-Zabije ją! zabije! to wszystko jej wina!- wrzasnęła wstając
-Uspokój się!- krzyknąłem na nią, spojrzała na mnie
-Wasze źrebie będzie martwe!- wrzasnęła po chwili
-Że co?- zdenerwowałem się, ale starałem się tego nieokazywać
-Umrze, urodzi się chore...nie przeżyje, żadne źrebie nie przeżyje! żadne które ona urodzi!
-Przestań!- uderzyłem ją, mimo iż nie chciałem, ale zrobiłem to, zdenerwowała mnie na tyle, że poniosły mnie nerwy, jej oczy zrobiły się normalne, spojrzała na mnie pytająco
-Co...co się stało?- rozejrzała się zdezorientowana
-Nie pamiętasz?- zdziwiłem się
-Nie...
-Wiesz jak masz na imię?
-Shady...a co?
-A wiesz kim jestem ja? kim jest Zima?
-Zima to moja siostra...a ty...
-Jestem jej partnerem, Danny- zdawało się jakby Shady o wszystkim co było, zapomniała, był po prostu normalna, ale ja widziałem coś, czego nikt inny nie widział, no chyba że też widzi duchy, tą czarną, ledwie widoczną mgłę, aure, a w jej oczach czająco się zło
-A Wicha...wiesz kim ona jest?
-To przyjaciółka mojej siostry...a gdzie Zima?
-Wiesz...niedługo powinna wrócić, w sumie to możemy iść jej poszukać
-No dobra- wstała, zachowywała się jak każdy inny, normalny koń, ale wiedziałem, że będą momenty w których będzie opętana, kiedy wyjdzie z niej to zło i będzie w stanie nawet zabić.
Wziąłem Wiche na grzbiet i poszedłem wraz z Shady poszukać Zimy, znalazłem ją nad wodospadem
-Zaczekaj tutaj- powiedziałem do Shady i położyłem Wiche
-Nie mogę do niej pójść?
-Za chwilę- poszedłem do Zimy
-Danny?- obejrzała się, jej oczy były czerwone od łez
-Słuchaj- położyłem się obok niej- Shady jest teraz zupełnie normalna, niczego nie pamięta co było jak była nienormalna, pamiętała kim jesteś ty, kim jest Wicha, pytała tylko o mnie...ale ona nic nie wie, chce cię zobaczyć
-To jak to? nie jest opętana
-No właśnie jest, tylko że to będzie tak, raz będzie normalna, ale będą momenty w których będzie opętana i będzie w stanie nawet zabić...wtedy najlepiej trzymać się od niej z daleka...i jeszcze jedno, kiedy będzie opętana to na tobie będzie chciała się mścić
-To moja wina...
-Nie mów tak...to nie jest twoja wina...
-Moja...miałam nikomu nie mówić o tym jeziorku, ten duch mnie ostrzegał
-Czekaj, czekaj...jaki duch?
-Ten co go wysłałeś aby mi pomógł...
-On...a obiecywał...
-Co obiecywał?
-Co ci powiedział?
-Że mam nic nikomu o tym nie mówić, nawet tobie...bo wtedy spadnie klątwa na kogoś bliskiego
-A prosiłem go...prosiłem
-Nie rozumiem...
-Wziąłem go, bo wiedziałem że on jest na tyle silny, aby ci pomóc i zaprowadzić w miejsce, gdzie wyzdrowiejesz, w miejsce gdzie będziesz uciec...obiecał że nie zrobi tego...
-Chwila chwila, to ty wiedziałeś?
-Och tak, wiedziałem, powiedział tak aby cie wystraszyć, dlatego powiedział abyś nie mówiła też mi, bo wiedział, że będziesz się bała że coś mi się stanie...miał nie rzucać na ciebie klątwy jeśli się wygadasz i zaprowadzisz tam kogoś po za mną...Przepraszam, mogłem wysłać kogoś innego
-Przecież to nie twoja wina, jak już to moja, przecież ostrzegał...
-To teraz to jest już po ptokach...
-Da się to jakoś cofnąć?
-Nie wiem...ale jedyny plus, jest taki, że jak się opętana to oni nie będą mieli z nią szans, ich też będzie chciała zabić, przy opętaniu pamięta wszystkie swoje krzywdy, i ma więcej siły niż normalnie...
-A co jeśli urodzi źrebaka? będzie dla niego zagrożeniem?
-Myślę że nie...wiesz co, ona tam czeka, chodźmy do niej...a i jeszcze jedno, mi też może mieć za złe to że ją uderzyłem...znów
-Znów ją uderzyłeś?
-No nie miałem wyjścia...-nie chciałem Zimie mówić co Shady mówiła o źrebaku, mogłoby to ją dobić, Zima spojrzała w stronę siostry, dałem znać Shady że może podejść
-Cześć siostrzyczko- Zima wstała, obie się do siebie przytuliły
-Jak ja cie dawno nie widziałam- Shady uśmiechnęła się
-Racja...- Zima odwzajemniła uśmiech, za tym czasem podszedłem do Wichy, budziła się
-I jak tak?- spytałem
-Chyba dobrze...- spojrzała w stronę Zimy i Shady- One...jak?
-Już ci tłumaczę- zacząłem tłumaczyć o co chodzi
-Aha...nie wiem czy się cieszyć czy płakać...Shady jest teraz niebezpieczna, nie ma sposobu aby się tego pozbyć?
-Nie wiem, nigdy nie miałem doczynienia z czymś takim...może pójdziesz do nich?
-No ok- Wicha wstała, teraz one rozmawiały w trójkę, Zima w końcu się uśmiechała, ucieszyłem się, ale wiedziałem że nie będzie tak kolorowo, Shady jest opętana i niebezpieczna.
-A ja mam coś do załatwienia- powiedziałem sam do siebie i wstałem, nie widziały jak odchodzę, Zima pewnie będzie mnie szukać, ale lepiej aby nie wiedziała gdzie poszedłem.
3 godziny później
Szukałem tej dwójki, nie miałem zamiaru odpuścić, szczególnie temu srokatemu, skrzywdził Zime i pożałuje tego.
Doszedłem do miejsca gdzie widziałem ich ostatnio, na ziemi były ślady krwi, prowadziły do jaskini, wszedłem do niej, cała jej ściana była od krwi, a świeża wciąż spływała z góry, ze szczelin, na drugiej ścianie były malunki, wszystko zrobione z krwi, świeżej krwi, rysunek przedstawiał grupke koni, naglę malunek zaczął się ruszać i przedkrztałcać, grupka koni to byłem ja, Zima, Shady i Wicha, po chwili pokazał się chyba obok mnie i Zimy mały koń, źrebak, był zniekształcony, naglę spłynął po ścianie i go nie było, pojawił się drugi, i znów to samo, z każdym nowym źrebakiem, rysunek jego był coraz bardziej zniekształcony, i wydawał się słaby, widać było też jak rysunek Zimy, ta krew, zaczyna blednąć, dookoła tej grupki zaczęła krążyć krew, czarna krew, strasznie zaśmierdziało, jedna z postaci naglę urosła i widać było jak rozszarpuje Zime, potem Wiche, zostałem tylko ja i Shady, bo kto inny mógł być tym stworem, dookoła mojej postaci pojawiła się tak jakby aura, zrobiona z krwi, widać było walkę pomiędzy mną na Shady, kiedy miało juz wszystko dobiec końca, ściana zalała się krwią a jaskinia zaczęła się zasypywać, wybiegłem jak popażony stamtąd, zorientowałem się że jest noc, ale przecież jak tutaj wchodziłem było jasno, a teraz panował mrok, chmury zakrywały niebo przez co blask księżyca nie mógł oświetlić lasu, zobaczyłem jak po drzewach spływa krew, za mną pojawił się ten srokaty, z szyderczym uśmiechem
-To ty...- spojrzałem na niego wrogo, zaczął się śmiać, i to chisterycznie, jegio ciało pokryło się ranami, z których wyciekała krew, jego oczy zrobiły się czarne i z nich także wypłynęła krew, z jego pyska zaczęło wylewać się coś czarnego, ta maź docierała aż pod moje kopyta, pierwszy raz w życiu nie wiedziałem co robić i byłem przerażony, jego pysk naglę otworzyć się w nienaturalny sposób, dolna szczęka dotykała prawie podłoża, wyglądał jak najgorsza zmora jaka może istnieć, jego krzyk, wręcz wrzask i to taki jakby z bólu, dudnił mi w uszach, rozbolała mnie aż głowa
-Przestań!- krzyknąłem, naglę się rozpłynął, i to dosłownie, zamienił się w czarną maź, jakby krew ale była gęstrza, serce waliło mi jak oszalałe, zacząłem uciekać przez las, ciągle wbiegałem w kałuży krwi a drzewa coraz bardziej się nią zalewały, w końcu opadłem, poślizgnąłem się na mokrew trawie, oderzyłem głową o drzewo i straciłem przytomność, ale na chwilę...
kilka minut później
Otworzyłem oczy, mając nadzieję że wszystko zniknęło, ale się pomyliłem, przedemną stały źrebaki, nowonarodzone, powykrzywiane i chude
-Pomóż nam...pomóż- powtarzały, cały się spociłem, brakowało mi tchu, jakby coś zaciskało mi się na płucach, źrebaki zbliżały się do mnie
-Odejdzcie!- wstałem, przeskoczyłem je i pognałem w las, wydawał się nieskończony, nigdzie nie mogłem znaleść wyjścia, w którymś momencie, kiedy biegłem, wpadłem do wody, chyba do jakiegoś stawu, którego wcześniej nie widziałem, wynurzyłem głowę, ale zamiast wody, była krew, spanikowany zacząłem przebierać nogami, ale coś mnie złapało i zaczęło ciągnąć w dół, desperacko próbowałem się wyrwać i utrzymać łeb na powierzchni, to coś puściło, wyszedłem ze stawu, pomimo iż byłem we krwi, zauważyłem rany na tylnych nogach, to coś musiało mieć pazury i mnie poraniło.
Przedmną znów pojawił się ten srokaty, zawróciłem i zacząłem uciekać, gonił mnie, chciałem aby okazało się że to tylko koszmar, że przysnąłem nad wodospadem i to mi się tylko śni, nie raz próbowałem się obudzić uderzając o drzewa, albo to dzieje się na prawdę albo to sen na jawie, czyli sen ale mogę w nim nawet umrzeć i widać wszystkie rany, wolałbym już sen na jawie aniżeli miałoby to się dziać na prawdę.
Naglę upadłem, nie wiem dlaczego, nie ze zmęczania, tylko jakby ktoś mnie przewrócił, zrobiłem się senny, zanim zamknąłem oczy zobaczyłem nad sobą Zime, wyglądała okropnie, chuda, z rządką grzywą i ogonem, z czerwonymi od płaczu oczami i z ranami na ciele
-Danny...- powiedziała, po tych słowach zasnąłem....
Zima [ zima999 ] ^^Dokończ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz