Menu

wtorek, 11 sierpnia 2015

Spotkanie cz.18 - Od Zimy/Danny'ego

Widziałam siebie, wyglądałam jak z jakiegoś koszmaru, jakbym nie jadła i nie piła przez kilka tygodni, jakby wciąż ktoś mnie bił, bo miałam mnóstwo ran. Stałam nad nieprzytomnym Danny'm. Nie umiałam go obudzić. Krew zalała mi kopyta. Było jej coraz więcej i więcej. W oddali zauważyłam małe biegnące w naszą stronę sylwetki.
- Danny ! - krzyknęłam gdy pokryła go całego ta krew, próbowałam go z niej wydostać, ale była tak gęsta że nie mogłam przebić przez nią kopyt.
- Danny ! - uderzyłam w nią rozpaczliwie, ktoś dotknął mnie z tyłu, obejrzałam się za siebie, jak tylko zobaczyłam Nadie taką jak wyglądała po śmierci obudziłam się natychmiast. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to że nie pamiętałam bym zasnęła, żebym w ogóle poszła do jaskini, a teraz byłam w środku.
- Danny ? - poderwałam się z ziemi, nie było go, nikogo tu nie było. Na zewnątrz panowała ciemność.
- Danny ! - wybiegłam gwałtownie. Jak tylko znalazłam się po za jaskinią zamarłam w bezruchu. Nie wierzyłam własnym oczom, wszystko wokół było zniszczone, rośliny obumarły, ziemia poczerniała, góry będące w oddali zapadły się, jakby uderzyło o nie coś gigantycznego. Przebiegłam przez łąkę, nikogo nie było. Jak zobaczyłam wszystkich zgromadzonych przy wodospadzie ulżyło mi, szukałam już wzrokiem Danny'ego. Nie było go, nigdzie go nie było.
- Danny ! - zawołałam pędząc w ich stronę: - Widzieliście Danny'ego ? - spytałam patrząc na każdego, wszyscy zaprzeczyli.
- Co tu się stało ? - spytałam, milczeli spuszczając głowy.
- Odpowiadajcie ! - uniosłam głos.
- To... To twoja wina... - odezwał się ktoś, tak cicho że nie poznałam do kogo należał ten głos. Podeszłam do wody, wyglądałam już normalnie i nadal miałam ten naszyjnik, w tym śnie go nie miałam. Nagle we wodzie moje odbicie zmieniło się na to co widziałam podczas snu, tyle że było jakby kimś innym, nie mną. Odskoczyłam aż do tyłu, stado zniknęło, rozejrzałam się na boki, byłam zupełnie gdzieś indziej, stałam na pękniętej i suchej ziemi. Obok siebie zauważyłam Shady.
- Gdzie jesteśmy ? - spytałam.
- W domu siostro... - miała dziwny głos i jej oczy, znów były czerwone.
- To... To musi być sen...
- Wszystko co widziałaś do tej pory to nie sen... To klątwa... - Shady wbiła we mnie wzrok, aż przeszły mnie ciarki po grzbiecie. Przecież przebudziłam się w jaskini, nie mogłam być w dwóch miejscach na raz, to musiał być sen. Jeśli to klątwa to... To co mnie jeszcze czeka ?
- Myślisz że ta Shady, którą uważasz za siostrę na prawdę taka jest ? Otóż nie...
- O czym ty mówisz ? - spojrzałam na opętaną Shady.
- To czym teraz jestem pochłonęło z niej wszelkie zło, aby stać się bardziej potężniejszą siłą. Shady tak na prawdę była zła, słyszałaś co mówiły o niej te konie, zmieniła się po śmierci Baridiego, próbujesz to ukryć ? Chcesz wierzyć temu co widzisz ?
- To wszystko nie dzieje się na prawdę... - starałam się nie panikować, obserwowałam ją jak chodziła wokół mnie.
- Zima ! Zima uciekaj ! - krzyknął Danny, to musiał być on, wszędzie poznałabym jego głos.
- Uciekaj ! - krzyczał, w końcu go zauważyłam, biegł tutaj do mnie, niespodziewanie oberwałam, Shady powaliła mnie z nóg.
- Przeznaczenie się wypełnia... - gdy to powiedziała, to coś opuściło jej ciało, upadła obok mnie.
- Zima ? Ja... Ja nie chciałam... - wymamrotała Shady.
- Spokojnie, nic... - zauważyłam że Danny'ego nie ma, wstałam szybko: - Nic się nie stało... - powiedziałam zdezorientowana.
- To wszystko moja wina, Wicha powiedziała mi o wszystkim...
- O wszystkim czyli o czym ?
- Powiedziała co się stało... Jaka byłam... Ja.. Ja nie chciałam...
- To nie twoja wina, byłaś chora... Musimy stąd iść, chodź szybko... - złapałam ją za grzywę jak wstała od razu ruszyłyśmy.
- Musimy znaleźć Danny'ego... On musi gdzieś być... - powiedziałam przejęta.
- Mamo... Mamusiu... - usłyszałam cichy głosik, obejrzałam się za siebie, podeszło do nas źrebie, było strasznie podobne do mnie i do Danny'ego.
- Mamusiu, pomóż... - wtuliło się w moją sierść.
- W czym ? W czym mam ci pomóc ?
- Pomóż... - nagle na ciele źrebaka pojawiły się rany i zaczęło krwawić, z hrap, z uszu, z oczu spływała krew, jego ciało wygięło się w pół, zniekształciło, pysk był nienaturalnie długi, a oczy wyłupiaste pozbawione odcienia, zupełnie czarne, bez wyrazu. Shady krzyknęła z przerażenia, ja nie mogłam się ruszyć.
- Uciekajmy... Błagam cię, uciekajmy stąd... - prosiła Shady, spojrzałam na nią, za siostrą było więcej źrebaków otoczyły nas. Z trudem łapałam powietrze.
- Nie... To nie możliwe ! - krzyknęłam rozpaczliwie. To były nasze źrebaki, w tym momencie czułam się tak jakbym je wszystkie urodziła, byłam tego pewna. Byłam pewna że przeszłam te wszystkie ciąże. Źrebaki cierpiały, krzyczały rozpaczliwie, jednocześnie ich widok przyprawiał mnie o dreszcze.
- Zima... - Shady pociągnęła mnie za grzywę. Upadłam na ziemie, chciałam tu zostać, przy nich.
- Zima nie, musimy uciekać... Wiem to... Musimy... - starała się przekonać mnie Shady. Byłam już cała zapłakana, źrebaki zbliżały się do mnie, tuliły się do mojego boku. Przerażały mnie, cała aż się trzęsłam, ale instynkt podpowiadał mi inaczej. Byłam ich matką musiałam im pomóc, musiałam z nimi zostać... Shady niespodziewanie upadła wprost na nie, zgniotła kilkoro, w końcu ich ciała były tak kruche.
- Co ty zrobiłaś ?! - wrzasnęłam na nią, złapałam ją za grzywę podciągając ją gwałtownie do góry żeby na nich nie leżała.
- Raczej co ty zrobiłaś ?! - uderzyła mnie znienacka, wyplułam od razu krew. Oczy mojej siostry były krwistoczerwone, wręcz świeciły.
- Nie pamiętasz już jak bardzo mnie skrzywdziłaś ?! Nie pamiętasz ?! - siostra rzuciła się na mnie z całą furią, zamknęłam aż oczy, ktoś mnie obronił przed nią. Myślałam że to Danny, ale to nie był on. Pod moimi kopytami leżała klacz, Shady ją zraniła, na początku nie mogłam uwierzyć że to... Że to moja matka.
- Nie... nie... to nie możliwe... Nie !!! - wrzasnęła Shady na cały głos. To coś zaczęło z niej wychodzić, a wraz z tym wydobywały się jęki, okropne jęki, nie mogłam ich znieść, sama zaczęłam krzyczeć z bólu. Spłynęły mi łzy z oczu, wszystko wokół zniknęło, na ziemi pozostała tylko czarna maź. Shady leżała obok niej, nieprzytomna.
- Mamo... - szturchnęłam ją, miała ranne prawie na wylot, tak była głęboka. Myślałam że oszaleje.
- Jesteś cała... - wyszeptała mama, spojrzałam na nią zaskoczona, a jednocześnie cała we łzach, otworzyła oczy: - Uratowałam cię... Tak jak chciała Nadia..
- Nadia ? - jeszcze nie byłam w takim szoku jak w tym momencie.
- Przyśniła mi się... Prosiła o pomoc... Pokazała mi co może się wydarzyć... przez.... przez tą klątwę... - to były jej ostatnie słowa, jak tylko wydała z siebie ostatni oddech krzyknęłam z rozpaczy.
- Mamo... Obudź się, nie wytrzymam tego, najpierw tata, a teraz ty ? - wtuliłam się w nią, nie mogłam się uspokoić, nie potrafiłam złapać oddechu przez ten szloch.
- Zima... - usłyszałam za sobą głos Danny'ego.
- Zostaw mnie... - wymamrotałam.
- Musimy iść, to coś nadal tu jest, znowu może kogoś opętać... - Danny złapał mnie za grzywę, próbując odciągnąć od ciała matki.
- Nie ! Puść... - wyszarpałam się mu: - Musimy zabrać ją do tej wody...
- Nie możemy, z resztą ona już nie żyję...
- Musimy spróbować... Musimy... - uparłam się, sama chciałam udźwignąć mamę.
- Zima... Ta woda... Ona nie uleczy tej rany...
Nie słuchałam ukochanego, udało mi się jakoś wziąć ciało mamy na swój grzbiet, upadłam po tym razem z nią. Danny w końcu sam ją wziął. Natychmiast zaczęłam biec, ukochany zatrzymał mnie niespodziewanie.
- Twoja siostra, chcesz ją tu zostawić ? Przy tym... - wskazał na czarną maź. Shady zaczęła się właśnie budzić. Jak poderwała się z ziemi zaraz upadła.
- Weź naszą matkę stąd, weź ją do tego jeziorka... Jak Shady ją zobaczy to...
- Ta woda jej nie pomoże...
- Nie może być martwa, nie wytrzymam tego, ona musi żyć... -  powiedziałam półgłosem. Danny pobiegł, a ja podeszłam do Shady. Nie byłam w stanie z nią teraz rozmawiać, ale musiałam ją stąd zabrać. W końcu się podniosła zaciskając z bólu zęby.
- Co to ? - spojrzała na czarną maź: - Co ja tu robię ? - rozejrzała się wokół. Zakryłam się grzywką żeby nie widziała moich zapłakanych oczu.
- Kim ty... Zima ? - podeszła do mnie.
- Tak... - byłam już zmęczona tym wszystkim, nie wiedziałam już nawet czy jest teraz normalna czy nadal chora.
- Znalazłaś mnie ? My... - zastanowiła się chwilę: - Walczyłyśmy... Zaatakowałam na twoje stado...
- To już było Shady, to przeszłość - powiedziałam bez emocji, potrafiłam teraz tylko myśleć o mamie.
- To nie możliwe... Co my tu robimy ? Ty mnie tu zabrałaś ? Gdzie wszyscy ? Co z moim stadem ? Co się ze mną stało ?
Milczałam, pamiętając dokładnie że oszalała jak zobaczyła martwe konie, należące do jej byłego stada. To musiało wywołać chorobę, a pamięć o śmierci ojca jeszcze ją pogłębiła. Nie mogłam jej powiedzieć.
- Co z nimi zrobiłaś ?! - wrzasnęła, gdy milczałam.
- Ja...
- Płakałaś ? Dlaczego ? - zauważyła Shady, nim zdążyłam coś powiedzieć: - Przeze mnie ?
- Nie, nic się nie stało, musimy tylko stąd pójść, wrócimy do domu, odpoczniesz i...
- Jakiego domu ?! O czym ty mówisz ?
- Nie pamiętasz jak... Jak przyjęłam cię do stada... - mówiłam już z trudem, wciąż miałam w głowię obraz matki.
- Co ci jest ?! - krzyknęła na mnie, spojrzała po sobie: - Jestem od krwi... Kogo zabiłam ? - wbiła we mnie wzrok: - Co ci zrobiłam ? Powiedź... Ja, ja nie zdawałam sobie sprawy że to ty, nie chciałam żebyś wiedziała...
- O czym ?
- O tym że żyję, chciałam zniknąć. Zapomnieć, ale trafiłam na ciebie... Gdzie wszyscy ? Chcesz mnie ukarać czy co ?!
- Nie, wręcz przeciwnie...
- Skąd to masz ? Wcześniej tego nie miałaś... - zauważyła naszyjnik na mojej szyi. Ta czarna maź uniosła się za nią, zmieniła w mgłę po czym zniknęła.
- Szybko ! - złapałam ją za grzywę już biegnąc, nie miała wyjścia, musiała podążyć za mną.
- Puść... Co robisz ?! - Shady szarpnęła się. Nagle poczułam silny ból, to coś weszło we mnie, upadłam. Spojrzałam na siostrę, była przerażona.
- Co z twoimi oczami ? - cofnęła się do tyłu.
- Już za późno... - szepnęłam sama do siebie, jeszcze nigdy się tak nie bałam jak w tym momencie, to coś było we mnie,  w nikim innym, tylko we mnie...
- Zima ? Zima nie przerażaj mnie... Wiem że sobie zasłużyłam, ale...
- Uciekaj stąd... - odezwałam się ledwo, traciłam po woli przytomność, było mi tak słabo że z trudem oddychałam, miałam wrażenie że umieram, ale tak bez bólu, niczego właściwie nie czułam.
- Zima... - Shady położyła się obok, wtuliła się we mnie: - Wybacz mi... Ten ból po stracie ojca nie dawał mi żyć, nie mogłam się z tym pogodzić... Zmieniłam się, stałam się zła... Nie masz pojęcia do czego zmuszałam te konie, te które was napadły...
- Shady idź stąd... - prosiłam, teraz czułam że to coś przejmuje nade mną kontrolę, wypełniały mnie w środku same złe emocje, złe wspomnienia.
- Mimo wszystko nie chce ich śmierci, daj im odejść, jeśli musisz zabij mnie, ja sama siebie nienawidzę... - mówiła, myślała nadal że oni wszyscy żyją, bałam się że teraz jej to wszystko powiem i znów oszaleje, ta siła już mnie do tego przekonywała. Jedynie utrata przytomności mogłaby mnie powstrzymać przed tym opętaniem.
- Uderz mnie... z całej siły...
- Co ?! - Shady spojrzała na mnie dziwnie.
- Zrób to...
- To ty miałaś zabić mnie ! Nie zrozumiałaś ?! Ja już nie chcę nikogo krzywdzić, a pogrążam się coraz bardziej... Przez ten ból chce żeby cierpieli inni tak jak ja cierpię...
Zacisnęłam oczy, starając się z tym walczyć, Shady zamilkła na chwilę.
- To ten ogier, widziałam go już...
- Danny... - obejrzałam się, przybiegł akurat w tym momencie. Bałam się że go skrzywdzę, że skrzywdzę siostrę, już nie mogłam dłużej z tym walczyć, to coś wygrało... Podniosłam się z ziemi patrząc wrogo w stronę ukochanego, potem na Shady, uderzyłam ją z całej siły, nie broniła się. Nie chciałam tego, najgorsze że byłam wszystkiego świadoma, a i tak nie mogłam nad tym zapanować. Danny nagle mnie złapał gdy stanęłam dęba, Shady przesunęła się jeszcze bardziej pod moje kopyta. Ukochany siłował się ze mną, nigdy jeszcze nie miałam takiej siły. Z oczu spłynęły mi łzy, chciałam żeby to się skończyło, żebym znów mogła panować nad ciałem...


Danny (loveklaudia) dokończ





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz