Menu

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Serce cz.7 - Od Astry, Melindy, Jima, Primero


6 miesięcy później


Od Astry
Minęło sporo czasu, dowiedziałam się jak ma na imię tamta żółtooka klacz, przez przypadek, gdy podsłuchałam jej kłótnie z siostrą. Z każdym dniem stawały się dla siebie wrogami. Niestety ze mną też nie chciała mieć nic wspólnego, miała do mnie żal że ją wydałam z tą mocą, ale ja chciałam tylko poprosić jakoś o pomoc. Nie wyszło. Nic nie mogłam zrobić przez to że jestem kaleką. Samemu wyruszyć w podróż nie wchodziło w grę, nie mogę opuszczać stada, gdzie jestem bezpieczna, jeszcze by mnie nie przyjęli z powrotem...
Obróciłam się na bok, leżałam w trawię rozmyślając, na niebie było pełno gwiazd, a wokół mnie panował mrok, powinnam już dawno była wrócić do jaskini.
- Astra... - przestraszył mnie ktoś z tyłu tak nagle przerywając ciszę. Obróciłam się patrząc na klacz stojącą za mną, była to Zatoka, nie mogłam uwierzyć własnym oczom, miałam już nadzieje że jednak wie o co mi chodzi, że pomoże mi odnaleźć matkę.
- Jona właśnie urodziła, pomyślałam że chcesz zobaczyć kuzyna, zamiast tutaj marznąć - dodała po chwili, od razu idąc w swoją stronę. Zaskoczona poderwałam się z ziemi, bardzo chciałam zobaczyć małego. Szybko doszłam do jaskini, w środku zastałam prawie całe stado, niektórzy spali, inni byli obudzeni. Obok Jony leżał źrebak, próbował już chodzić, wstając co chwilę na chwiejnych nogach, po czym rozsuwały mu się na boki i znów lądował na ziemi, uśmiechnęłam się lekko na jego widok.
- Jednak nie miałeś racji że będzie córka, mamy synka.. - powiedziała Jona do Primero.
- Tym razem ty zgadłaś, ale drugi raz będę lepszy - zażartował.
- Zamierzasz mieć więcej takich maluchów ?
- Jasne że tak... - Primero spojrzał w moją stronę: - Astra chodź do nas... - powiedział zachęcająco, podeszłam bliżej. Miałam okazje żeby mu się przyjrzeć, ranna Primero wyglądała już prawie na zagojoną, ulżyło mi że z nim jest coraz lepiej i że ich synek urodził się zdrowy, przeze mnie mogło być całkiem inaczej.


1 rok później


Od Melindy
Wędrowałam bez celu już kilka tygodni, nie mogłam znaleźć żadnego stada, traciłam już nadzieje że jakiekolwiek się pojawi. Feliza spała na moim grzbiecie, była coraz bardziej słaba i prawdopodobnie też chora, nawet nie nauczyła się chodzić, ciągle ją nosiłam i nie spuszczałam z niej oka. Gdy postanowiłam się zatrzymać by znów nieco odpocząć, dostrzegłam w oddali jakieś sylwetki koni, były na prawdę daleko, ale były tam. Od razu nabrałam więcej sił by tam pobiec, nie rozmyślałam za bardzo nad tym czy mnie przyjmą, cieszyłam się z tego że w końcu znalazłam jakieś stado. Czym byłam bliżej tym coraz bardziej byłam przekonana że już tu kiedyś byłam, niektórzy wydawali mi się znajomi innych widziałam pierwszy raz na oczy. I wtedy dostrzegłam... Jima... Nie mogłam uwierzyć, wpatrywałam się w niego i zastanawiałam się czy to na prawdę on. To musiał być on, tak podpowiadało mi serce. Zaczęłam się zbliżać, byłam dosłownie kilka kroków od niego, moje serce od dłuższego czasu już nie biło tak mocno, chciałam się wtulić w ukochanego i już nigdy go nie puścić, kiedy nagle któryś z koni zablokował mi drogę.
- Co tu robisz ? - spytał lekko zdenerwowany, nic dziwnego, byłam w samym środku stada, a obcy koń, którym w tym momencie dla nich byłam, nie powinien się aż tak zbliżać. Zdałam sobie sprawę że wpakowałam się w niezłe kłopoty, na dodatek wraz z córką.
- Chciałam tylko dołączyć... - wyjaśniłam.
- To dlaczego nie poszukasz przywódców ? Tylko zakradasz się do nas ?
- Wybacz... - rozejrzałam się, ruszając tylko oczami, głowę nadal miałam skierowane w stronę ogiera. Wszyscy przeszywali mnie wzrokiem.
- Gdzie przywódcy ? - spytałam półgłosem.
- Tutaj - z tłumu wyszedł izabelowaty ogier, towarzyszyła mu jasnosiwa klacz, którą skądś pamiętałam, tylko skąd ?
- Wybaczcie... Jestem zmęczona podróżą i zagapiłam się na jednego z koni, nawet nie zauważyłam że podeszłam aż tak blisko... Nie mam złych zamiarów, chciałam tylko dołączyć, wraz z córką... - zaczęłam się tłumaczyć, kontem oka spojrzałam na małą, nadal spała, tak spokojnie że ledwo odczuwałam jak się porusza przez sen. Stado spojrzało na mnie łagodniej, niektórzy poszli w swoją stronę.
- Na jakiego konia się zagapiłaś ? - spytała przywódczyni.
- Na... - szukałam go wzrokiem, już go nie było, może wydawało mi się że to Jim: - Wydawało mi się że widzę swojego partnera, dawno temu się rozstaliśmy... Przymięcie mnie do stada ? Nie mam gdzie się podziać, a moja córka...
- Spokojnie, przyjmiemy cię, od tego momentu jesteś już w stadzie - przerwał przywódca.
- Na prawdę ? - spytałam zmieszana.
- Mam na imię Danny, a to moja partnerka Zima.
- Melinda, możecie mi mówić Mel, a moja córeczka to Feliza.
- Chyba znałam cię już wcześniej... - zastanowiła się Zima.
- Możliwe, ja... Byłam tu kiedyś, wraz z Jimem, ale wtedy...
- Więc to ty, byłaś tu jak jeszcze mój ojciec żył, a potem zniknęłaś. Jim cię szukał... Teraz pamiętam.
- Jesteś pewna ? - upewnił się Danny, Zima mu przytaknęła, a ja byłam w szoku, dopiero po chwili zdołałam wydusić z siebie jakieś słowo.
- Jim.... Jim tu jest ? - spytałam niepewnie.
- Kręci się pewnie gdzieś w pobliżu, ale... - Danny nie zdążył dokończyć, od razu ruszyłam szukać ukochanego, zapomniałam już nawet o córce, która niemal zleciała mi z grzbietu gdybym nie chwyciła ją w ostatnim momencie. Feliza od razu się obudziła, patrząc na mnie wystraszona, wzięłam ją z powrotem na grzbiet.
- Niedługo poznasz swojego tatę, zobaczysz, polubicie się - przerwałam ciszę, idąc dalej.
- Mój tata nie żyję, demony go rozszarpały... - powiedziała bez emocji, przeszył mnie dreszcz, źrebie nie powinno mówić w ten sposób.
- Nie prawda skarbie, to nie był twój ojciec, tylko ogier, który dał ci życie. Ojcem jest ten który wychowuje, pamiętaj o tym...
- Nie chcę innego taty... Dlaczego nie możemy być my, same ?
- Kocham go i chcę być z nim i z tobą szczęśliwa - wytłumaczyłam, dziwiłam się że nie pamięta, jako demon pamiętała, może wcale nim teraz nie była, przynajmniej miałam taką nadzieje.


Później


Dopiero nad wodospadem odnalazłam ukochanego, gasił pragnienie pijąc wodę. Położyłam córkę na ziemi. Gdy podeszłam usłyszał moje kroki i podniósł od razu głowę, kierując uszy ku tyłowi.
- Czego ? - parsknął. Nie spodziewałam się że tak się zachowa, jakby to nie był on, tylko ktoś obcy.
- Jim to ja... - odezwałam się niepewnie, spojrzał od razu na mnie. Wpatrywaliśmy się w siebie przez dobre kilka minut.
- Wydaje mi się... Jej już nie ma... - pierwszy przerwał ciszę, cofając się do tyłu.
- Jestem tu, wróciłam... - zbliżyłam się do niego, przytulając się na początku lekko, ale później gdy on to odwzajemnił znacznie mocniej.
- To musi być sen, szukałem cię tyle lat, a ty nagle... Nagle się pojawiłaś... - poczułam na sobie jego łzy, pierwszy raz płakał i to przy mnie, nigdy go na tym nie przyłapałam.
- Porwali mnie, ale to długa historia...
- Chce znać każdy jej szczegół... Już ja dam im popalić, każdy kto cię skrzywdził gorzko tego pożałuje ! - krzyknął, a jego wzrok zmienił się na taki jakby chciał kogoś zabić.
Położyliśmy się oboje na ziemi i zaczęłam opowiadać mu o wszystkim co mnie spotkało. Gdy wspomniałam mu o córkach, miał dziwną minę, jakbym był zły o to że go zdradziłam. Doskonale się znaliśmy, inaczej nie odgadłabym skąd ta złość.
- Oni mnie zmusili, byli silniejsi ode mnie, nie miałam jak się obronić... - powtórzyłam.
- Co zrobiłaś z drugą córką ? - spytał nerwowo.
- Jest tutaj, mówiłam ci że wróciłam z nią... - wskazałam na klaczkę, Jim przeszył ją wzrokiem.
- Zamierzasz wychowywać córkę tego drania co cię tak skrzywdził ?! - podszedł gwałtownie do Felizy.
- Jim... To źrebie, nie jest niczemu winne... - osłoniłam ją od razu.
- Jasne ! To tylko bachor tego drania, mogłaś ją tam lepiej zostawić...
- To moja córka... Myślałam że będziesz dla niej ojcem, że razem ją wychowamy... - miałam już w oczach łzy. Jim nieco się uspokoił, przytulając mnie do siebie.
- Przepraszam kochanie. Ja po prostu nie potrafię jej zaakceptować jako mojej córki, nie potrafię, bo wiem że jest kogoś innego, tego kto cię tak skrzywdził...
- Nie on jedyny, nie możesz jej nienawidzić tylko dlatego że jej ojcem jest któryś z tamtych ogierów...
- Wiem, ale lepiej by było gdybyś oddała ją komu innemu. Pamiętasz ? Mamy syna i powinniśmy go odnaleźć...
- On nie jest z tobą ?
- Niestety... - westchnął Jim: - Nigdy nie widziałem go nawet na oczy, nie mam pojęcia jak wygląda...
- Ta klacz... Nicol. Obiecała cię odnaleźć i oddać ci pod opiekę Aiden'a.
- Najwidoczniej tego nie zrobiła, jakbym ją teraz dorwał, wygarnąłbym co o niej myślę, tej...
- Jim, proszę... - przerwałam mu, patrząc w jego ciemnobłękitne oczy. Odsłoniłam córkę, aby mógł ją obejrzeć.
- Ma na imię Feliza, jest na coś chora, opiekuje się nią jak tylko mogę, nie umie jeszcze chodzić - powiedziałam, patrząc na córkę, położyła po sobie uszy na widok Jima.
- Chora ? Na co ? - spytał.
- Najgorsze jest to że nie wiem, duchy też nie chcą mi nic powiedzieć, ostatnio coraz to rzadziej je spotykam... Feli jest strasznie słaba, na dodatek szybko jest jej zimno i wtedy cała aż drży.
- Powinna się nauczyć chodzić od pierwszego dnia, chyba nie będziesz jej ciągle nosiła ? Niech wstaje na nogi i sama drepcze.
- Przecież ci mówiłam że jest słaba.
- I co z tego ? - Jim chciał złapać ją za grzywę, ale go powstrzymałam.
- Jak ma być silna, skoro nie umie chodzić ? W jej wieku źrebaki już biegają i bawią się z innymi źrebakami... - upierał się Jim, bałam się o córkę, że coś jej zrobi, nie był już taki delikatny jak kiedyś. Zmienił się, a mnie coraz bardziej to przerażało.
- Mamusiu, boję się... - szepnęła cicho Feliza.
- Czego skarbie ? - schyliłam się nad nią, wskazała na Jima, nie wiedziałam przez chwilę co zrobić. On tak dziwnie na nią spoglądał, a ona chowała się za moją grzywą, bo akurat nadal byłam pochylona nad nią.
- Jim, ja idę... Spotkamy się później, ty się uspokoisz, a ja jakoś przekonam do ciebie córkę... - wzięłam małą na grzbiet. Jim pierwszy odszedł od nas. Posmutniałam, a jednocześnie byłam zwiedzona, nie próbował mnie ani zatrzymać, ani zwyczajnie mi nie przytaknął, po prostu poszedł bez słowa lub jakiegokolwiek gestu. A jeszcze nie dawno tak bardzo za nim tęskniłam, a teraz zupełnie go nie poznawałam...


Kilkanaście godzin później


Od Jima
Jak miałem się pogodzić z tym że jakieś obce ogiery dobierały się do mojej ukochanej ? Nie potrafiłem, byłem tak wściekły że zabiłbym ich wszystkich i tą córkę jednego z tych drani także. Już teraz widziałem że Mel bardziej zależy na niej niż na mnie... Ten bachor tylko nas skłóci i oddali od siebie. Melinda nawet nie przyszła do mnie tak jak obiecała. Teraz pewnie już śpi z tą swoją ukochaną córeczką. Nie obchodzi jej że błąkam się tu sam, w środku nocy. Zamierzałem już z resztą wrócić, ale nie spieszyło mi się za bardzo. Jak już powlekłem się wolno do stada, zauważyłem mały punkt ukryty w trawie. Od razu przyspieszyłem. Zdenerwował mnie sam widok Felizy, byłem wystarczająco blisko żeby poznać że to ona. Stała sobie o własnych siłach, co więcej wędrowała wśród traw, a niby taka słaba. Nic jej nie było, nawet zimno jej nie było, choć nawet mi było zimno w tą jakże inaczej, zimową noc. A wiatr, który zawiewał z nad morza jeszcze bardziej obniżał temperaturę.
- I ty jesteś niby chora ?! - wrzasnąłem gdy ją dorwałem, szarpnąłem ją tak mocno że miałam wrażenie że za chwilę wyrwę jej grzywę.
- Puszczaj ! - zaczęła się szamotać, miałem ochotę ją uderzyć i to tak mocno żeby już nie wstała.
- Zadałem ci pytanie ! - rzuciłem ją na ziemie, spojrzała na mnie wrogo: - Jesteś chora tak ?!
- Uważaj co robisz, bo gorzko tego pożałujesz... - przeszyła mnie wzrokiem.
- Grozisz mi ? - zdziwiłem się, przecież to źrebie, kilkutygodniowe źrebie.
- Nie. Chcę cię zabić... Pozbędę się problemu... - podniosła się patrząc na coś za mną.
- Zobaczymy kto pierwszy się kogo pozbędzie ! - uderzyłem ją gwałtownie, po czym zacząłem bić jak oszalały, krzyczała wniebogłosy, ale nim zdążyła sprowadzić tu stado, przytrzymałem jej pysk. Niespodziewanie ktoś złapał mnie za grzywę, gdy się obejrzałem zobaczyłem że to Mel, natychmiast przestałem puszczając Felize. Rozpłakała się na widok matki, która zabrała ją stąd natychmiast.
- Groziła mi... - próbowałem się tłumaczyć idąc za Melindą. Uciekła mi do jaskini, a ja ruszyłem za nią.
- Mel, pozwól mi wyjaśnić... - zatrzymałem się przy niej, już wewnątrz.
- Zostaw nas ! Jak mogłeś mi to zrobić ?! - krzyknęła, tuląc do siebie córkę, miała w oczach łzy. Widziałem jak mała uśmiechnęła się szyderczo, czego Mel nie dostrzegła, parsknąłem, ledwo powstrzymując się żeby znów jej nie uderzyć.
- Odejdź... - nalegała Mel. Poszedłem na koniec jaskini, kładąc się przy wejściu, nie mogłem zasnąć, tylko dlatego że tak bardzo zraniłem ukochaną, a mogłem się lepiej powstrzymać, w końcu tak kocha tą swoją córkę. Słyszałem już tylko jak Feliza mówi jej co się stało, według jej wersji sam wywlokłem ją z jaskini i zacząłem bić. Nerwowy już do maximum poderwałem się z ziemi, zaraz potem z powrotem się położyłem, jednak nie trwało to długo, wyszedłem na chwilę, aby ochłonąć. To nie miało sensu, ona przecież uwierzy córeczce, a nie mi...

Od Melindy
Nie mogłam uwierzyć w to co się stało, Jim nigdy taki nie był, nie uderzyłby źrebaka... Felize pobił aż do krwi... Jak się tylko trochę uspokoiła wyniosłam ją z jaskini idąc nad wodospad przemyć jej ranny. Gdyby zrobiłby to ktoś inny powiedziałabym przywódcą, w tej sytuacji nie umiałam naskarżyć na ukochanego.
Córka wzdrygnęła się w kontakcie z wodą: - Szczypie... - mówiła przez wciąż wylatujące z jej oczu łzy.
- Muszę ci przemyć ranny, jakoś wytrzymasz, dobrze ? - powiedziałam troskliwie, krzyknęła nagle, aż mnie przestraszyła, zauważyłam Jima stojącego nad nią.
- Odejdź ! - starałam się go odsunąć, ale ani drgnął.
- Musimy porozmawiać - spojrzał na mnie poważnie, przytaknęłam zgadzając się niechętnie. Odeszliśmy kawałek, wciąż miałam oko na córkę, która leżała blisko wodospadu.
- Uwierzyłaś w jej każde słowo ? - spytał.
- Ona mówi prawdę, zabrałeś ją i chciałeś zabić...
- To nie tak było, musisz mi uwierzyć.
- Nie Jim, wiem jaki masz do niej stosunek, nie chcesz jej tutaj i...
- Pozwól mi że ci wyjaśnię ! Nie przerywaj ! - uniósł głos: - Znalazłem ją jak chodziła sobie na łące. Złapałem ją i nakrzyczałem. Przyznaje szarpnąłem ją za grzywę i przewróciłem, ale dlatego że byłem nerwowy, oszukała cię ! Wcale nie jest chora ! A gdy chciałem dowiedzieć się dlaczego zaczęła mi grozić, wściekłem się jeszcze bardziej i zacząłem ją bić...
- Nie wierzę, to źrebie, jak mogło ci grozić ?
- Czy ja kiedykolwiek cię okłamałem ? - spytał patrząc mi prosto w oczy. Nie umiałam mu uwierzyć. Milczałam, przedłużając czas, skąd mogłabym wiedzieć czy nigdy mnie nie okłamał ? Ufałam mu i zawsze wierzyłam że mówi prawdę, ale gdzie były dowody że wszystko co powiedział było prawdą ?
- Jeszcze wątpisz ?! - wrzasnął tupiąc kopytem, tymczasem wyczułam jakiś dziwny zapach w powietrzu to musiał być drapieżnik. Niespodziewanie Feliza krzyknęła, a z krzaków wyskoczyła wprost na nią puma, mała rzuciła się do ucieczki. Nie wierzyłam własnym oczom, ona biegła, a przecież jeszcze po urodzeniu ani razu nie wstała. Jim zaszarżował na drapieżnika, odpędzając go od nas. Córka schowała się pode mną.
- I co ?! Tylko czekałem na ten moment ! Teraz widzisz że mówiłem prawdę ! - wykrzyknął Jim, wracając.
- Widziałeś pumę i nic nie powiedziałeś ?! - wystraszyłam się, co by było gdyby moja córka padła jej ofiarą.
- Musiałem ci udowodnić że ona wcale nie jest chora... - Jim spojrzał krzywo na Felize: - I co bachorze ? Kto tym razem wygrał ?
Jim doprowadził ją znów do łez, wtuliła się we mnie, próbując się przed nim ukryć.
- Proszę cię przestań...
- Nie widziałaś jak szybko uciekła ?!
- Pewnie nauczyła się chodzić, gdy spałam, chciała mi zrobić niespodziankę, prawda ? - spojrzałam na córkę, przytaknęła, cała aż się trzęsła, nie byłam pewna czy z zimna, czy ze strachu.
- Czy na prawdę jesteś aż tak ślepa ?! Ona cię oszukała ! A ty próbujesz sobie wmówić że wcale tak nie było !
- Bo nie było ! Spójrz na nią...
- Jest zdrowa, nic jej nie dolega, to tylko jej wymysł.
- Mylisz się... - wzięłam córkę na grzbiet, Jim parsknął, przewracając nerwowo oczami.
- Skoro już wiesz że chodzi to po co znów ją niesiesz ?! Księżniczkę z niej robisz czy co ?!
- Jest ranna i to przez ciebie ! - nie wytrzymałam już, musiałam na niego krzyknąć, ale to go nie powstrzymywało.
- I tak już wszystko zepsuła ! Pamiętasz jak silnym uczuciem się darzyliśmy ? Popatrz tylko co się z nami stało ?!
- To twoja wina ! Nie jej ! - chciałam już odejść, ale prawdziwa kłótnia dopiero co się zaczynała.
- Jest ważniejsza ode mnie !
- Owszem, to moja córka !
- A więc to tak ? Ja i nasz syn się dla ciebie już nie liczą !
- Jak możesz mieszać w to naszego syna ?!
- Oddałaś go jakieś obcej, zamiast próbować z nim uciec !
- Złapali by nas oboje ! - miałam w oczach łzy, nie mogłam pojąć o co mnie oskarża...
- To trzeba było mnie odnaleźć ! Pomógłbym ci ! Ale nie ! Wolałaś zaufać tej obcej !
- I dobrze zrobiłam ! Wiesz co oni by z nim zrobili ?!
- A teraz wiesz gdzie jest i co się z nim stało ?!
- Wiem że jest bezpieczny... - głos mi się już załamywał, ale go to nie obchodziło.
- Skąd ta pewność ?!
- Ta klacz zabierała stamtąd więcej źrebaków, pomagała im... - starałam się mu wytłumaczyć.
- A skąd wiesz co tak na prawdę z nimi robiła ?!
- Nie wiem... Ale na pewno ich nie skrzywdziła... nie mogłaby... Ale... Dlaczego do tego wracasz ? Na prawdę chcesz mnie aż tak zranić ?
- Zastanów się kto kogo tu rani ! - Jim spojrzał wrogo na córkę i od razu odszedł, spłynęły mi łzy z oczu , jedna za drugą.
- Nie płacz mamusiu... To przeze mnie ? - odezwała się cicho Feliza.
- Nie... skarbie... - położyłam się na ziemi, córka zesunęła mi się z grzbietu tuląc się do mojego boku. Zostałyśmy tu na noc, mimo że było zimno nie byłam w stanie teraz wrócić do jaskini, musiałam się uspokoić...


Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz