Menu

piątek, 28 sierpnia 2015

Samotność cz.1- Od Marcelli/Leona

Ten dzień zapowiadał się wspaniale, obudziłam się wczesnym rankiem i stałam już nad mamą
-Cześć mamuś- dreptałam w miejscu, czekałam tylko aż wstanie i znów pójdziemy uczyć się latać
-Cześć Mercy*- otworzyła zaspane oczy
-Pamiętasz? dzisiaj uczymy się latać- rozłożyłam skrzydełka machając nimi lekko, zaczęłam skakać dookoła mamy
-Tak, pamiętam słońce, ale najpierw trzeba coś zjeść- wstawała, odrazu podbiegłam pod jej brzuch, ale zasłoniła go skrzydłem, zdziwiłam się
-Ale jesteś już na tyle duża że trzeba zacząć jeść trawę- uśmiechnęła się
-Że to?- spojrzałam pod kopytka
-Tak córeczko- mama zerwała kępkę trawy, zjadła ją, zrobiłam to co ona, strasznie się męczyłam zanim przekonałam się, i zerwałam trawę, zaczęłam ją przeżuwać
-I jak?- spytała mama
-No...może być, ale mleko lepsze
-A no bo mamy, dlatego...ale całe życie mleka pić nie będziesz, ja już powoli go nie mam
-Nie masz? dlaczego? wypiłam ci wszystko?
-Dlatego kochanie bo robisz się już duża- zaśmiała się lekko, obie jadłyśmy trawę, kiedy już skończyśmy poszłyśmy na łąkę, dzisiaj już sobie obiecałam że polecę, w końcu miałam już na tyle duże skrzydła, aby się unieść i złapać wiatr.
-Mercy chwilka...nie śpiesz się- powiedziała mama, westchnęłam niecierpliwa, chciałam już umieć latać
-Jak myślisz mamo...uda mi się polecieć?
-Ja wierzę że tak córeczko...no, pamiętasz co masz zrobić?
-Tak
-No więc, rozkładaj skrzydełka i ustaw je pod wiatr, wyczuj go- zrobiłam tak jak powiedziała mama, szybko wychwyciłam wiatr, zaczęłam poruszać skrzydłami, poruszałam nimi coraz bardziej
-Mercy, raz a pożądnie, machnij nimi i odbij się tylnymi nogami od ziemi...o tak- pokazała mama, patrzyłam na nią z zachwytem, jak leci coraz wyżej, zrobiłam to samo co ona, zamknęłam przy tym oczy aby się skupić, kiedy je otworzyłam, spostrzegłam że jestem już w powietrzu, dalej instynkt sam mi podpowiadał co mam robić, poleciałam do mamy, byłam w siódmym niebie, cieszyłam się jak nigdy
-Mamo, mamo! patrz! ja latam!- zaczęłam latać dookoła niej
-Widzę...brawo córciu
-Szkoda że tata tego nie widzi-posmutniałam, do tej pory pamiętam jak umierał, miałam kilka dni ale doskonale to pamiętam
-Tak...szkoda...- mama posmutniała, podleciałam do niej
-Przepraszam...
-Nie masz za co...
-Nie powinnam wspominać o tacie
-Wiesz...tatuś widzi wszystko co robisz, teraz pewnie się uśmiecha do ciebie
-Na prawdę?
-Tak słońce...chodź, wracajmy na ziemię- wylądowałyśmy na ziemi, no dobra, w tym momencie stwierdziłam że muszę nauczyć się lądować bo posmakowałam jak smakuje czarna ziemia.


Kilka dni później


Spacerowałam z mamą po lesie, naglę ni stąd ni zowąt, mama chwyciła mnie za grzywę i wsadziła w krzaki
-Siedź tutaj cichutko- szepnęła, nie wiedziałam o co chodzi ale przytaknęłam i schowałam się głębiej w krzakach, obserwowałam wszystko z kryjówki, do mamy podszedł jakiś ogier, miał bardzo dziwną maść, miał skrzydła tak jak ja i mama, ale był niebieski, niczym niebo, miał tylko białe końcówki skrzydeł.
-No proszę, proszę...kogo ja spotkałem- uśmiechnął się dziwnie
-Cześć Puento- powiedziała oschle mama
-Witaj piękna Olivio, ile to minęło? pół roku odkąd cię widziałem ostatni raz
-I szkoda że nie ostatni...
-Co powiedziałaś?
-Doskonale słyszałeś
-Co ty taka nie miła, przyszedłem tylko poznać swoją córkę- córkę? jaką córkę? to mama ma jeszcze jakieś źrebaki?
-Zapomnij, nie zobaczysz jej nigdy!
-Ciekawe, gdzie ją schowałaś?
-Nie twój interes...
-A on wiedział?
-Nie
-Biedny, nie zdąrzył-zaśmiał się
-Przestań, to nie śmieszne...żyłby gdyby nie ta choroba
-A zdradzić ci sekret?
-Co? jaki sekret?
-A bo to nie była choroba, tylko trucizna
-Że co?
-No trucizna, kilka miesięcy przed twoim porodem, otrułem go, przez przypadek na niego wpadłem i ukłułem go w szyję zatrutymi kolcami, no a później to go już wyniszczało od środka...a co ty myślałaś że pozwolę ci z nim być? trzeba było kochanienka szybciej myśleć
-Ty...ty morderco! jak mogłeś!
-Jak? normalnie- zbliżył się do mamy
-Odejdź! zostaw mnie! mnie i moją córkę! nigdy jej nie zobaczysz! nigdy! nienawidzę cię! a to co nas łączyło to jedna wielka pomyłka?
-Och tak, pomyłka? pomyłką to ty jesteś, i to moją!- uderzył ją naglę, chciałam wybiec ale zauważyłam jak mama patrzy w moją stronę, wiedziałam że każe mi zostać
-Zostaw mnie!- mama zaczęła mu się szarpać, uderzył ją znów
-Przez ciebie zostawiła mnie twoja siostra! i wiesz co?! obie jesteście siebie warte! tak samo głupie i bezużyteczne! chcesz do niej dołączyć?!- szarpnął za grzywę mamy która zaczęła wymachiwać skrzydłami, próbowała sie uwolnić ale on rzucił ją z impetem o ziemię, uderzyła o nią głową, widziałam jak na chwilę traci orjentacje, a on chwyta z ziemi coś ostrego, wbił to naglę w gardło mojej mamy, nie wytrzymałam i wybiegłam
-Nie! mamusiu!- rzuciłam się przed nią, widziałam jak się wykrwawia, patrzyła na mnie, próbowała coś powiedzieć, ale z jej pyska leciała krew
-Kkk...- zaczęła
-Tak mamuś- mówiłam już przez łzy
-Kocham cię- zamknęła oczy
-Mamo...mamo nie! nie zostawiaj mnie! błagam! mamo!- krzyczałam, spojrzałam wrogo jak i z przerażeniem na tego ogiera
-Pójdziesz ze mną- złapał za moją grzywę
-Nie! zostaw mnie!
-Jesteś moją córką i trochę szacunku! matka cię nie nauczyła chyba tego!- rzucił mną o drzewo, rozpłakałam się jeszcze bardziej, tym razem z bólu, wstałam prędko i wzbiłam się w powietrze
-Wracaj gówniaro!- ruszył za mną, w lesie miałam przewagę, jemu przeszkadzały gałęzie a ja zwinnie między nimi przeleciałam, uciekłam....


2,5 miesiąca później


Błąkałam się sama, nie wiedziałam gdzie mam się podziać, tęskniłam za mamą i rozpaczałam za nią, zabił ją na moich oczach, teraz nie mam nikogo, nikogo...zostałam sama.
Doszłam do morza, nie zamierzałam do niego wchodzić, panowała zima i woda była lodowata, pozatym nigdy jeszcze nie pływałam, postanowiłam więc że polecę, trudno było mi w powietrzu utrzymać równowagę, powietrze tutaj wyżej było zimniejsze i do tego wiał wiatr, ale jakoś doleciałam na tą wyspę, z daleka zobaczyłam że są tam jakieś konie, i chyba...chyba nawet źrebaki, wylądowałam więc już na tej łące, wzrok dorosłych koni powędrował w moją stronę, położyłam uszy po sobie, bałam się że coś mi zrobią, jeden z koni szedł w moją stronę, zaczęłam się już trząść ze strachu
-Ej mała, nie bój się...- powiedział łagodnie kary ogier- chodź do jaskini- zaproponował, poszłam za nim niepewnie.
-Jak masz na imię?- spytał
-Marcella, w skrócie Mercy
-A ja Christopher, w skrócie Criss, jestem zastępcą przywódców, narazie ich nie ma, ale schroń się w jaskini, jak przyjdą to dołączysz, to jasnosiwa klacz i izabelowaty ogier- powiedział i zostawił mnie w jaskini, położyłam się w kącie, otulając się skrzydłami, nie było mi wcale zimno ale chciałam się zakryć, nie chciałam patrzeć na wzrok koni wchodzących do jaskini. Usłyszałam stukot kopyt, po dźwięku poznałam że to źrebak, wyjrzałam zza skrzydeł, źrebak stał już nademną, to ogierek
-Cześć, jak masz na imię?- spytał szybko
-Marcella- odpowiedziałam niechętnie
-Aha, ja Leon, jesteś nowa? ej a to, to co? widziałem takie coś u ptaków, ej a to niebieskie to sierść?- zaczął wypytywać
-Jestem pegazem...daj mi spokój- wstałam odchodząc od niego, ale poszedł za mną
-Ee co ty taka spięta?
-Możesz za mną nie chodzić?- odwróciłam się i spojrzałam na niego krzywo
-Jaka ty sztywna- odzwajemnił swój wzrok, wyszedł z jaskini zostawiając mnie tutaj samą...

*Mercy- zdrobnienie od Marcella, używane przez jej mamę



                                                Leon [zima999] ^^Dokończ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz