Menu

niedziela, 16 sierpnia 2015

Zaufać demonowi - Od Melindy

Tej nocy śniłam o moim synku, tak bardzo za nim tęskniłam, on za mną pewnie też. Pamiętam, jak nie mogłam znieść jego rozpaczy. Płakał, wyszarpywał się, wołał za mną, ale ja nawet nie spojrzałam na niego, nie mogłam, musiał zapomnieć o mnie. Zrobiłam to dla niego, tak było dla niego lepiej, nie mógł tu zostać, nie tu, w tym istnym piekle. Oddałam go klaczy imieniem Nicol, tylko to o niej wiedziałam, musiałam jej zaufać, była jedyną, która nam pomagała, która odważyła się uprowadzać stąd źrebaki. Błagałam ją żeby odnalazła Jim'a, ojca mojego syna, chciałam żeby Aiden był z nim, wiedziałam że się o niego zatroszczy i wychowa go jak należy. Sama nie mogłam uciec, choć tego dnia gdy rozstałam się z synem udało mi się stąd wydostać, tylko po to by zabrać go do tej klaczy. Gdybym uciekła znaleźli by mnie, przez metalową bransoletę tkwiącą na mojej nodze, której nie mogłam zdjąć i którą założyli mi za pomocą magii. Dzięki niej wiedzieli gdzie jestem, mogli też mnie ukarać zadając mi ból poprzez tą rzecz. Jak tylko zechcieli wydobywała się z niej energia, podobna do prądu, oplatająca całe moje ciało i wyszarpująca moją skórę tworząc na niej głębokie rany aż do krwi. To nie była jedyna tortura tutaj, bili nas, wrzucali do lodowatej wody i nie pozwalali wyjść, aż nasze ciała zrobiły się sztywne, jedna z klaczy straciła przez to nogę, zabili ją, najpierw jednak odcięli jej pozostałe, ukarali ją w ten sposób że sami zrobili z niej kalekę, umierała w cierpieniu i nikt z nas nie odważył się jej pomóc. Nawiedzała mnie każdej nocy, z wyjątkiem tej jedynej, kiedy w końcu udało mi się zasnąć. Widywałam tu więcej duchów niż gdziekolwiek na ziemi, widziałam je od źrebaka, ale nigdy nie dręczyły mnie tak jak tu. Naszymi oprawcami były ogiery, najgorsi dranie, jakich znałam. Było ich więcej od nas, przerażająco dużo, niektórzy posiadali potężne moce inni choć byli zwykłymi końmi wykazywali się siłą i sprytem, a także zwinnością. Uczyli ogierki jak walczyć i jak być takimi okrutnikami jak oni. Klaczki wrzucali do ognia, paliły się żywcem, potem wyciągali je stamtąd i pozostawiali na śmierć od licznych i bolesnych oparzeń i spalonej skóry, nie mówiąc już o ogonie i grzywie, której już w ogóle nie miały, ogień pochłoną ich włosy w całości, zabijali je też w inny sposób mniej lub bardziej bolesny, a wszystko na naszych oczach. Oczach matek tych źrebiąt. Najgorsze było że zmuszali nas do ich ciągłego rodzenia. Mogłam tylko mieć nadzieje że urodzę syna, ale już dawno ją straciłam. Zabili mi już jedną córkę, teraz spodziewałam się drugiej. Urodzić mogłam w każdej chwili, byłam w zaawansowanej ciąży i to w ostatnich dniach. Chciałabym ją stąd zabrać, ale oni po tym gdy dowiedzieli się że uratowałam Aiden'a przykuwali mnie łańcuchem do ściany. Był na tyle długi że mogłam się tylko położyć i wstać. Ile to już czasu minęło od kiedy ostatni raz widziałam syna, teraz sam mógł posiadać źrebaki, był dorosły i być może nawet znalazł już swoją miłość...

