-Zima!- krzyknąłem na cały las, to już było któryś raz z koleji jak za nią wołałem- Zima, kochanie!- powtórzyłem, usłyszałem naglę jakiś głos, poznałem że to Shady, gadała coś od rzeczy, ale przyśpieszyłem kroku mając nadzieję że będzie przy niej Zima, wręcz biegłem do jaskini, faktycznie Shady tutaj była, stała i gadała coś do nieprzytomnej Zimy
-Wstań, chodźmy poszukać taty...- szturchała ją
-Zima...skarbie- podbiegłem do niej, obok jej pyska była krew, nie widziałem rany na chrapach czy coś w tym stylu, ale zauważyłem że z jej pyska wylatuje krew
-Wstań...- Shady znów ją szturchnęła
-Odsuń się- spojrzałem na nią, Shady spojrzała na mnie, patrzyła tak jeszcze przez chwilę, po chwili odeszła i położyła się niedaleko nas
-Zima...- położyłem się obok, zauważyłem że ma jakiś naszyjnik na szyji, był mocno zaciśnięty- co oni tobie najlepszego zrobili?- czówałem przy ukochanej całą noc, dopiero nad ranem mi się przysnęło...
Późnym rankiem
Obudziło mnie wpadające światło słońca do jaskini, podniosłem się powoli, byłem jeszcze zaspany ale odrazu się przebudziłem kiedy zobaczyłem, że Zima jest przytomna
-Obudziłaś się...a tak się bałem- przytuliłem ją do siebie, syknęła z bólu, odrazu się odsunąłem
-Przepraszam...
-To nic...cieszę się że tu jesteś- mówiła ledwie, miała mocno przychrypnięty głos
-Co jest z twoim głosem? krawisz z pyska...
-Oni podali mi jakąś roślinę, poparzyła mi język...gardło i chyba jeszcze żołądek
-I dlatego tak krwawisz...
-Yhym...
-Poczekaj, przyniosę coś co złagodzi objawy...
-Nie...czekaj....nie chcę zostać sama
-To tylko chwilka, zaraz będę- wyszedłem, wiedziałem jak wygląda ta roślina, pobiegłem dalej w las, nie musiałem długo szukać, tak jak myślałem, roślina rosła na bagnach, zerwałem ją i pobiegłem do jaskini
-Proszę, zjedz ją...poczujesz po niej przyjemny chłód- podałem do pyska Zimy roślinę, zjadła ją ale przełknęła już z trudem
-I jak?- spytałem
-Lepiej, dziękuję- uśmiechnęła się- a Shady? jest tutaj?
-Tak jest, chyba śpi
-Wicha...musimy jej pomóc, ci dwaj ją porwali- wstała, pomogłem jej aby nie upadła
-Najpierw to opatrzymy twoje rany- spojrzałem na jej nogi, miała całe podrapane, boki też miała poranione, ale tutaj już tworzył się strup, najgorsze rany miała jednak na nogach, z nich nadal sączyła się krew
-Już mnie nie bolą...
-Jasne, poczekaj tu jeszcze chwilę- położyłem ją na ziemi- jakby co to wołaj- wybiegłem znów, znalazłem kilka materiałów i ziół.
kilkanaście minut później
Wszedłem do jaskini, oprócz opatrunków i ziół, miałem też wodę w korze od drzewa, postawiłem to, starłem kopytem zioła i wrzuciłem do wody, jeszcze chwilę je w tej wodzie pougniatałem, chciałem aby wyszła papka.
-Podaj nogi- poprosiłem, Zima położyła się całkiem na boku, odlałem wodę i trochę tej papki z ziół nałożyłem na rany, potem zawiązałem na tym materiały, Zima mi pomagała, coś przytrzymała a to potrzymała.
-Już- skończyłem opatrywać jej już rany
-To mogę już wstać?- spytała
-Tak- pomogłem jej wstać
-Poczekaj, pójdę jeszcze po Shady- Zima poszła w stronę siostry
-Shady...chodź
-Nie...miałyśmy czekać na tate...gdzie tata?
-Eee Zima?- nie wiedziałem o co chodzi, Shady chyba sobie nie ubzdurała że jej ojciec żyje
-Właśnie chcę cię do niego zaprowadzić, był tutaj jak spałaś i poprosił abym się do niego zaprowadziła- Zima odwróciła się do mnie
-No to chodźmy- Shady odrazu wstała, pierwsza wyszła z jaskini
-Co jej naopowiadałaś?- spytałem szeptem
-Musiałam coś wymyślić aby mnie uwolniła...Danny, sprawiłbyś że mój tato by się jej pokazał? żeby nie wyglądał jak duch tylko normalnie
-No mógłbym...
-To proszę, zrób to...może jej się poprawi
-Ehhh do zrobię, zrobię....chodźmy- wyszliśmy
-Szybko...- Shady zachowywała się niczym źrebak, po drodze porozmawiałem z jej ojcem, zgodził się aby pokazać się Shady, poprosiłem go też aby nie mówił jej że nie żyje i że jest duchem
-Shady spójrz- Zima wskazała łbem siostrze ich ojca, stał i czekał na nie, wyglądał niczym zwykły koń
-Tato!- Shady pobiegła w jego stronę, dobrze że duch jej ojca sprawił aby można było go dotknąć, bo inaczej by się zjarzyła
-Gdzie byłeś?- spytała
-Musiałem coś załatwić córeczko
-Ale teraz już zostaniesz? prawda?
-Nie kochanie, niestety...nie mogę tu zostać
-To pójdę z tobą...
-Nie, nie możesz, zostań z siostrą, bądź przy niej
-Ale ja chcę być z tobą, tęsknię...
-Ja też kochanie tęsknię, ale nie możesz pójść tam gdzie ja, zostań z siostrą, bardzo cię proszę, opiekujcie się sobą...ja muszę już iść
-Nie, proszę...- Shady poszła za nim
-Córeczko zostań, jeszcze kiedyś się zobaczymy, obiecuję, ale zostać z Zimą, ona potrzebuje ciebie a ty ją...zostaniesz?- Shady już milczała, przytuliła się jeszcze raz do ojca i odeszła, on także odbiegł, zniknął kiedy Shady nie patrzyła
-Shady, wszystko w porządku?- spytała Zima, ale ona się nieodezwała, chyba jednak jej się nie polepszyło.
Kilka godzin później
Szukaliśmy Wichy, ściemniało się a po niej nie było nawet śladu, zatuszowali wszystkie tropy
-Mam nadzieję że nic jej nie jest...do tego jeszcze Shady, chyba jej się pogorszyło...
-Może potrzebuje czasu, przemyśleć to...
-A jeśli nie?
-Przynajmniej myśli że żyje- szepnąłem
-Oby była znów normalna- szliśmy przez leśna ścieszkę, panował już mrok i jedyne światło dawał księżyć, który był w pełni.
-Wicha? tam jest Wicha!- Zima ruszyła na widok przyjaciółki, nie zdąrzyłem jej nawet złapać, pobiegłem za nią, naglę wyskoczył na nią ten srokaty
-Nie zbliżać się bo złamię jej kark- zagroził, za nim stał już drugi ogier, trzymał Wiche
-Zabije cię jak jej nie póścisz!- krzyknąłem, zaśmiał się głupio
-Ciekawe jak....- srokaty osłonił się Zimą, trzymał ją za ten naszyjnik, przez co jeszcze bardziej wbijał jej się w ciało, zaczęło już nawet krzyczeć z bólu
-Puszczaj ją!- wrzasnąłem, rzuciłem się na niego, po chwili dołączył się także ten drugi
-Zima uciekaj z Wichą i Shady!- krzyknąłem, kiedy jeden z tych ogierów chciał do nich pobiec, złapałem go za ogon przewracając na ziemię, drugi zaatakował mnie od tyłu
-No już!- wrzasnąłem, Wicha podbiegła do Zimy i pomogła jej wstać, Shady za to już dawno zdąrzyła uciec
-Biegnij za nimi!- krzyknął srokaty do swojego towarzysza, nie zdąrzyłem go zatrzymać i ruszył on za Zimą i Wichą, walczyłem cały czas ze srokatym, szanse mięszy mną a nim były mniej więcej wyrównane, byliśmy podobnej wielkości i postury.
Przewróciłem go na grzbiet i zacząłem dusić, uderzył mnie kilka razy w brzuch, ugryzł mnie w pewnym momencie w szyję, zdąrzyłem odskoczyć zanim przegryzł mi tętnice, wróg wstał i uciekł, nie zdąrzyłem nawet za nim pobiec bo zrobiło mi się słabo, oparłem się o drzewo, po chwili osunąłem się na ziemię i straciłem przytomność...
Zima [ zima999 ] ^^Dokończ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz