Menu

wtorek, 11 sierpnia 2015

Spotkanie cz.16 - Od Zimy/Danny'ego

Tajfun zaczął nas doganiać, a właściwie mnie i Wichę, biegłyśmy najwolniej, Shady już dawno zniknęła nam z oczu. Dopiero teraz zauważyłam rany na ciele przyjaciółki i sińce. Gdy wroga dzieliło już tylko kilka kroków od nas, zaczęłam opadać z sił. Wicha złapała mnie za grzywę, ciągnąc za sobą żebym dalej biegła, zauważyła jak z trudem przebieram nogami i jak co chwilę uginają mi się pod ciężarem ciała.
- Dasz radę, musimy jakoś uciec... - powiedziała przez zaciśnięte zęby na mojej grzywie.
- Zostaw mnie, nie dam już rady... - obejrzałam się do tyłu, Tajfun był dwa kroki od nas, a ja jeszcze spowalniałam. 
- Puść ! - wyszarpałam się przyjaciółce czując już jak lecę na ziemie. Upadając poturlałam się kawałek dalej, przetarłam aż opatrunki na nogach i boku, niektóre z nich się zerwały. 
- Zima... - Wicha zatrzymała się przy mnie.
- Uciekaj ! Już ! - krzyknęłam na nią. Tajfun podszedł sobie do nas z tym swoim głupim uśmiechem na pysku.
- Nie mogę - przyznała Wicha: - Nie zostawię cię...
- A przede wszystkim ja ci nie pozwoliłem kochanie - Tajfun przytulił ją na siłę, wyszarpała się cofając się gwałtownie do tyłu.
- Chodź tu ! - złapał ją za grzywę ciągnąc tak gwałtownie że aż o niego uderzyła: - Zapomniałaś już... Jak będziesz grzeczna to nie oberwiesz, a jak...
- Daj jej spokój ! - krzyknęłam, patrząc na niego wrogo.
- Ty się lepiej nie odzywaj, bo tylko możesz sobie zaszkodzić.
- Zobaczymy kto sobie zaszkodzi...
- Grozisz mi ? Zabawne - zaśmiał się: - Bez tej swojej mocy jesteś nikim.
Tego było już za wiele... Poderwałam się lekko gryząc go w nogę, od razu się uspokoił, odepchnął mnie gwałtownie, wyplułam jego krew. Wbiłam w niego krzywe spojrzenie, oboje parsknęliśmy, potem uderzył mnie w pysk.
- Hej hej, spokojnie kolego - zjawił się srokaty. Tylko gdzie podział się Danny ? To nie możliwe żeby ten ogier go pokonał, nie na pewno nie, chyba że użył podstępu.
- Idziemy, tym razem zanim izabelowaty się ocknie i je znajdzie będą martwe - srokaty ruszył przodem, ciągnąc mnie po ziemi.
- Jakie będą ? Moją partnerkę też masz zamiar zabić ? - zaprotestował Tajfun.
- Po co ci klacz, która nie jest źrebna ? Weź sobie wybierz jakąś inną, tyle jest klaczy...
- Ta jest moja, długo o nią walczyłem, wiesz ile ja się upokarzałem żeby mi zaufała i mnie pokochała ? - Tajfun szarpnął Wichę za grzywę, przyjaciółka patrzyła na mnie, po jej oczach było widać że jest przygnębiona i przerażona zarazem.
- Głupi jesteś. Jak Shady tylko urodzi zabiję ją i wezmę sobie mojego źrebaka.
- Po moim trupie ! Nikogo nie zabijesz, jeszcze pożałujesz, będziesz umierał w cierpieniu ! - poniosły mnie nerwy, zaśmiali się obaj.
- Tak jak ty ? - srokaty spojrzał mi prosto w oczy, przeszywał mnie wzrokiem, ale przez gniew nie czułam strachu, rzucałam się na boki, starając się wstać. Ból mnie powstrzymywał.
- Proszę, weź ją na grzbiet... - odezwała się cicho Wicha, srokaty tylko parsknął kpiąco idąc dalej. W końcu jakoś wstałam, a wtedy rzuciłam się na niego, przewracając na bok. Od razu się podniósł, uderzając mnie z całą siłą, upadłam na ziemie tak gwałtownie że nie mogłam przez chwilę złapać tchu.
- Tajfun, złamiemy jej nogi, chodź... - srokaty stanął obok mnie, Tajfun podszedł z drugiej strony.
- Nie ! - Wicha odsunęła srokatego, osłaniając mnie.
- Tajfun... - spojrzał z szyderczym uśmiechem na towarzysza. Wicha przeskoczyła przeze mnie odsuwając też niego, ale tak słabo i niepewnie że prawie w ogóle go ode mnie nie odepchnęła.
- Odsuń się - powiedział do niej groźnie Tajfun.
- Nie... Nie pozwolę wam jej skrzywdzić, dlaczego to robicie ?
- No proszę, powiedziałaś więcej niż zwykle... - Tajfun przeszył ją wzrokiem, cała aż się trzęsła.
- A teraz zejdź mi z drogi ! - zmienił ton, Wicha spojrzała na mnie, a potem na niego.
- Na bok ! - Tajfun kopnął ją w nogi, powalając na ziemie, potem uderzył w grzbiet, aż się sunęła kawałek dalej. Zacisnęłam ze złości zęby. Próbowałam użyć mocy, zapominając o naszyjniku, zacisnął się tak mocno że zaczęłam się dusić, ale nie odpuściłam, chciałam się w końcu uwolnić od tej rzeczy.
- Zima.... - Wicha prawie się podniosła, ale Tajfun przytrzymał ją przy ziemi.
- Leż ! - oparł na niej przednie kopyta. Naszyjnik już wbijał mi się w szyję, a pod nim zaczęła pojawiać się krew. Srokaty patrzył na to wszystko z zadowoleniem wymalowanym na pysku, Tajfun tymczasem szeptał coś swojej byłej partnerce do ucha, nie dając jej się jednocześnie ruszyć. Odpuściłam w końcu, gdy już byłam bliska śmierci, naszyjnik sięgał już mojej tętnicy i żyły, a z głębokiej już rany spływała krew. Kiedy się rozluźnił, nabrałam szybko powietrza do chrap.
- Muszę przyznać że cię nie doceniłem - odezwał się srokaty, spostrzegłam że mam mokre oczy, pewnie łzy z tego bólu wyleciały mi już same.
- Gdzie Danny ? Co mu zrobiłeś ? - wymamrotałam. Srokaty wziął mnie na grzbiet już bez słowa, no właśnie, dlaczego nie wlókł mnie nadal po ziemi ? Ruszyli dalej, coraz bardziej krwawiłam z rany. Ogiery o dziwo mi ją opatrzyły, przecież chcieli mnie zabić, po co to robią ? Najdziwniejsze że zostawili mnie w jakieś jaskini, tylko zasuwając do niej wyjście skałą. Spodziewałam się czegoś gorszego.


W nocy


Leżałam wciąż patrząc w stronę zablokowanego wyjścia, wiedziałam że tam było tylko z pamięci, bo wokół mnie panowała ciemność i dobijająca cisza. Wkrótce została przerwała przez głosy ogierów.
- Będzie moja... - pierwszy przemówił srokaty.
- Jak to ? Masz już Shady, nie wystarczy ci ?
- Widziałeś co zrobiła ?
- Tak, prawie się zabiła...
- Ale zaryzykowała, lubię takie, pomyśl tylko jakie będziemy mieli źrebaki.
Wzdrygnęłam się na samą myśl, czułam wstręt do tego ogiera, nie mówiąc o tym że szczerze go nienawidziłam i zabiłabym go najchętniej przy pierwszej takiej okazji. Nie słuchałam już nawet o czym mówią. Odpoczęłam już wystarczająco by wstać i poszukać jakiegoś innego wyjścia z jaskini. Przeszłam po omacku dotykając pyskiem ścian. Wyczułam jakąś szczelinę, stuknęłam ją kopytem, dotykając znów pyskiem, musiałam przyłożyć więcej siły, ale wtedy mnie usłyszą, a i tak nie miałam pewności czy się przedostanę. Oparłam się na razie, zastanawiając się co dalej. Niespodziewanie poczułam na sobie czyiś dotyk, obejrzałam się za siebie i nic nie zobaczyłam, nawet szukając tego kogoś pyskiem stwierdziłam że nikogo tu nie ma. Po chwili znów to samo. Domyśliłam się że to musi być duch, a więc Danny próbuje mi pomóc. To coś pociągnęło mnie lekko za grzywę, poszłam za tym, doprowadziło mnie aż do niewielkiego promyku światła wpadającego przez większą szczelinę. Uderzyłam o to przednimi nogami, z całej siły, którą udało mi się zgromadzić. Ogiery zaczęły już przesuwać skałę, szybko się zorientowali...
- Nie uciekniesz ! - krzyknął srokaty, kopnęłam znów ścianę, tym razem tylnymi kopytami. Pokruszyła się, przez co powstało drugie wyjście. Poczułam nieprzyjemny ból w jednej z nóg, ale i tak rzuciłam się do ucieczki.  Biegłam już jakimś tunelem, na którego końcu widniało tylko światło księżyca. Jak tylko wybiegłam znalazłam się w nietypowym miejscu. Wokół otoczone skałami, tak wielkimi i stromymi że obojętnie jakbym próbowała i tak bym się na nie nie wspięła. Po środku blask księżyca i gwiazd odbijało jeziorko. Moją uwagę przykuło kapanie, krople wody spadały z góry wprost do jeziorka, jakby ktoś je trzymał w powietrzu i puszczał do wody. Pewnie unosił je jakiś duch, być może ten sam. Wskazywały konkretne miejsce, w końcu wskoczyłam do wody, podpływając tam. Ogiery już tu biegły, zaryzykowałam nurkując pod wodą, najpierw sprawdzając czy cała się w niej zmieszczę, była dość płytka. Przez przypadek odkryłam kolejne przejście, trzeba było tylko je przepłynąć. Wynurzyłam głowę, łapiąc jak najwięcej powietrza i zanurkowałam wprost w stronę skalnego, podwodnego otworu. Pod wodą byłam dosłownie minutę. Jak tylko wynurzyłam się w drugim jeziorku spostrzegłam że jestem już w górach, a przecież były tak daleko. Opatrunki strasznie przesiąkły mi wodą i nie chciały się już nawet trzymać, a kiedy spadły zauważyłam że nie mam żadnych ran.
- Jak to ? - spytałam samą siebie.
- To będzie nasz sekret... - przemówił jakiś głos ogiera, być może to ten duch.
- Gdzie jesteś ? Kim jesteś ? - rozejrzałam się wokół.
- To nie ważne, miałem ci pomóc, Danny mnie o to prosił. Musiałem zdradzić ci tajemnice odnośnie tej wody i przejścia tutaj... Weź jej trochę, bo on także jest ranny... I nie mów o tym nikomu, nawet ukochanemu... Jak się wyda spadnie na ciebie, albo na najbliższą osobę klątwa...
- Ale...
- Nie mów mi później że nie ostrzegałem... A teraz powiem mu że jesteś bezpieczna - zniknął, poczułam to, czułam że brak mi czyjeś obecności. Nie znałam się jednak na duchach, co innego Danny, więc i tak upewniłam się czy na pewno go już tu nie ma, wołając za nim. Odpowiedziała mi głucha cisza.
- Wicha też jest ranna... - powiedziałam sama do siebie, musiałam wziąć więcej wody niż zamierzałam. Niestety nie zadziałała na naszyjnik, ale miałam pomysł jak go zdjąć. Wskoczyłam z powrotem do wody i próbowałam usilnie użyć mocy, naszyjnik uciskał mnie równie mocno, ale rana znikała jak tylko się pojawiła. Tylko nadal się dusiłam. Po kilkunastu próbach musiałam odpuścić, martwiłam się już o najbliższych. Przeszukałam okolice, chcąc trafić na coś w czym mogłabym przenieść wodę. Mogłam tylko wykorzystać korę, którą zerwałam z drzewa. Na tak dużą odległość i tak nie doniosę w niej wody. Pozostało mi zapamiętać drogę do tego jeziorka. Tylko czy mogę resztę tu zaprowadzić ? Nie namyślając się dłużej pobiegłam szukać drogi powrotnej, żeby wrócić nią do wrogów.


Kilka godzin później


Dotarłam z powrotem do tej jaskini w której mnie zamknęli. Musiałam ich znaleźć, a przede wszystkim Wiche i Danny'ego. Przeszłam przez las, uważnie się rozglądając. Nic tu nie było, poza krwią na korze drzewa. Przeszłabym dalej, gdyby nie dotarło do mnie że tą krwią jest coś narysowane. Widać było że to któryś z koni się nad tym męczył. Rysunek przedstawiał klacz, leżącą martwą na ziemi, a w oddali biegła druga i to byłam chyba ja. Po chwili namysłu zrozumiałam o co im chodzi. Ja uciekłam, a oni grożą mi za to śmiercią Wichy. Musiałam do nich wrócić żeby jej nie zabili, musiałam ich znaleźć. Pognałam dalej przez las, ani śladu chociażby jednego odcisku kopyt. Nic, dosłownie nic. Zdesperowana biegłam już nieustanie rozglądając się wokół. Nagle zatrzymałam się gwałtownie, przede mną leżała Shady tak jakby była martwa, aż serce mi stanęło. To nie mogło o nią chodzić, przecież jest w ciąży, srokatemu zależało na źrebięciu, nie mogli jej zabić... Podeszłam, idąc coraz to wolniej.
- Shady... - wymamrotałam, dotknęłam ją, krzyknęła tak gwałtownie że aż mnie przestraszyła, momentalnie cofnęłam się do tyłu.
- Spokojnie to ja... - powiedziałam.
- Zostawiłaś mnie... Bałam się, tu jest tak ciemno i... Zimno... Mama kazała ci mnie pilnować... - powiedziała patrząc na mnie urażona.
- Mama ? - spytałam rozkojarzona, po chwili zrozumiałam że ona myśli że jest źrebakiem, dlatego tak się zachowywała, tak jakby utknęła w momencie kiedy nasz ojciec umarł, tylko że teraz była przekonana że żył. Dlatego tak łatwo dała się nabrać.
- Tata też, ale on... - przerwała.
- Musiał pójść. Wróci, zobaczysz... - pocieszyłam ją jakoś, przytulając do siebie, tak jak wtedy jak była mała.
- Mamy też nie mogłam nigdzie znaleźć, też poszła z tatą ?
- Nie, ona... Znaczy tak... - w ostatniej chwili się namyśliłam, przecież nie znajdę teraz matki, nie wiadomo gdzie jest, pewnie nie chcę mnie nawet widzieć i nie ma pojęcia że Shady żyję.
- A kiedy wrócą ?
- Niedługo, chodź, musimy już iść.
- Dokąd ?
- Zobaczysz - czekałam aż wstanie, otrzepała się jeszcze. Wyruszyłam już, Shady podbiegła do mnie, szłyśmy obok siebie. Doszłyśmy w miejsce gdzie ostatnio widziałam Danny'ego, teraz były tam tylko ślady po walce i krew. Nie pozostało nic innego jak iść dalej...


Jakiś czas później


Shady położyła się na ziemi, musiałam się przez nią zatrzymać.
- Wstawaj, musimy ich znaleźć... - powiedziałam.
- Nie chcę... Mam dość... Brzuch mnie boli...
- Brzuch ? - podeszłam bliżej niej: - Bardzo cię boli ?
- Mhym... - dotknęła go pyskiem, masując, no tak teraz nie pamiętała że jest w ciąży i nawet nie zdawała sobie sprawy że jest dorosła, ale tak było lepiej, od kiedy uroiła sobie że jest tą małą klaczką co kiedyś mogłam nad nią zapanować i do niej dotrzeć.
- Odpocznij... - rozejrzałam się wokół. W jednym z miejsc rosła gęsta długa trawa, tam mogłam ukryć siostrę i wyruszyć dalej: - Chodź, schowasz się tam i na mnie zaczekasz.
- Nie, nie zostawiaj mnie samej, proszę... Tu jest strasznie... - Shady złapała mnie za grzywę. Westchnęłam, musiałam szybko podjąć decyzje. Nie mogłam ryzykować życia Wichy, ani źrebaka, na dodatek na Danny'ego też mogli zastawić jakąś pułapkę. Shady zwinęła się nagle z bólu. Zaczęła krzyczeć. Nie byłam w stanie jej pomóc, nie wiedziałam jak, nigdy nie rodziłam, brakowało mi doświadczenia.
- Spokojnie, musisz się uspokoić... - przytrzymałam ją żeby tak bardzo się nie wierciła.
- Boli... - powiedziała już przez łzy.
- Wiem, ale leż spokojnie... - usłyszałam odgłosy kopyt, ktoś był z tyłu za nami.
- Mój źrebak ! - wrzasnął srokaty, odepchnął mnie mocno, zaczął szarpać Shady za grzywę.
- Puść ją ! - chciałam ją obronić, ale Tajfun złapał mnie z tyłu, siłowałam się z nim.
- Spróbuj tylko poronić to od razu cię zabiję ! - zagroził mojej siostrze srokaty, wyrwałam się Tajfunowi.
- Pożałujesz tego draniu ! - rzuciłam się na srokatego, wszystko zepsuł, Shady teraz tylko mogło się pogorszyć, nie miała wiedzieć. Od razu wylądowałam na ziemi pod kopytami tamtego, Tajfun zdążył mnie złapać, a srokaty jeszcze mnie kopnął prosto w pysk.
- Daj jej coś na uspokojenie i nie pozwól jej stracić źrebaka - kazał Tajfunowi srokaty: - A ja zajmę się moją przyszłą partnerką - złapał mnie podnosząc za grzywę, uderzyłam go znienacka, uwalniając się i odsuwając od niego na kilka kroków.
- Zapomnij, wolałabym umrzeć jakbym miała być z tobą ! - spojrzałam na niego wrogo.
- Na to też będzie pora - zaśmiał się podchodząc do mnie.
- Co zrobiliście z Wichą ?! - krzyknęłam, jednocześnie patrząc jak Tajfun odchodzi gdzieś z moją siostrą na grzbiecie.
- Jest tam maleńka... - wskazał łbem w miejsce z tyłu za mną. Nie mogłam uwierzyć, Wicha leżała w bezruchu na ziemi, była w takim stanie że ledwo widziałam jak oddycha, oddychała z trudem, a przerwy między jej oddechami dłużyły się coraz bardziej.
- Umiera - szepnął mi do ucha: - I tylko ty możesz ją uratować, wystarczy że będziesz teraz ze mną... - dotknął pyskiem mojej szyi wsuwając go za grzywę.
- Nigdy ! - odepchnęłam go od siebie gwałtownie.
- Pozwolisz jej umrzeć ?
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj ! - uderzyłam go w pysk, aż poleciała mu krew z chrap. Podbiegłam do Wichy, otworzyła ledwo oczy.
- Ja umrę prawda ? - wymamrotała tak cicho i niewyraźnie że ledwo ją zrozumiałam.
- Nie, nie umrzesz, pomogę ci... - obiecałam.
- Jej już nikt nie pomoże - srokaty zbliżył się do nas, rzuciłam się na niego, długo nie powalczyliśmy, szybko mnie pokonał, choć nadal mu się wyrywałam.
- Mogłaś się zgodzić po dobroci, a teraz będę musiał użyć siły... - uśmiechnął się szyderczo.
- Zostaw mnie ! - kopnęłam go w brzuch, ponawiając cios jeden za drugim, przygniótł mnie do ziemi.
- Puszczaj ! - ugryzłam go w nogę, przytrzymał mi od razu głowę przy ziemi. Rzucałam się, czekał aż się uspokoję, albo jak stracę siły. Niespodziewanie wylądował z hukiem na ziemi, ktoś go ze mnie zrzucił.
- Danny... - poderwałam się z ziemi. Danny tymczasem ogłuszył srokatego ciosem w głowę.
- Co ci zrobił ? - spytał ukochany.
- Jeszcze nic... - spojrzałam z nienawiścią na wroga, nie dawałam po sobie poznać że jestem przerażona. Przytuliłam się mocno do Danny'ego.
- Nie masz ran... - zauważył.
- Ale ty jesteś ranny... - spojrzałam na jego szyję.
- To nic...
- Wicha... Musimy jej pomóc, ona umiera...
- Przecież...
- Musimy ją tam zabrać puki nie jest za późno... - miałam na myśli jeziorko, Danny spojrzał na mnie pytająco.
- Do jeziorka, która uzdrawia... - wyjaśniłam szybko w nadmiarze emocji. Podczas drogi jak pędziłam wraz z Danny'm, który niósł Wichę na grzbiecie zorientowałam się jak duży błąd popełniłam. Przecież ten duch ostrzegł mnie przed klątwą...
Szybko dobiegliśmy do gór, prowadziłam już do jeziorka pełna obaw, najgorzej bałam się o życie przyjaciółki, mogła je stracić w każdej chwili.
Widząc wodę Danny od razu wrzucił do niej ostrożnie Wiche. Na drugim końcu jeziorka była moja siostra. Zdezorientowana patrzyłam w jej stronę, musiała tu się dostać przed nami, ale kiedy i jak ? Tajfuna tu nie było, więc mu uciekła. Teraz wpatrzona była we wodę. Na nic innego nie zwracała uwagi.
- Shady... - podeszłam do niej ostrożnie, Danny teraz też ją zauważył, spoglądał w naszą stronę. Kontem oka widziałam jak bierze Wichę już na brzeg, nie miała żadnej z ran, ale nada była nieprzytomna.
- Shady... - szturchnęłam siostrę, była jakby w hipnozie.
- To wszystko twoja wina ! - odepchnęła mnie nagle od siebie: - Wybiłaś mi stado ! Pozwoliłaś naszemu ojcu umrzeć ! Nie obroniłaś go nawet ! Widziałam... Widziałam jak uciekłaś...
- Byłam źrebakiem, kazał mi... Myślałam że sobie poradzi... - powiedziałam przez łzy, byłam w szoku, do tej pory myślałam że mojej siostry tam nie było, nigdzie jej wtedy nie widziałam, byłam sama z tatą, uczył mnie i pokazywał tereny, aż do pojawienia się Vent'a.
- Ja przynajmniej próbowałam mu pomóc ! Ale to ty miałaś moc, czemu jej nie użyłaś ?!
- Ja... - nie umiałam wydusić z siebie czegokolwiek, czułam się jakby ktoś zadał mi cios prosto w serce.
- Pobiłaś mnie ! Oskarżyłaś o zabójstwo bez powodu ! Chcieliście odebrać mi źrebaka ! - Shady uderzyła we wodę. Opryskała nas obie.
- Nienawidzę cię ! Nienawidzę ! - uderzała o nią coraz mocniej, aż we wodzie pojawiła się krew.
- Przestań... - złapałam ją za grzywę. Danny ruszył w naszym kierunku. Shady szarpnęła mnie niespodziewanie, wrzuciła mnie do wody, uderzyłam o coś, rany jednak nie było, Shady mimo to była rana, a miała styczność z tą samą wodą. Siostra upadła na ziemie, cała zaczęła się trząść, płacząc za razem, przez chwilę miała czerwone oczy, po czym krzyknęła, coś z niej wyszło. Danny był już przy mnie we wodzie.
- Coś ją opętało... - wyjaśnił: - Na pewno nie duch, jakaś dziwna siła...
- Zostaw mnie... - podniosłam się szybko, wybiegłam stąd we łzach. Danny wołał za mną, miałam już dość. Shady miała racje to przeze mnie zginął nasz ojciec, mogłam mu pomóc, co z tego że byłam źrebakiem i nie panowałam nad mocą, posiadałam ją i mogłam wykorzystać do obrony...


Danny (loveklaudia) dokończ




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz