- Shady ! - podbiegłam do niej mimo bólu. Jak tylko zatrzymałam się przy niej oberwałam gwałtownie w głowę. Wróg przewrócił mnie aż tym ciosem na ziemie i chwilowo ogłuszył.
- Już po tobie... - podszedł, chciał mnie zrzucić, ale znienacka użyłam mocy, wbijając w niego ostry kolec z lodu, przebił mu na wylot prawą, przednią nogę. Nie miałam na nic innego siły. Zyskałam trochę czasu, bo ogier przez silny ból, nie mógł wydostać zakrwawionej już nogi. Nie mogłam jednak się podnieść, opadałam wciąż na ziemie. Tymczasem Shady otworzyła oczy, patrzyła centralnie w naszą stronę, po czym jak błyskawica poderwała się z ziemi biegnąc w dół na złamanie karku, ześlizgiwała się co chwilę ze stromego zbocza i kilka razy już prawie upadła. Ogier w końcu się uwolnił, a jego krzyk rozniósł się echem po górach.
- Pożałujesz... - upadł robiąc zaledwie jeden krok w moją stronę, chyba złamałam mu tą nogę. Oparłam się jakoś na przednich nogach, wstałam na siłę mimo przeszywającego moje ciało bólu, a zwłaszcza głowy, w której jeszcze mi huczało. Poszłam śladami siostry, starałam się o coś opierać po drodze, o co się tylko dało. Zostawiłam przez to ślady krwi na skalnych ścianach, większych gruzach, czy skałach i starym pniu obumarłego drzewa, przy którym stanęłam na chwilę, łapiąc oddech i spuszczając lekko głowę w dół. Zamknęłam jedno z oczu, przez spływającą krew, która spłynęła mi aż po powiece, w dół, w stronę chrap, dopiero teraz zorientowałam się że mam rozcięcie na głowie. Musiałam sobie czymś opatrzyć tą ranne, tylko że niczego nie było w pobliżu. Powinnam już była dawno odpuścić, czekając na Danny'ego i Wiche, ale Shady też była ranna i zdawała się nie czuć bólu, nie hamował jej i nie spowalniał, przez co mogła sobie zrobić coś jeszcze i co najgorsze zaszkodzić źrebięciu. Otrzepałam się lekko z krwi, żeby tylko odsłonić oczy. Poszłam dalej, szłam coraz to wolniej.
- Zima ! - usłyszałam wołania Danny'ego, obróciłam się za siebie, zrobiło mi się słabo. Danny szybko do mnie podbiegł, Wicha była tuż za nim. Od razu się przewróciłam, wprost na ukochanego, złapał mnie i przytrzymał.
- Wicha znajdź coś, jakieś opatrunki... - powiedział szybko Danny, położył mnie ostrożnie na ziemi.
- Musimy ją dogonić... - wymamrotałam, patrząc na Danny'ego.
- Kto ci to zrobił ?
- Ten srokaty ogier... - prawie bym wstała, gdyby Danny mnie nie powstrzymał.
- Nie pozwolę ci dłużej się przemęczać, jeszcze byś mi się wykrwawiła na śmierć i tak straciłaś dużo krwi i to... - Danny powstrzymał się od dalszej wypowiedzi, oboje pamiętaliśmy niedawną sprzeczkę. Milczeliśmy, aż pojawiła się Wicha, minęło z pół godziny, a ukochany przytrzymywał mi wciąż ranne żebym nie krwawiłam w tak szybkim tempie. Gdy zaczęli opatrywać mi ranne, nie miałam siły już nawet podnieść głowy i wkrótce po tym straciłam przytomność.
Następnego dnia, późny ranek
Nagle obudził mnie koszmar, nie mogłam się przez chwilę uspokoić, z trudem łapałam oddech i miałam już nawet łzy w oczach.
- Kochanie, co ci jest ? - spytał Danny, leżał przy mnie.
- Miałam koszmar.. Ten ogier zabił Shady, a ja... Ja nie mogłam nic zrobić... - podniosłam się: - Musimy ją jak najszybciej znaleźć...
- Powinnaś odpocząć...
- Nic mi nie jest - przerwałam, ból rzeczywiście przeszedł, tylko przy każdym nawet najmniejszym ruchu zawsze bolało. Wolałam to jednak zignorować.
- Jesteś pewna ? - dopytywała Wicha.
- Tak.
- Nadal jesteś cała blada - zauważył Danny: - Nie pozwolę ci iść dalej szukać Shady.
- Przecież będziemy w trójkę - starałam się ich przekonać.
- Danny ma racje, powinnaś odpocząć - wtrąciła Wicha.
- Przestańcie, poradzę sobie... - skierowałam się w stronę wyjścia, byliśmy w jakieś jaskini, w tych samych górach.
- Skarbie, po co znowu mamy się sprzeczać ? Mówiłem ci żebyś pomyślała o sobie, zjedź coś, odpocznij, a potem znajdziemy Shady...
- Wtedy może być już za późno - wyszłam, od razu upadając, tak po prostu, prawdopodobnie ze zmęczenia.
- Zima... - Danny stał już przy mnie, bardziej się przestraszył niż ja. Wstałam od razu, pomógł mi iść, mimo że nie chciałam i tak zaprowadził mnie do środka jaskini.
- Poszukam twojej siostry...
- Ale... - przerwałam, ale po tym Danny też od razu mi przerwał.
- Dość już, zostań tu z Wichą i odpocznij, musisz nabrać sił, a ja tymczasem znajdę Shady - wyszedł od razu, nie dając mi dojść do słowa, widać było że był już zdenerwowany.
- Czasami ciężko ze mną wytrzymać, prawda ? - spytałam przyjaciółki. Nic mi na to nie odpowiedziała.
- Zjedź coś... - podała mi po chwili kęp trawy.
- Niczego teraz nie przełknę, a co jeśli Danny'emu się jeszcze coś stanie ? - zaczęłam się zamartwiać.
- Musisz coś zjeść...
- Musimy za nim pójść.
- Daj sobie spokój Zima i tak nie jesteś już w zbyt dobrym stanie...
- Idziemy - wstałam.
- Nie... - Wicha złapała mnie za grzywę.
- Od kiedy mi się sprzeciwiasz ? - niemal krzyknęłam. Zapadła niezręczna cisza. Tak czy inaczej wyszłam na zewnątrz, gdy tylko mnie puściła. Zobaczyłam w oddali Danny'ego jak zawraca w naszą stronę.
- Ledwo stoisz na nogach, martwię się o ciebie i... - Wicha podeszła do mnie, przerywając na widok Danny'ego.
- Myślałam że szukasz Shady... - odezwałam się gdy był już blisko.
- Znam cię i wiem że i tak pewnie nie zostałabyś w jaskini, pójdziemy w trójkę, ale jakby co to mów, a wezmę cię na grzbiet - wyjaśnił Danny, nagle do naszych uszu dotarł huk, oboje spojrzeliśmy w stronę z której docierał dźwięk. Wicha szarpnęła mnie mocno za grzywę, ciągnąc do tyłu, aż upadłam na ziemie. W miejscu gdzie stałam spadły głazy i to tak szybko że Danny został po ich drugiej stronie. Przed nami wylądował wróg, zesunął się ze zbocza góry, znajdującej się obok. Słyszałam jak Danny próbuje się do nas dostać, uderzając o skały. Zablokowały jakiekolwiek przejście tutaj.
- Teraz już mi nie uciekniesz ! - krzyknął srokaty, za nim pojawił się drugi ogier. Wicha na widok obcego schowała się za mną.
- Jak to zrobiłeś ? - spytałam będąc w szoku, zauważyłam że srokaty nie ma żadnej z ran.
- Nie twoja w tym głowa, pójdziesz teraz z nami... - podszedł do mnie łapiąc mnie za grzywę, wyszarpałam się mu.
- Chyba chcesz żeby twojej siostrzyczce nic się nie stało, prawda ? - spytał głupio się uśmiechając.
- Jak miło cię znów widzieć, skarbie... - zaśmiał się drugi ogier zwracając się do Wichy, cała aż się trzęsła na jego widok. Przez te chwilę jak się na nią zagapiłam, złapał mnie srokaty, szarpiąc się z nim zdążył mi założyć coś na szyję.
- Teraz będziesz już nie groźna... - puścił mnie, starałam się to zdjąć, ale czym mocniej szarpałam, tym bardziej zaciskało mi się wokół szyi. Użyłam mocy, chcąc to zamrozić i połamać na kawałki, ale wtedy powaliło mnie z nóg. Ta rzecz najwyraźniej zablokowała mi moc, a wyglądała jak zwykły naszyjnik.
- Idziemy - srokaty złapał mnie za grzywę, ciągnąc za sobą, a ten drugi zmusił Wiche do pójścia za nim.
- Danny ! - krzyknęłam rozpaczliwie, rzucając się jak tylko mogłam, upadłam już z kilka razy. Srokaty nie zważając na to wlókł mnie po prostu po ziemi, do puki nie wstawałam.
- To jest ta twoja partnerka ? - spytał srokaty swojego towarzysza, prowadzącego Wiche, ona nie protestowała, bała się jak nigdy, idąc za nim krok w krok.
- Jak widzisz. Jaki ten świat jest mały... - zaśmiał się patrząc przez chwilę na mnie. Po kilku godzinach nie miałam już sił, a ogier zamiast wziąć mnie na grzbiet specjalnie dalej mnie ciągnął i to po ziemi. Miałam cały bok już we krwi. Półprzytomna patrzyłam już tylko jak wszystko znika w oddali. Miałam już tylko nadzieje że Danny znajdzie jakąś drogę do nas i nam pomoże.
Kilka godzin później
Zatrzymaliśmy się w lesie, srokaty przywiązał mnie do drzewa i to w taki sposób żebym stała na nogach. Wiedział że nie daje rady i specjalnie chciał żebym cierpiała. Osunęłabym się już dawno na ziemie, nogi trzęsły mi się i uginały, przez ból leciały mi aż łzy, nie mogłam nad nimi zapanować, ledwo co oddychałam. Wicha oddaliła się z tamtym drugim ogierem, zmusił ją do tego. Srokaty też poszedł w swoją stronę. Krzyczałam, coraz to ciszej, czułam się jakbym miała zemdleć.
- Tej karej nigdzie nie ma - usłyszałam głos tego drugiego ogiera, jak się domyślałam byłego partnera mojej przyjaciółki.
- Znajdzie się, musi się znaleźć, to matka mojego przyszłego źrebaka co się urodzi za pół roku - powiedział srokaty, byli gdzieś daleko, bo ich głos docierał z oddali. A więc ten drań mnie oszukał, mojej siostry tu nie było.
- A co z tym izabelowatym ? W końcu do nas dotrze...
- Mam już dla niego pułapkę... - srokaty zaczął się śmiać złowrogo.
Szarpnęłam się na samą myśl że chcąc coś zrobić Danny'emu. Zraniłam się przez to jeszcze bardziej, zamiast poluzować więzy. Na moje nieszczęście nie mogłam do nich dosięgnąć pyskiem żeby spróbować je przegryźć.
Następnego dnia
Jakimś cudem udało mi się przysnąć, ale i tak byłam coraz to bardziej wykończona. Ogiery oblały mnie wodą z samego rana.
- Mam coś dla ciebie... - srokaty podszedł do mnie z jakąś rośliną, drażnił mnie jej zapach, zmusił mnie żebym wzięła ją do pyska, starałam się go ugryźć, ale tamten drugi mu pomagał. Przytrzymali mi pysk i chrapy, musiałam to coś połknąć żeby móc złapać oddech. Od razu po tym zakasłałam, wypluwając krew. Roślina poparzyła mi cały język, a teraz jeszcze dostała się do gardła i przełyku.
- Co zrobiliście z Wichą ? - spytałam ledwo.
- Ma na pewno lepiej od ciebie - zaśmiał się srokaty, zaczął mnie irytować tym swoim śmiechem, miałam ochotę go zabić, jednocześnie byłam przerażona, ból już przeszywał mnie od zewnątrz, a teraz jeszcze od środka.
- Gejzer dał jej tylko nauczkę, bo być może nie wiesz, ale mu uciekła, a jest przecież jego własnością - dodał srokaty.
- Nie jest niczyją własnością ! - zaprotestowałam, zakasłałam znowu, wypluwając znów krew.
- Klacz wiążąc się z ogierem jest jego własnością. Twoja siostra też tego nie rozumiała i jak jeszcze była w miarę normalna chciała mnie zabić, bo jej się znudziłem, a teraz proszę, jaka spotkała ją kara - i znów ten jego śmiech.
- Nie ma jej tu, wcale jej nie znaleźliście...
- Chcesz się przekonać że jest inaczej ?
- Nie masz jak mi tego udowodnić, bo jej nie złapałeś... - zaczęłam już mówić nie wyraźnie przez ten ból. Gejzer z srokatym poszli w głąb lasu już bez słowa, tylko co chwilę się podśmiewając.
Z godziny na godzinę było coraz gorzej, byłam już prawie nieprzytomna, walczyłam z tym jak tylko mogłam. I wtedy, zupełnie niespodziewanie zobaczyłam siostrę. Wędrowała sobie w oddali. W tym momencie miałam nadzieje już tylko w niej, że chociaż mnie uwolni, bym mogła na chwilę się położyć, potrzebowałam tego, byłam na skraju wyczerpania.
- Shady ! - zawołałam słabo i niewyraźnie, musiałam próbować dalej, bo ona mnie nie słyszała. W końcu po którymś razie gdy wyplułam już krew, siostra spojrzała przez moment w moim kierunku.
- Pomóż mi.... - wymamrotałam. Shady zrobiła krok w moją stronę, podeszła potem już całkiem blisko.
- Pomóż mi... Rozwiąż chociaż te więzły... - prosiłam, nadal niewyraźnie przez poparzenia. Shady patrzyła na mnie w milczeniu, jakby zastanawiała się co takiego widzi.
- Przypomnij sobie... Jak byłyśmy małe... Przecież obie tak się lubiłyśmy i... Wtedy to byłyśmy zgranymi siostrami.... Pamiętasz ? Pamiętasz tatę ? - mówiłam z trudem.
- Nie... Nie ! On nie żyję ! Ja nie chcę.... - przerwała, rozglądając się na boki.
- Shady proszę... - spojrzałam w jej oczy, żałowałam że wspomniałam o ojcu.
- Nie chcę pamiętać... Nie... - rozpłakała się, upadając na ziemie, cała aż drżała, zachowała się w tym momencie jak przerażone źrebie.
- Shady uwolnij mnie, błagam... - nadal nie odpuściłam. Przyszedł mi do głowy dość nietypowy pomysł, pomysł żeby ją oszukać: - Nasz tata żyję, czeka na nas... Zaprowadzę cię, tylko mnie uwolni... - skłamałam. Shady wbiła we mnie wzrok.
-Jest.... niedaleko.... - dodałam. Podniosła się z ziemi, podchodząc, od razu zaczęła szarpać się z węzłami. Po woli jakoś mnie z nich rozplątywała, gdy puszczał jeden po drugim, coraz bardziej osuwałam się na bok, wiedziałam że od razu się przewrócę, tak też się stało, gdy uwolniła mnie już całkowicie.
- Chodźmy... Chodźmy do taty... - złapała mnie za grzywę lekko ciągnąc, znów zachowywała się typowo jak źrebak.
- Ja... - oczy już samej mi się zamykały.
- Chodźmy... - Shady podsunęła pode mnie głowę, starając się mnie podnieść. Usłyszałam śmiechy sugerujące że ci dwaj tu wracają. Na siłę podsunęłam pod siebie przednie nogi, próbując się na nich podnieść, siostra mi pomogła. Oparłam się na niej.
- Musimy iść tam... - wskazałam łbem, Shady ruszyła wraz ze mną. Poruszałam się z jej pomocą, a i tak było mi ciężko iść. Szukałam wzrokiem jakieś kryjówki, wiedząc że nie odejdziemy zbyt daleko. W końcu wypatrzyłam kilka kroków dalej gęste krzaki.
- Tam się... Schowamy, gonią nas i nie mogą zobaczyć... Tata mówił żebyśmy były ostrożne.... - powiedziałam, Shady dała się wciąż nabierać, wreszcie jakoś się z nią porozumiewałam. Jak tylko znalazłyśmy się w kryjówce, po kilku minutach ten srokaty i Tajfun byli już przy drzewie, przy którym niedawno mnie uwiązali.
- Uciekła ! - srokaty aż uderzył o drzewo niszcząc po części jego korę.
- Tylko gdzie ona mogła uciec ? Pewnie jest niedaleko, najwyżej poczołgała się gdzieś - uspokajał go były partner Wichy.
- Rozdzielimy się to ją znajdziemy, tylko żeby przed tym izableowatym - zarządził srokaty. Obaj się rozdzielili, jeden zawrócił, a drugi poszedł naszymi śladami.
- Musimy się wymknąć... - szepnęłam do siostry, przytaknęła. Ruszyłyśmy, idąc jak najciszej się dało. Ob drogę już nie raz zdarzało mi się prawie przewrócić siostrę, byłam coraz to słabsza.
Wieczorem
- Tam jest tata... - wyszeptałam ledwo, widząc wreszcie jakąś jaskinie, była niewielka. Shady momentalnie przyspieszyła, złapałam się jej grzywy, kawałek posunęła mnie po ziemi, a gdy znalazłyśmy się w środku zleciałam już na twarde podłoże. Siostra rozejrzała się uważnie.
- Wyszedł.... Wróci... - wymamrotałam, Shady spojrzała na mnie pytająco: - Zaczekamy...tu...Tu na niego... - dodałam ledwo. Martwiłam się co będzie z Wichą, ale w tym stanie nie miałam jak jej pomóc, na domiar złego nadal miałam ten naszyjnik blokujący moc, nie wiedziałam kompletnie jak go zdjąć.. Byłam teraz całkowicie bezbronna. I coraz to słabsza. Oczy mi się już same zamknęły. Nim straciłam przytomność wykasłałam jeszcze trochę krwi...
Danny (loveklaudia) dokończ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz