo źrebięcych czaszek, było one lekko zwęglone
-Co to za miejsce do cholery?- dostrzegłem więcej źrebięcych kości, wisiały na suficie i na ścianie, walały się także po ziemi.
Przyglądaliśmy się temu wszystkiemu, Lakszmi obmyślała jak ich obejść, czekaliśmy aż ogiery odejdą, ale oni tutaj byli, i to co chcieli teraz zrobić, przyprawiało mnie o wściekłość
-Oni...- Shady wyjrzała lekko, złapali jedą z klaczy, i zaczęli się z nią "bawić", zakazłem źrebakom się cofnąć i nie słuchać tego wszystkiego
-Oni robią to co wtedy mojej siostrze....prawda?- spytał Westro, Lakszmi odwróciła się do niego, jej mina posmutniała, przytaknęła mu tylko lekko, Westro naglę wybiegł, nie zdąrzyliśmy nawet zareagować
-Zostawcie ją!- ugryzł jednego z ogierów, odrazu zszedł z klaczy która upadła, Westro najeżył sierść i wystrzeżył zęby. ogiery zaśmiały się
-To był zły pomysł odmieńcu- zaśmiał się jeden, drugi uderzył Westro od tyłu
-Hey!- zaszarżowałem na nich, powaliłem jednego z nich na ziemię
-Danny!- Zima wstała, zostawiłem tego ogiera i pobiegłem do niej, musiałem się w nia wtulić, po prostu musiałem, tak bardzo się cieszyłem że żyje, że jest cała
-Pożałujecie tego!- wrzasnął ogier którego powaliłem na ziemię, usłyszałem stukot kopyt, biegli tutaj, i było ich dużo więcej
-Szybko! uciekamy!- krzyknęła Lakszmi, złapała Westro i Eris, wsadziła ich na grzbiet Shady, rzuciliśmy się do ucieczki, żadna z pozostałych klaczy się nie odważyła ruszyć, tylko ta jedna, co leżała blisko Zimy
-Biegnijcie- Lakszmi zatrzymała się
-Chwila, a ty- spytałem
-Właśnie, nie idź tam...błagam- prosił Westro
-Muszę ich zatrzymać, biegnijcie, dołączę do was...później- zawróciła, Westro naglę zeskoczył z grzbietu Shady i pobiegł za siostrzenicą
-Westro!- ruszyłem za nim, a zaraz za mną Shady z Eris na grzbiecie, Zima i ta klacz, zgubiłem ich niestety przy którymś z koleji zakręcie. Zatrzymałem się gwałtownie, kompletnie nie wiedziałem w którą stronę mam iść, zapadł naglę mrok, nie widziałem nawet czubka swojego nosa
-Westro!- krzyknąłem najgłośniej jak mogłem, usłyszałem czyjeś kroki, nie wiedziałem skąd dochodzą, echo niosło się po całym korytarzu...



                                                            Zima [ zima999 ] ^^Dokończ^^

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Serce cz.7 - Od Astry, Melindy, Jima, Primero


6 miesięcy później


Od Astry
Minęło sporo czasu, dowiedziałam się jak ma na imię tamta żółtooka klacz, przez przypadek, gdy podsłuchałam jej kłótnie z siostrą. Z każdym dniem stawały się dla siebie wrogami. Niestety ze mną też nie chciała mieć nic wspólnego, miała do mnie żal że ją wydałam z tą mocą, ale ja chciałam tylko poprosić jakoś o pomoc. Nie wyszło. Nic nie mogłam zrobić przez to że jestem kaleką. Samemu wyruszyć w podróż nie wchodziło w grę, nie mogę opuszczać stada, gdzie jestem bezpieczna, jeszcze by mnie nie przyjęli z powrotem...
Obróciłam się na bok, leżałam w trawię rozmyślając, na niebie było pełno gwiazd, a wokół mnie panował mrok, powinnam już dawno była wrócić do jaskini.
- Astra... - przestraszył mnie ktoś z tyłu tak nagle przerywając ciszę. Obróciłam się patrząc na klacz stojącą za mną, była to Zatoka, nie mogłam uwierzyć własnym oczom, miałam już nadzieje że jednak wie o co mi chodzi, że pomoże mi odnaleźć matkę.
- Jona właśnie urodziła, pomyślałam że chcesz zobaczyć kuzyna, zamiast tutaj marznąć - dodała po chwili, od razu idąc w swoją stronę. Zaskoczona poderwałam się z ziemi, bardzo chciałam zobaczyć małego. Szybko doszłam do jaskini, w środku zastałam prawie całe stado, niektórzy spali, inni byli obudzeni. Obok Jony leżał źrebak, próbował już chodzić, wstając co chwilę na chwiejnych nogach, po czym rozsuwały mu się na boki i znów lądował na ziemi, uśmiechnęłam się lekko na jego widok.
- Jednak nie miałeś racji że będzie córka, mamy synka.. - powiedziała Jona do Primero.
- Tym razem ty zgadłaś, ale drugi raz będę lepszy - zażartował.
- Zamierzasz mieć więcej takich maluchów ?
- Jasne że tak... - Primero spojrzał w moją stronę: - Astra chodź do nas... - powiedział zachęcająco, podeszłam bliżej. Miałam okazje żeby mu się przyjrzeć, ranna Primero wyglądała już prawie na zagojoną, ulżyło mi że z nim jest coraz lepiej i że ich synek urodził się zdrowy, przeze mnie mogło być całkiem inaczej.


1 rok później


Od Melindy
Wędrowałam bez celu już kilka tygodni, nie mogłam znaleźć żadnego stada, traciłam już nadzieje że jakiekolwiek się pojawi. Feliza spała na moim grzbiecie, była coraz bardziej słaba i prawdopodobnie też chora, nawet nie nauczyła się chodzić, ciągle ją nosiłam i nie spuszczałam z niej oka. Gdy postanowiłam się zatrzymać by znów nieco odpocząć, dostrzegłam w oddali jakieś sylwetki koni, były na prawdę daleko, ale były tam. Od razu nabrałam więcej sił by tam pobiec, nie rozmyślałam za bardzo nad tym czy mnie przyjmą, cieszyłam się z tego że w końcu znalazłam jakieś stado. Czym byłam bliżej tym coraz bardziej byłam przekonana że już tu kiedyś byłam, niektórzy wydawali mi się znajomi innych widziałam pierwszy raz na oczy. I wtedy dostrzegłam... Jima... Nie mogłam uwierzyć, wpatrywałam się w niego i zastanawiałam się czy to na prawdę on. To musiał być on, tak podpowiadało mi serce. Zaczęłam się zbliżać, byłam dosłownie kilka kroków od niego, moje serce od dłuższego czasu już nie biło tak mocno, chciałam się wtulić w ukochanego i już nigdy go nie puścić, kiedy nagle któryś z koni zablokował mi drogę.
- Co tu robisz ? - spytał lekko zdenerwowany, nic dziwnego, byłam w samym środku stada, a obcy koń, którym w tym momencie dla nich byłam, nie powinien się aż tak zbliżać. Zdałam sobie sprawę że wpakowałam się w niezłe kłopoty, na dodatek wraz z córką.
- Chciałam tylko dołączyć... - wyjaśniłam.
- To dlaczego nie poszukasz przywódców ? Tylko zakradasz się do nas ?
- Wybacz... - rozejrzałam się, ruszając tylko oczami, głowę nadal miałam skierowane w stronę ogiera. Wszyscy przeszywali mnie wzrokiem.
- Gdzie przywódcy ? - spytałam półgłosem.
- Tutaj - z tłumu wyszedł izabelowaty ogier, towarzyszyła mu jasnosiwa klacz, którą skądś pamiętałam, tylko skąd ?
- Wybaczcie... Jestem zmęczona podróżą i zagapiłam się na jednego z koni, nawet nie zauważyłam że podeszłam aż tak blisko... Nie mam złych zamiarów, chciałam tylko dołączyć, wraz z córką... - zaczęłam się tłumaczyć, kontem oka spojrzałam na małą, nadal spała, tak spokojnie że ledwo odczuwałam jak się porusza przez sen. Stado spojrzało na mnie łagodniej, niektórzy poszli w swoją stronę.
- Na jakiego konia się zagapiłaś ? - spytała przywódczyni.
- Na... - szukałam go wzrokiem, już go nie było, może wydawało mi się że to Jim: - Wydawało mi się że widzę swojego partnera, dawno temu się rozstaliśmy... Przymięcie mnie do stada ? Nie mam gdzie się podziać, a moja córka...
- Spokojnie, przyjmiemy cię, od tego momentu jesteś już w stadzie - przerwał przywódca.
- Na prawdę ? - spytałam zmieszana.
- Mam na imię Danny, a to moja partnerka Zima.
- Melinda, możecie mi mówić Mel, a moja córeczka to Feliza.
- Chyba znałam cię już wcześniej... - zastanowiła się Zima.
- Możliwe, ja... Byłam tu kiedyś, wraz z Jimem, ale wtedy...
- Więc to ty, byłaś tu jak jeszcze mój ojciec żył, a potem zniknęłaś. Jim cię szukał... Teraz pamiętam.
- Jesteś pewna ? - upewnił się Danny, Zima mu przytaknęła, a ja byłam w szoku, dopiero po chwili zdołałam wydusić z siebie jakieś słowo.
- Jim.... Jim tu jest ? - spytałam niepewnie.
- Kręci się pewnie gdzieś w pobliżu, ale... - Danny nie zdążył dokończyć, od razu ruszyłam szukać ukochanego, zapomniałam już nawet o córce, która niemal zleciała mi z grzbietu gdybym nie chwyciła ją w ostatnim momencie. Feliza od razu się obudziła, patrząc na mnie wystraszona, wzięłam ją z powrotem na grzbiet.
- Niedługo poznasz swojego tatę, zobaczysz, polubicie się - przerwałam ciszę, idąc dalej.
- Mój tata nie żyję, demony go rozszarpały... - powiedziała bez emocji, przeszył mnie dreszcz, źrebie nie powinno mówić w ten sposób.
- Nie prawda skarbie, to nie był twój ojciec, tylko ogier, który dał ci życie. Ojcem jest ten który wychowuje, pamiętaj o tym...
- Nie chcę innego taty... Dlaczego nie możemy być my, same ?
- Kocham go i chcę być z nim i z tobą szczęśliwa - wytłumaczyłam, dziwiłam się że nie pamięta, jako demon pamiętała, może wcale nim teraz nie była, przynajmniej miałam taką nadzieje.


Później


Dopiero nad wodospadem odnalazłam ukochanego, gasił pragnienie pijąc wodę. Położyłam córkę na ziemi. Gdy podeszłam usłyszał moje kroki i podniósł od razu głowę, kierując uszy ku tyłowi.
- Czego ? - parsknął. Nie spodziewałam się że tak się zachowa, jakby to nie był on, tylko ktoś obcy.
- Jim to ja... - odezwałam się niepewnie, spojrzał od razu na mnie. Wpatrywaliśmy się w siebie przez dobre kilka minut.
- Wydaje mi się... Jej już nie ma... - pierwszy przerwał ciszę, cofając się do tyłu.
- Jestem tu, wróciłam... - zbliżyłam się do niego, przytulając się na początku lekko, ale później gdy on to odwzajemnił znacznie mocniej.
- To musi być sen, szukałem cię tyle lat, a ty nagle... Nagle się pojawiłaś... - poczułam na sobie jego łzy, pierwszy raz płakał i to przy mnie, nigdy go na tym nie przyłapałam.
- Porwali mnie, ale to długa historia...
- Chce znać każdy jej szczegół... Już ja dam im popalić, każdy kto cię skrzywdził gorzko tego pożałuje ! - krzyknął, a jego wzrok zmienił się na taki jakby chciał kogoś zabić.
Położyliśmy się oboje na ziemi i zaczęłam opowiadać mu o wszystkim co mnie spotkało. Gdy wspomniałam mu o córkach, miał dziwną minę, jakbym był zły o to że go zdradziłam. Doskonale się znaliśmy, inaczej nie odgadłabym skąd ta złość.
- Oni mnie zmusili, byli silniejsi ode mnie, nie miałam jak się obronić... - powtórzyłam.
- Co zrobiłaś z drugą córką ? - spytał nerwowo.
- Jest tutaj, mówiłam ci że wróciłam z nią... - wskazałam na klaczkę, Jim przeszył ją wzrokiem.
- Zamierzasz wychowywać córkę tego drania co cię tak skrzywdził ?! - podszedł gwałtownie do Felizy.
- Jim... To źrebie, nie jest niczemu winne... - osłoniłam ją od razu.
- Jasne ! To tylko bachor tego drania, mogłaś ją tam lepiej zostawić...
- To moja córka... Myślałam że będziesz dla niej ojcem, że razem ją wychowamy... - miałam już w oczach łzy. Jim nieco się uspokoił, przytulając mnie do siebie.
- Przepraszam kochanie. Ja po prostu nie potrafię jej zaakceptować jako mojej córki, nie potrafię, bo wiem że jest kogoś innego, tego kto cię tak skrzywdził...
- Nie on jedyny, nie możesz jej nienawidzić tylko dlatego że jej ojcem jest któryś z tamtych ogierów...
- Wiem, ale lepiej by było gdybyś oddała ją komu innemu. Pamiętasz ? Mamy syna i powinniśmy go odnaleźć...
- On nie jest z tobą ?
- Niestety... - westchnął Jim: - Nigdy nie widziałem go nawet na oczy, nie mam pojęcia jak wygląda...
- Ta klacz... Nicol. Obiecała cię odnaleźć i oddać ci pod opiekę Aiden'a.
- Najwidoczniej tego nie zrobiła, jakbym ją teraz dorwał, wygarnąłbym co o niej myślę, tej...
- Jim, proszę... - przerwałam mu, patrząc w jego ciemnobłękitne oczy. Odsłoniłam córkę, aby mógł ją obejrzeć.
- Ma na imię Feliza, jest na coś chora, opiekuje się nią jak tylko mogę, nie umie jeszcze chodzić - powiedziałam, patrząc na córkę, położyła po sobie uszy na widok Jima.
- Chora ? Na co ? - spytał.
- Najgorsze jest to że nie wiem, duchy też nie chcą mi nic powiedzieć, ostatnio coraz to rzadziej je spotykam... Feli jest strasznie słaba, na dodatek szybko jest jej zimno i wtedy cała aż drży.
- Powinna się nauczyć chodzić od pierwszego dnia, chyba nie będziesz jej ciągle nosiła ? Niech wstaje na nogi i sama drepcze.
- Przecież ci mówiłam że jest słaba.
- I co z tego ? - Jim chciał złapać ją za grzywę, ale go powstrzymałam.
- Jak ma być silna, skoro nie umie chodzić ? W jej wieku źrebaki już biegają i bawią się z innymi źrebakami... - upierał się Jim, bałam się o córkę, że coś jej zrobi, nie był już taki delikatny jak kiedyś. Zmienił się, a mnie coraz bardziej to przerażało.
- Mamusiu, boję się... - szepnęła cicho Feliza.
- Czego skarbie ? - schyliłam się nad nią, wskazała na Jima, nie wiedziałam przez chwilę co zrobić. On tak dziwnie na nią spoglądał, a ona chowała się za moją grzywą, bo akurat nadal byłam pochylona nad nią.
- Jim, ja idę... Spotkamy się później, ty się uspokoisz, a ja jakoś przekonam do ciebie córkę... - wzięłam małą na grzbiet. Jim pierwszy odszedł od nas. Posmutniałam, a jednocześnie byłam zwiedzona, nie próbował mnie ani zatrzymać, ani zwyczajnie mi nie przytaknął, po prostu poszedł bez słowa lub jakiegokolwiek gestu. A jeszcze nie dawno tak bardzo za nim tęskniłam, a teraz zupełnie go nie poznawałam...


Kilkanaście godzin później


Od Jima
Jak miałem się pogodzić z tym że jakieś obce ogiery dobierały się do mojej ukochanej ? Nie potrafiłem, byłem tak wściekły że zabiłbym ich wszystkich i tą córkę jednego z tych drani także. Już teraz widziałem że Mel bardziej zależy na niej niż na mnie... Ten bachor tylko nas skłóci i oddali od siebie. Melinda nawet nie przyszła do mnie tak jak obiecała. Teraz pewnie już śpi z tą swoją ukochaną córeczką. Nie obchodzi jej że błąkam się tu sam, w środku nocy. Zamierzałem już z resztą wrócić, ale nie spieszyło mi się za bardzo. Jak już powlekłem się wolno do stada, zauważyłem mały punkt ukryty w trawie. Od razu przyspieszyłem. Zdenerwował mnie sam widok Felizy, byłem wystarczająco blisko żeby poznać że to ona. Stała sobie o własnych siłach, co więcej wędrowała wśród traw, a niby taka słaba. Nic jej nie było, nawet zimno jej nie było, choć nawet mi było zimno w tą jakże inaczej, zimową noc. A wiatr, który zawiewał z nad morza jeszcze bardziej obniżał temperaturę.
- I ty jesteś niby chora ?! - wrzasnąłem gdy ją dorwałem, szarpnąłem ją tak mocno że miałam wrażenie że za chwilę wyrwę jej grzywę.
- Puszczaj ! - zaczęła się szamotać, miałem ochotę ją uderzyć i to tak mocno żeby już nie wstała.
- Zadałem ci pytanie ! - rzuciłem ją na ziemie, spojrzała na mnie wrogo: - Jesteś chora tak ?!
- Uważaj co robisz, bo gorzko tego pożałujesz... - przeszyła mnie wzrokiem.
- Grozisz mi ? - zdziwiłem się, przecież to źrebie, kilkutygodniowe źrebie.
- Nie. Chcę cię zabić... Pozbędę się problemu... - podniosła się patrząc na coś za mną.
- Zobaczymy kto pierwszy się kogo pozbędzie ! - uderzyłem ją gwałtownie, po czym zacząłem bić jak oszalały, krzyczała wniebogłosy, ale nim zdążyła sprowadzić tu stado, przytrzymałem jej pysk. Niespodziewanie ktoś złapał mnie za grzywę, gdy się obejrzałem zobaczyłem że to Mel, natychmiast przestałem puszczając Felize. Rozpłakała się na widok matki, która zabrała ją stąd natychmiast.
- Groziła mi... - próbowałem się tłumaczyć idąc za Melindą. Uciekła mi do jaskini, a ja ruszyłem za nią.
- Mel, pozwól mi wyjaśnić... - zatrzymałem się przy niej, już wewnątrz.
- Zostaw nas ! Jak mogłeś mi to zrobić ?! - krzyknęła, tuląc do siebie córkę, miała w oczach łzy. Widziałem jak mała uśmiechnęła się szyderczo, czego Mel nie dostrzegła, parsknąłem, ledwo powstrzymując się żeby znów jej nie uderzyć.
- Odejdź... - nalegała Mel. Poszedłem na koniec jaskini, kładąc się przy wejściu, nie mogłem zasnąć, tylko dlatego że tak bardzo zraniłem ukochaną, a mogłem się lepiej powstrzymać, w końcu tak kocha tą swoją córkę. Słyszałem już tylko jak Feliza mówi jej co się stało, według jej wersji sam wywlokłem ją z jaskini i zacząłem bić. Nerwowy już do maximum poderwałem się z ziemi, zaraz potem z powrotem się położyłem, jednak nie trwało to długo, wyszedłem na chwilę, aby ochłonąć. To nie miało sensu, ona przecież uwierzy córeczce, a nie mi...

Od Melindy
Nie mogłam uwierzyć w to co się stało, Jim nigdy taki nie był, nie uderzyłby źrebaka... Felize pobił aż do krwi... Jak się tylko trochę uspokoiła wyniosłam ją z jaskini idąc nad wodospad przemyć jej ranny. Gdyby zrobiłby to ktoś inny powiedziałabym przywódcą, w tej sytuacji nie umiałam naskarżyć na ukochanego.
Córka wzdrygnęła się w kontakcie z wodą: - Szczypie... - mówiła przez wciąż wylatujące z jej oczu łzy.
- Muszę ci przemyć ranny, jakoś wytrzymasz, dobrze ? - powiedziałam troskliwie, krzyknęła nagle, aż mnie przestraszyła, zauważyłam Jima stojącego nad nią.
- Odejdź ! - starałam się go odsunąć, ale ani drgnął.
- Musimy porozmawiać - spojrzał na mnie poważnie, przytaknęłam zgadzając się niechętnie. Odeszliśmy kawałek, wciąż miałam oko na córkę, która leżała blisko wodospadu.
- Uwierzyłaś w jej każde słowo ? - spytał.
- Ona mówi prawdę, zabrałeś ją i chciałeś zabić...
- To nie tak było, musisz mi uwierzyć.
- Nie Jim, wiem jaki masz do niej stosunek, nie chcesz jej tutaj i...
- Pozwól mi że ci wyjaśnię ! Nie przerywaj ! - uniósł głos: - Znalazłem ją jak chodziła sobie na łące. Złapałem ją i nakrzyczałem. Przyznaje szarpnąłem ją za grzywę i przewróciłem, ale dlatego że byłem nerwowy, oszukała cię ! Wcale nie jest chora ! A gdy chciałem dowiedzieć się dlaczego zaczęła mi grozić, wściekłem się jeszcze bardziej i zacząłem ją bić...
- Nie wierzę, to źrebie, jak mogło ci grozić ?
- Czy ja kiedykolwiek cię okłamałem ? - spytał patrząc mi prosto w oczy. Nie umiałam mu uwierzyć. Milczałam, przedłużając czas, skąd mogłabym wiedzieć czy nigdy mnie nie okłamał ? Ufałam mu i zawsze wierzyłam że mówi prawdę, ale gdzie były dowody że wszystko co powiedział było prawdą ?
- Jeszcze wątpisz ?! - wrzasnął tupiąc kopytem, tymczasem wyczułam jakiś dziwny zapach w powietrzu to musiał być drapieżnik. Niespodziewanie Feliza krzyknęła, a z krzaków wyskoczyła wprost na nią puma, mała rzuciła się do ucieczki. Nie wierzyłam własnym oczom, ona biegła, a przecież jeszcze po urodzeniu ani razu nie wstała. Jim zaszarżował na drapieżnika, odpędzając go od nas. Córka schowała się pode mną.
- I co ?! Tylko czekałem na ten moment ! Teraz widzisz że mówiłem prawdę ! - wykrzyknął Jim, wracając.
- Widziałeś pumę i nic nie powiedziałeś ?! - wystraszyłam się, co by było gdyby moja córka padła jej ofiarą.
- Musiałem ci udowodnić że ona wcale nie jest chora... - Jim spojrzał krzywo na Felize: - I co bachorze ? Kto tym razem wygrał ?
Jim doprowadził ją znów do łez, wtuliła się we mnie, próbując się przed nim ukryć.
- Proszę cię przestań...
- Nie widziałaś jak szybko uciekła ?!
- Pewnie nauczyła się chodzić, gdy spałam, chciała mi zrobić niespodziankę, prawda ? - spojrzałam na córkę, przytaknęła, cała aż się trzęsła, nie byłam pewna czy z zimna, czy ze strachu.
- Czy na prawdę jesteś aż tak ślepa ?! Ona cię oszukała ! A ty próbujesz sobie wmówić że wcale tak nie było !
- Bo nie było ! Spójrz na nią...
- Jest zdrowa, nic jej nie dolega, to tylko jej wymysł.
- Mylisz się... - wzięłam córkę na grzbiet, Jim parsknął, przewracając nerwowo oczami.
- Skoro już wiesz że chodzi to po co znów ją niesiesz ?! Księżniczkę z niej robisz czy co ?!
- Jest ranna i to przez ciebie ! - nie wytrzymałam już, musiałam na niego krzyknąć, ale to go nie powstrzymywało.
- I tak już wszystko zepsuła ! Pamiętasz jak silnym uczuciem się darzyliśmy ? Popatrz tylko co się z nami stało ?!
- To twoja wina ! Nie jej ! - chciałam już odejść, ale prawdziwa kłótnia dopiero co się zaczynała.
- Jest ważniejsza ode mnie !
- Owszem, to moja córka !
- A więc to tak ? Ja i nasz syn się dla ciebie już nie liczą !
- Jak możesz mieszać w to naszego syna ?!
- Oddałaś go jakieś obcej, zamiast próbować z nim uciec !
- Złapali by nas oboje ! - miałam w oczach łzy, nie mogłam pojąć o co mnie oskarża...
- To trzeba było mnie odnaleźć ! Pomógłbym ci ! Ale nie ! Wolałaś zaufać tej obcej !
- I dobrze zrobiłam ! Wiesz co oni by z nim zrobili ?!
- A teraz wiesz gdzie jest i co się z nim stało ?!
- Wiem że jest bezpieczny... - głos mi się już załamywał, ale go to nie obchodziło.
- Skąd ta pewność ?!
- Ta klacz zabierała stamtąd więcej źrebaków, pomagała im... - starałam się mu wytłumaczyć.
- A skąd wiesz co tak na prawdę z nimi robiła ?!
- Nie wiem... Ale na pewno ich nie skrzywdziła... nie mogłaby... Ale... Dlaczego do tego wracasz ? Na prawdę chcesz mnie aż tak zranić ?
- Zastanów się kto kogo tu rani ! - Jim spojrzał wrogo na córkę i od razu odszedł, spłynęły mi łzy z oczu , jedna za drugą.
- Nie płacz mamusiu... To przeze mnie ? - odezwała się cicho Feliza.
- Nie... skarbie... - położyłam się na ziemi, córka zesunęła mi się z grzbietu tuląc się do mojego boku. Zostałyśmy tu na noc, mimo że było zimno nie byłam w stanie teraz wrócić do jaskini, musiałam się uspokoić...


Ciąg dalszy nastąpi