Otworzyłam oczy, świtało, nie raz chciałabym już się nie obudzić, chyba tylko śmierć mogłaby mnie stąd uwolnić. Czekały już na mnie duchy źrebaków, czasami opiekowałam się nimi na swój sposób, zwłaszcza córeczką, której musiałam pozwolić odejść kilka dni temu, była o wiele za długo na ziemi.
- Jak spałaś ? - spytało jedno z martwych źrebiąt.
- Dobrze... - uśmiechnęłam się lekko, na siłę żeby tylko one poczuły się lepiej, widziały to wszystko, czekały nie raz na kolejne zabite źrebaki, żeby ich duchy dołączyły do nich.
- Nie martw się, zaopiekujemy się nią... - wiedziałam że mają na myśli moją córkę.
- Nie wątpię, idźcie już... - spostrzegłam że inne klacze też zaczynały się budzić, mówiły że oszalałam i że wcale nie są tym zaskoczone, tutaj można było z łatwością oszaleć. Nie wierzyły mi że na prawdę widzę duchy, najciężej mi było odmówić ich źrebakom, które chciały porozmawiać, ale jak ich matki nie uwierzyły, nie chciały też z nimi kontaktu.
- Odwiedzimy cię jeszcze... - duchy zniknęły. Podniosłam się na widok kilku ogierów idących do nas, pozostałe klacze też wstały, wszystkie byłyśmy przerażone. Ogiery zabrały najstarsze z klaczy, wiedziałam co ich czeka, śmierć w męczarniach. Do pozostałych podeszli, do tych, które jeszcze nie byłe źrebne, odwróciłam głowę, nie chciałam na to patrzeć. Krzyki i tak docierały do moich uszu, rozumiałam ich ból, bo sama już to przechodziłam... Na samym końcu przynieśli nam trawę, była pokryta pleśnią, do tego gorzka, a jej zapach tylko odpychał, ale przez to że nas głodzili każda z nas zjadała jej ile się dało. Tym razem ja dostałam inną, a to dlatego że byłam w ciąży.
- Lepiej żeby to był syn, bo jeśli to klaczka, tym razem ucierpisz razem z nią... - zagroził mi ogier podający jedzenie. Z trudem je przełknęłam, choć zjadałam już o wiele gorsze, ale myśl o śmierci mojej drugiej córki nie dawała mi spokoju. Łzy zaczęły mi spływać z oczu, kapiąc na ziemie.
- Mel przestań... - szepnęła do mnie jedna z klaczy, wiedziałyśmy że płacz grozi karą, ale ja nie umiałam już go powstrzymać. Pamiętałam co wyprawiali z moją zmarłą już córką. Jeden z ogierów, które się przy nas kręciły zauważył moje łzy. Od razu oberwałam, przewróciłam się na starą ranne. Ogier zaczął mnie bić, uważając tylko na brzuch. Klacze odsunęły się ode mnie, uciekły gdzieś dalej, nie chciały mieć nic wspólnego z tymi, których karzą. Znosiłam ból w milczeniu, gdybym krzyknęła czekało by mnie coś gorszego. Po godzinie pozostawili mnie całą ubrudzoną od krwi, własnej krwi wydobywającej się z ran, a jedzenie zabrali. Nie odważyłam się już ronić łez, patrzyłam w kierunku klaczy, zachowywały się jakby mnie tu nie było, to norma. Każda z nas tak robiła, martwiłyśmy się wyłącznie o siebie. Każda próba pomocy komuś była ukarana. Cała drżałam z przeszywającego mnie bólu, zaciskałam aż zęby. Nim spostrzegłam była już noc, ból nie pozwalał mi się poruszyć, a co dopiero zasnąć. Okrążyły mnie duchy, nękając mnie swoimi problemami, niektóre były przerażające, niespodziewanie wszystkie zniknęły, wręcz pouciekały. Podniosłam aż głowę, coś tu musiało być, o wiele potężniejsze od nich. W mroku pierwsze co zobaczyłam to czerwone pozbawione białka oczy. To musiał być demon, kiedy się zbliżał nabierał sylwetki konia, klaczy. Jej oczy przybrały już normalny kształt, demony zwykle tego nie robiły, przerażały same sobą.
- Witaj Melindo... - stanęła nade mną: - Masz szczęście, zostałaś wybrana...
- Wybrana ? Do czego ?
- Na moją nową matkę, przejmę ciało twojej córki, a jej duszę wyprę, jak tylko pozwolisz...
- Nie... - zakryłam brzuch nogą.
- Nie ? Nie chcesz dać mi szansy ? Pragnę zmiany, chce stać się tą dobrą.
- Wiem że kłamiesz, gdyby tak było nie byłabyś demonem.
- Dzięki mnie wydostaniesz się stąd, chce tylko żebyś została moją matką, żebyś mnie pokochała jak własną córkę, pokazała mi co dobre, a co złe... - mówiła, nadal jej nie ufałam, choć jej głos był bardzo przekonywujący, ale to nadal demon, nigdy się nie zmieni. Jedyne co to pozwoli mi się stąd wydostać, uciec z tego piekła, moje przyszłe źrebaki, o ile w ogóle będę jakieś miała, już nie zginą w torturach...
- Zgadzasz się ? - dopytywała.
- Ja... Ja... - chciałam się zgodzić, ale sumienie mi nie pozwalało, to tak jakbym godziła się na zabicie córki. To nie będzie już ona, moja córeczka umrze, jeśli demon tej klaczy przejmie jej ciało...
- I tak ją zabiją ! - wrzasnęła nagle.
- Ale nie ja będę miała ją na sumieniu, jak własna matka może...
- Równie dobrze mogłabym ją pochłonąć ! Będziesz miała jeszcze wiele źrebaków, co cię obchodzi los tego jednego ?! Twoja córcia będzie się doskonale bawiła wśród innych duchów, uważasz że będzie nieszczęśliwa ?! Teraz jak ją tu zabiją będzie cierpiała...
- Nie potrafię się zgodzić... - mówiłam już przez łzy, na szczęście wszyscy byli pogrążeni w śnie, nikt nie widział że łamie jedną z zasad, klaczom tutaj nie wolno było płakać.
- Pomyśl Melindo, on na ciebie czeka już tyle lat, nie obchodzi cię jak cierpi ?
- Kto ?
- Nie pamiętasz już ? Zapomniałaś tak szybko o ukochanym ?
- Jim... - wymamrotałam, zapomniałam już nawet jak wygląda, ale byłam pewna że i tak wszędzie bym go poznała, ale tutaj nie było miejsca na tęsknotę za nim, chociaż i ona bolała i przeszywała moje serce. Przez myśl przeszły mi wszystkie chwilę z ukochanym, jego troska o mnie i akceptacja mojego dziwactwa, zaakceptował to że widziałam duchy i próbował zrozumieć, byliśmy idealną parą, co wydawało się być nie możliwe i nie raz myślałam że to piękny sen. Ale byliśmy, potrafiliśmy zrozumieć się bez słów, Jim mógł zrobić dla mnie wszystko, a ja dla niego, nigdy się nie pokłóciliśmy, oboje byliśmy w stanie oddać za siebie życie...
- To twoja jedyna szansa, nigdy go nie zobaczysz jak nie skorzystasz z mojej oferty... Zapewne zastanawiasz się po co pytam cię o zdanie, mogę cię do tego zmusić, a ty nie wygrasz ze mną, jestem zbyt potężna, przeszłam mnóstwo wcieleń, a moje "matki" nie miały pojęcia że wychowują demona...
- Więc po co pytasz ? Po co mi o tym mówisz ? Żeby mnie dręczyć ?
- Chcę się zmienić, dlatego pytam...
- Ona będzie cierpiała...
- Nie bardziej niż gdy się urodzi.
- Nigdy sobie tego nie wybaczę... - zaczynałam ulegać, przerażało mnie to, ta słabość, która mówiła mi żebym chwytała się czego się da, żeby tylko się stąd wydostać. Duch przybierał coraz łagodniejszą formę, klacz wyglądała już jak za życia. Demony znały różne sztuczki, a to była jedna z nich, albo...
- Na prawdę tego chcesz ? Pragniesz się zmienić ? - zwątpiłam w własną intuicje, w wiedzę przekazywaną od pokoleń.
- Tak... - spojrzała mi w oczy: - A twoja decyzja brzmi... ?
- Nie - powiedziałam wbrew sobie, wbrew tego co myślałam. Nie mogę. Lepiej mi było umrzeć niż zgodzić się na śmierć córki. Z tymi ogierami też zamierzam o nią walczyć, będą musieli mnie najpierw zabić, nie popełnię tego samego błędu co przy pierwszej córce. Nie oddam jej im, ani nie pozwolę przejąć jej ciała demonowi.
- Poprawna odpowiedź brzmi "tak" - zmieniła ton. Nagle weszła we mnie, zaczęła pochłaniać duszę mojej córki, odczuwałam ten sam ból co mała, próbowałam walczyć.
- Nie ! Błagam... Nie rób jej tego... - to było gorsze od śmierci, moja córeczka po woli przestawała istnieć...
- Przestań ! Zgadzam się ! Słyszysz ?! Zgadzam się !!! - krzyknęłam rozpaczliwie, było już po wszystkim, było za późno... Płakałam całą noc, zaczęłam nienawidzić tego źrebaka, którego noszę w sobie, to już nie była moja córka, to demon, który ją unicestwił, unicestwił jej ducha... Mimo że ogiery się nade mną znęcały, bo już dawno wszystkich pobudziłam, nie przestawałam ronić łez. Wszystkie klacze stwierdziły że oszalałam, zwłaszcza gdy stale powtarzałam o śmierci mojej córki, nie mogłam się opanować, sama myślałam że zwariowałam...

Rano wszystko się uspokoiło, emocje opadły, a ja leżałam na ziemi zwijając się z bólu. Ledwo oddychałam, jedna z klaczy podeszła do mnie.
- I po coś tyle płakała, po co tak się zachowałaś ? - spytała.
- Odejdź stąd ! - krzyknęłam, to była ciekawość nie troska, tutaj nikt się o nikogo nie martwił.
- Spójrzcie na nią, jaka wariatka... - zaczęła się śmiać, inne też się naśmiewały. Ogierom się to podobało, uwielbiali jak sobie wzajemnie dogryzamy. Niespodziewanie złapał mnie skurcz, jeden za drugim, zaczęło się, rodziłam...
Dwie godziny i było po wszystkim. Nie chciałam nawet spojrzeć na nowo narodzone źrebie, ogiery ją zabrali, rozniecili już ogień. Klaczkę położyli przed nim na ziemi, starała się wstać, dziwiłam się że nie umie jeszcze chodzić skoro to demon, miała w oczach łzy, cała się trzęsła i była przerażona. Poderwałam się z ziemi, spojrzała na mnie, te oczy, to były te same oczy, oczy demona. Jeden z ogierów uśmiechnął się szyderczo, biorąc klaczkę za grzywę, byłam już cała zapłakana. Jak mogłam tak postąpić ? Dlaczego nie próbowałam jej ratować ? Czy to na prawdę demon ? Nie, to nie możliwe... To niewinne źrebie, zwykłe niewinne źrebie...
Wrzucili ją do ognia, nie mogłam złapać oddechu, mała nawet nie krzyknęła, otoczyły ją zewsząd demony, pojawiły się tak nagle. Ogień momentalnie zgasł. Demony weszły w ciała ogierów, zaczęły ich rozszarpywać od środka, krzyków i jęków nie było końca, wszędzie pojawiała się krew i martwe ciała, z których wychodziły kolejne demony lub zgubione duszę, coś pośrodku demona, a dobrego ducha. Ruszyłam gwałtownie w stronę córki, zatrzymały mnie łańcuchy, szarpałam się, co nie przynosiło efektów, niespodziewanie jeden z demonów uwolnił mnie, przerywając jednocześnie i łańcuchy i bransoletę.
- Maleńka... - przytuliłam klaczkę do siebie, była przerażona, cała aż drżała na ciele.
- Już dobrze, skarbie, mama jest przy tobie... - wypłynęły mi aż łzy z oczu, jednocześnie ze szczęścia jak i smutku. Podniosłam się, biorąc córkę na grzbiet, uciekłyśmy. Biegłam jak najszybciej mogłam, uważając jednocześnie na źrebaka, aby mi nie spadł. Nie wiedziałam gdzie pójdę, ani gdzie jestem, ale pierwsze co musiałam zrobić to znaleźć jakieś schronienie.

Droga dłużyła się niemiłosiernie, nie byłam przyzwyczajona do takiej wędrówki, przez te lata spędzone wśród tych prześladowców nie miałam zbyt dużo ruchu. W końcu po kilku godzinach opadłam z sił i musiałam zatrzymać się pod gałęziami ogromnego drzewa, z nieba zaczął padać deszcz. Położyłam córeczkę obok siebie, wtuliła się w bok, była zmarznięta, starałam się ją ogrzać.
- Muszę cię jakoś nazwać... - kiedy to powiedziałam, klaczka spojrzała na mnie.
- Feliza... - powiedziała jakby właśnie mówiła mi jak ma na imię.
- Feliza ? Tak chcesz mieć na imię ? - spytałam ukrywając zaskoczenie, przytaknęła, kryjąc się za moją grzywą i zasypiając. Martwiłam się, bo od chwili narodzin jeszcze jej nie karmiłam, ale dałam jej odpocząć, sama też przysnęłam, budząc się kilka godzin później.

Podniosłam się, przez co obudziłam córkę.
- Chodź skarbie, musisz coś zjeść... - zaczekałam aż wstanie, nie ruszyła się, patrząc na mnie.
- Feli* spróbuj wstać, musisz nauczyć się chodzić... - wyjaśniłam, mała położyła głowę na ziemi, pokazując mi że wcale nie ma zamiaru się podnieść.
- No dobrze... Odpocznij jeszcze, ale najpierw coś zjedź... - położyłam się podsuwając jej wymiona pod nos, odsunęła głowę.
- Nie jesteś głodna ? - spytałam, milczała.
- Co ci jest ? - podniosłam się schylając nad nią głowę i oglądając ją całą: - Czemu nie chcesz jeść ?
- Chce mi się spać mamo... Przytul mnie...
- Ale nic nie jadłaś, musisz coś zjeść...
- Nie chcę, zimno mi...
- Napij się mleka, musisz nabrać trochę sił... - myślałam że już jej nie przekonam, w końcu gdy zaczęła ssać nieco mi ulżyło. W nocy przebudzała się co chwilę, a ja razem z nią, coś było nie tak.
- Coś cię boli ? - spytałam.
- Zimno mi... - przymrużyła oczy.
- Na pewno nic cię nie boli ?
Przysunęła się do mnie, cała znalazła się pod moją grzywą. Trzęsła się, jakby był środek zimy, a to dopiero jesień. Martwiłam się o nią coraz bardziej, obawiałam się że jest chora. Musiałam szukać pomocy, a przede wszystkim jakiegoś schronienia, stada...


Ciąg dalszy w opowiadaniu "Serce cz.7"

*Feli - zdrobnienie od Feliza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz