Menu

wtorek, 29 grudnia 2015

Ta pierwsza cz.4 - Od Atheny/Achillesa

- Nie, skąd, ja tak szybko się nie obrażam - uśmiechnęłam się do niego: - A ty tylko odpowiedziałeś na moje pytanie, co w tym złego? - słowa Achillesa uznałam raczej za komplement, po którym nie wiem już który raz się zarumieniłam. Żaden ogier jeszcze nie mówił o mnie w ten sposób jak on. Coraz bardziej byłam przekonana że Achilles czuje podobnie jak ja, podobam się mu, a on mi.
- Zapomniałam ci podziękować...
- Za co?
- Już drugi raz uratowałeś mi życie, nie wiadomo ile bym się tam błąkała.
- Przesadzasz...
- Wcale nie, jakbym nie doszła do stada, to znów jakiś mroczny koń czy pumy mogłyby mnie zaatakować - nawet nie wiedział ile w tym prawdy, miałam taki zapłon że zanim ja coś zauważyłam czy wyczułam to już dawno było po fakcie i gdybym nie była szybka to pewnie już bym dawno skończyła jako posiłek dla drapieżników. Może dlatego że u ludzi byłam przyzwyczajona że nic mi nie grozi, bo jak chociażby pies wbiegł do naszej zagrody to nic nam nigdy nie zrobił, a takie wilki podobne nieco do psa, chciały mnie zabić. Chociaż znałam też wilczyce, która mi pomogła, ale wkrótce, jak nareszcie odnalazłam stado, zniknęła, a myślałam że się zaprzyjaźniłyśmy.
- Wiesz może czy... Nie wiem jak o to spytać, ale... - zastanowiłam się chwilę.
- Ale co?
- Mógłby tu być... Yyy... Drapieżnik jako przyjaciel? W sensie że.. No, w stadzie - bałam się że znów wyjdę na tą nie mądrą, bo nie wiem takich rzeczy.
- Mówisz o towarzyszach?
- A tak to się u was nazywa, to są ci przyjaciele innych gatunków, tak?
- Tak, no np. Criss ma tygrysa za towarzysza.
Żebym jeszcze wiedziała co to tygrys, ale tak to jest jak się prawie całe życie spędziło w niewoli, nie miałam pojęcia o istnieniu niektórych zwierząt i nadal nie mam. Nie chciałam jednak o to pytać Achillesa, sama może kiedyś będę miała okazje żeby się dowiedzieć.
- A wilk?
- Też mógłby być towarzyszem, ale żadnego tutaj nie ma. Czemu pytasz?
- Tak po prostu, kiedyś pomogła mi jedna wilczyca, ale nie wiem gdzie jest, zniknęła bez śladu.
- Jak chcesz mogę ci pomóc jej szukać, ze mną nic ci nie grozi.
- Nie, dzięki... Przecież masz obowiązki.
- Wystarczy że załatwię sobie dzień wolnego.
- No nie wiem... Może ona nie chcę żebym ją odszukała. Przecież to wilk, a one mają te swoje stada...
- Watahy - poprawił mnie Achilles.
- A tak, watahy - powtórzyłam, udając że to zwykła pomyłka, choć tak na prawdę zwyczajnie nie wiedziałam jak nazwać grupę wilków, nawet nie wiedziałabym jak nazwać grupę pum, ale one chyba nawet żyły osobno.

Zatrzymaliśmy się na łące, wydawało mi się że ktoś mnie obserwuje, obejrzałam się do tyłu, coś śmignęło mi przed oczami, coś czarnego.
- Coś nie tak? - zapytał Achilles, pewnie zauważył jak stoję nieruchomo, nastawiając uszy, starałam się być czujna.
- Wydawało mi się że coś widziałam - powiedziałam po chwili: - Ale tylko wydawało - dodałam ciszej, pochylając głowę aby zerwać trochę trawy. Do moich uszu dobiegł nagle krzyk źrebięcia. Achilles momentalnie pobiegł w tamtą stronę. Ruszyłam za nim. Źrebaki pouciekały w stronę dorosłych. Achilles zatrzymał jedno z nich, klaczkę jednorożca.
- Co się stało? Ktoś was zaatakował? - zapytał Achilles.
- Tak, to był mroczny koń, chyba nawet klacz, porwała Maylo.
Achilles od razu pobiegł w stronę gór, byłam tuż za nim. Zatrzymał mnie nagle.
- Wolałbym żebyś została, jeszcze coś mogłoby ci się stać.
- Będę ostrożna...
- Lepiej nie Athena, zostań - ruszył dalej beze mnie. Też chciałam pomóc, zwłaszcza że przypuszczałam że to ta sama mroczna klacz, czy ogółem mroczny koń co zaatakował mnie w nocy.

Zapadła noc, Achilles już długo nie wracał, zaczęłam się o niego martwić. To absurdalne, taki wojownik jak on na pewno da sobie radę, ale jednak się martwiłam. Wyruszyłam za nim w stronę gór. Pierwsze co przykuło moją uwagę to krew, a potem cichy płacz.
- Maylo... - zauważyłam go obok jakieś skały.
- Mamie coś się stało...
- Mamie? Tu jest twoja mama? - rozejrzałam się.
- No... No bo ona mnie porwała i zaatakowała, nigdy się tak nie zachowywała, a potem... Potem kazała mi uciec i...
- Gdzie Achilles? Powiedź, nic mu nie jest prawda? - przestraszyłam się, Maylo pokiwał głową że nie.
- Dobra, wezmę cię do stada, a potem... - przerwałam słysząc odgłos spadających kamieni.
- Może była na mnie zła że teraz wróciłem do mojej prawdziwej mamy, ale tata mi kazał i... - zaczął tłumaczyć się ogierek.
- Proszę cię, bądź teraz cicho... - cofnęłam się do tyłu, wreszcie zauważyłam kogoś, a dokładniej pumę, ulżyło mi że to tylko puma, a nie mroczny koń. Jednak i tak musiałam uciekać, złapałam Maylo za grzywę i zaczęłam z nim biec, nieco mnie spowalniał, więc postanowiłam wziąć go na grzbiet. Nim to zrobiłam, niespodziewanie potknęłam się o coś, puściłam Maylo żeby nie upadł wraz ze mną.
- Uciekaj do stada, zaraz cię dogonię - powiedziałam, gdy się obejrzał, od razu się podniosłam chcąc za nim biec, ale coś uczepiło się mojego grzbietu. Puma. Nie miałam wyjścia i musiałam spróbować zrzucić ją z siebie. Dopiero gdy mnie przewróciła ktoś ją zaatakował i odpuściła uciekając.
- Achille... - przerwałam, bo jak tylko poderwałam głowę zobaczyłam przed sobą mroczną klacz, zamiast niego, a myślałam że to Achilles mnie uratował. Znów nie mogłam się jej przyjrzeć, bo było zbyt ciemno. Ciężko oddychała, cofnęła się o parę kroków, z zamkniętymi oczami.
- Coś się stało? - spytałam, bo chyba coś jej było. Otworzyła momentalnie oczy, od razu rzucając się na mnie, upadłam na grzbiet, zaczęłam krzyczeć, próbując ją odepchnąć od siebie. Raz po raz raniła mnie coraz dotkliwiej. Zamknęłam oczy jak siłą dostała się do mojej szyi z zamiarem zanurzenia w niej kłów. Niespodziewanie krzyknęła z bólu, wyrwała ze swojego boku sztylet, który ktoś w nią rzucił i uciekła, zanim Achilles do mnie dobiegł. To na pewno był jego sztylet, uratował mnie.
- Achilles... Tak dobrze że jesteś... - wtuliłam się w niego, przerażona jak nigdy dotąd, gdyby nie on już bym leżała tu martwa, albo byłabym rozszarpywana przez tą mroczną klacz. Po jakimś czasie zdałam sobie sprawę że nie powinnam się tak do niego przytulać.
- Wybacz... - podniosłabym się, gdyby mnie nie zabolało. Znów byłam cała zarumieniona, co ja zrobiłam? Przecież my tylko się przyjaźnimy...

Achilles (loveklaudia) dokończ



Spotkanie cz.68 - Od Snow'a, Felizy, Zimy, Tori, Rosity/Elliot'a, Danny'ego

Od Snow'a
Poszedłem z kuzynem do lasu, nie lubiłem tego miejsca, było tu tak ciemno. Ale Elliot obiecał że zobaczę tatę z czego bardzo się cieszyłem, ale bałem się jednocześnie. Przecież chciał mnie zabić, tatę to bolało, więc czemu mnie by nie miało boleć? Ale tak bardzo chciałem go zobaczyć.
- Na, na pewno nie będzie bolało? - spytałem w strachu, zwykle jak o coś pytałem to dziwnie mnie wszyscy traktowali, mówili że jest głupi lub coś w tym stylu, ale ja czasami nie byłem pewien o co im chodzi.
- Na pewno.
- A mama o wszystkim wie? Nie powinienem się z nią pożegnać?
- A ona chcę cię w ogóle widywać?
- No nie... Ale tata mówił żebym się nią opiekował, żebyśmy oboje się sobą na wzajem opiekowali - spuściłem głowę, próbowałem zrobić co tata mi mówił już wielokrotnie, ale mama tego nie chciała i mi się przez to nie udawało: - Ale trochę nam to nie wyszło... - przyznałem.
- A ty mnie lubisz? - zapytałem nagle, przecież jak chciał mnie zabrać do taty, to musiał choć trochę mnie lubić.
- Snow połóż się tu, na ziemi i zamknij oczy - kazał Elliot, zmieniając temat.
- Ale...
- Tata na ciebie czeka.
Uśmiechnąłem się lekko, kładąc się w końcu we wskazane miejsce, będę mógł w końcu zobaczyć tatę, tak bardzo za nim tęskniłem.
- Zamknij jeszcze oczy - powtórzył kuzyn.
- A.. A mama nie chciałaby wrócić razem ze mną do taty? Chciałbym żebyśmy znów byli wszyscy razem, jak tata był przy nas to mama troszkę mnie lubiła...
Elliot westchnął, położyłem po sobie uszy, chyba znów powiedziałem coś nie tak, jak zawsze.
- Twoja mama akurat nie chciała.
- Myślałem że kocha tatę... - spuściłem wzrok. Nagle obaj usłyszeliśmy jakieś krzyki docierające z lasu.
- Wiesz co to? - spytałem kuzyna, ten poszedł sprawdzić, a ja od razu ruszyłem za nim. Chyba to był pierwszy raz od tak dawna, jak z kimś spędzam razem tyle czasu.

Od Felizy
Ledwo co się położyłam i zdołałam zasnąć, a już zaczęło świtać. Jak na złość promienie słoneczne musiały akurat świecić mi prosto w oczy. Parsknęłam, przebudzając się momentalnie. Dolly jeszcze spała, wzięłam ją ostrożnie na grzbiet, wychodząc z jaskini. Miałam zamiar jej pilnować, nie wiadomo co może czasami odbić Elliot'owi, mimo że już poradził sobie z tym demonem, co chyba był z nim spokrewniony i zmuszał go do tego wszystkiego.
Wybrałam się na łąkę, położyłam małą na ziemi, lekko odgarniając śnieg, żeby na nim nie leżała. Po czym zabrałam się za jedzenie. Wiedziałam że szybciej czy później ktoś mi przeszkodzi, ale nie spodziewałam się że tak szybko.
- Feliza, widziałaś naszą mamę? Już długo nie mogę jej znaleźć - podszedł do mnie Aiden.
- To ty... Nie wiesz?
- O czym?
- Nasza mama... - spojrzałam na małą.
- Co z nią?
- Ona nie żyję - powiedziałam szybko, wzdychając ciężko. Aiden stał jak słup, a jego wzrok utknął na mnie.
- Nie chcę o tym teraz mówić, ledwo co urodziłam - zabrałam córkę idąc w głąb łąki, Aiden nadal tam stał, oglądając się tylko za mną, dobrze że milczał i nie zadał mi żadnego pytania, nie znosiłam poruszać tego tematu, było mi wtedy tak ciężko.

Od Zimy
Obudziłam się, nawet nie wiedząc czy jest dzień czy noc, słyszałam tylko odgłosy wychodzących koni, oby tylko się nie dowiedzieli że oślepłam. A sądząc po tym że wychodzili musiał być już dzień, zapewne ranek. Nie miałam jednak ochoty otwierać oczu, po co? Jak przede mną będzie tylko mrok.
- Mamo... - poczułam szturchnięcie.
- Rosi? To ty? - upewniłam się podnosząc głowę.
- Jestem głodna... Nawet bardzo... - powiedziała, położyłam po sobie uszy, mleko mi się już pewnie skończyło, jak wczoraj miałam go prawie co nic.
- Tata znajdzie ci jakąś klacz, co cię nakarmi - już chciałam budzić Danny'ego, w sumie to nie wiedziałam czy on śpi czy też nie, nie wiedziałam nawet gdzie leży i czy tu jest. Czułam przy sobie tylko Tori, wtuloną we mnie, chyba, chyba to była ona.
- Nie chcę.
- Jak to nie chcesz?
- Chcę żebyś ty mnie nakarmiła.
- To będzie tylko chwilowe, później...
- Nie... - przerwała mi.
- Rosita przestań, wiesz że nie mam mleka.
- Zaczekam.
- Nie zaczekasz, jesteś jeszcze mała potrzebujesz mleka.
- Nic nie zjadłaś, a obiecałaś że zjesz..
- Dopiero co się obudziłam - tak na prawdę nie miałam zamiaru jeść, nie zdołałabym nic przełknąć, nie wiedząc co z Tori i czy ona przeżyję. Na dodatek zastanawiałam się czy Elliot już wrócił i czy nie zrobił czegoś złego, miałam złe przeczucia. Nie chciałam żeby musiał odchodzić ze stada... Nie chciałam żebyśmy my musieli go z niego wyrzucić, nie wyobrażałam sobie tego, już za samo zabicie Melindy powinien... Nie, nawet nie chcę o tym myśleć. Ja sama kiedyś nie byłam lepsza, przecież zabiłam Nadie, powinnam doskonale wiedzieć jak to jest popełnić taki błąd. Elliot jednak zrobił to nie będąc sobą, a ja wtedy byłam tego świadoma... Może dlatego spotkało mnie to wszystko, ta cała klątwa, może to po prostu była kara, ale dlaczego za mnie musieli cierpieć też inni?
- Mamo, nie martw się już... - poczułam jak mała przytuliła mi się do boku.
- Powiedź mi co z Tori? Gdzie tata i reszta?
- Tori śpi, tata wyszedł z Majką, a Elliot to nie wiem gdzie jest...
- Wiesz po co wyszli?
- Nie... Ale już wracają - Rosita chyba wstała, bo przestałam ją czuć przy boku, a i parę stuknięć kopytami dotarło do moich uszu.
- Danny - usłyszałam jak ktoś wchodzi: - To ty?
- Tak kochanie, przyniosłem ci świeżej trawy i trochę ziół dla Tori, gdyby zaczęło ją boleć - poczułam zapach trawy, po czym Danny dotknął nią mój pysk: - Zjedź coś...
- Później.
- Mama nie chcę jeść - wtrąciła Rosita.
- Danny mam do ciebie prośbę - zmieniłam szybko temat.
- Jaką?
- Zaprowadzisz ją do jakieś klaczy, której zostało jeszcze mleko, musi coś zjeść.
- No dob...
- Ale ja nie chcę - przerwała Danny'emu córka.
- Już rozmawiałyśmy o tym.
- Chcę mleka tylko od ciebie mamo.
- Rosita twoja mama ma racje, musisz coś zjeść, na razie...
- Wiem, ale mama też nie je, a chcę żeby jadła... - Rosita ponownie mu przerwała.

Od Tori
Usłyszałam głosy, po czym otworzyłam oczy, ziewając przez chwilę. Tata już wrócił z Majką i na dodatek Rosita się obudziła, a wolałam żeby nadal spała.
- Jak się czujesz? - spytała Maja.
- Dobrze... - stwierdziłam, choć odczuwałam lekki ból i miałam zawroty głowy, ale było o wiele lepiej niż wczoraj.
- Na razie napijesz się mleka od innej klaczy - powiedział tata do Rosity, nieco się tym zainteresowałam.
- O co chodzi? - zwróciłam się do Maji, wyjaśniła mi że moja najmłodsza siostra chcę koniecznie mleka od mamy. Może w końcu się doigra i rodzice będą na nią źli jak zacznie się buntować.
- Chodź, mama nie powinna się teraz denerwować - tata popchnął ją lekko, ale ona mu odbiegła stając obok mamy i podkulając uszy. Spojrzałam na nią krzywo.
- Nie rozumiesz że mama nie ma mleka? - odezwałam się do niej nerwowo.
- Nie sprawiaj problemów. Idziemy - tata i tak wziął ją na siłę, najpierw przez chwilę ciągnąc ją za grzywę, a potem zabierając na grzbiet, bo strasznie się zapierała nogami. Jak wychodzili uśmiechnęłam się do niej złośliwie.
- Tori, jak się czujesz? - spytała mama.
- Już lepiej...
- Na pewno? Mówisz mi prawdę?
- Na pewno...
- Wiesz że ja nie widzę i...
- Tak wiem, na prawdę o wiele lepiej się czuję - zaczęłam jeść trawę, którą tata przyniósł także mi, co jakiś czas głowa mnie zakuła, ale to było wszystko.

Od Rosity
Tata w końcu postawił mnie na ziemie, spuściłam głowę, wcale nie chciałam go zdenerwować i mamę przy okazji, chciałam tylko żeby coś zjadła.
- Poszukamy tej klaczy i przy okazji poznasz też stado - tata ruszył, a ja powlekłam się za nim z tyłu, wciąż oglądając się za siebie.
- Tato, ja na prawdę nie chcę mleka od żadnej innej klaczy - stwierdziłam, mając ochotę już wrócić do mamy, chciałam być blisko niej, wtedy miałam pewność że nic jej się nie stało.
- To nic strasznego...
- Ale ja się nie boję, po prostu nie chcę...
- Chcesz żeby mama martwiła się też o ciebie? Wiesz ile mamy problemów.
- Wiem... - przyspieszyłam nieco, teraz żałowałam że powiedziałam o tym mamie, o tym że jestem głodna, ale na prawdę już nie mogłam wytrzymać. Tata zaprowadził mnie do jakieś klaczy, nie znałam jej, tak jak wszystkich wokół, spytał jej się czy mogłaby mnie nakarmić i zostawił przy niej mówiąc że wróci szybko. Widziałam jak poszedł w głąb stada.
- No śmiało, napij się mała... - powiedziała do mnie klacz, położyłam się na ziemi, tyłem do niej.
- Nic ci nie zrobię - pochyliła się nade mną, nie miała złych zamiarów, ale i tak nie chciałam, dziwnie bym się czuła pijąc mleko od innej klaczy, wolałam to od mamy. Podniosłam się szybko odchodząc od niej.
- Dokąd idziesz? - poszła za mną, zaczęłam biec, zgubiłam ją wśród koni. Po czym pobiegłam z powrotem do jaskini. Jak tylko wbiegłam, mama skierowała uszy w moją stronę.
- Rosita już wróciła - poinformowała ją Maja, po czym wróciła do rozmowy z Tori.
- Najadłaś się? - spytała mama, milczałam, kładąc się przy wyjściu.

Od Zimy
- Rosita? Chyba nie uciekłaś? Coś szybko wróciłaś - po tym pytaniu znów nie uzyskałam odpowiedzi, pewnie mnie, ani Danny'ego nie posłuchała, skoro milczy. Nie miałam już sił się tym martwić, musiałam przez chwilę odetchnąć od problemów. Najlepiej trochę spacerując na zewnątrz, może natknę się na syna i dowiem się co z nim, choć to mało prawdopodobne. Podniosłam się, Maja mi trochę pomogła, to musiała być ona, bo ona była niedawno najbliżej mnie.
- Może powinnaś jeszcze leżeć? - spytała Maja, teraz już byłam pewna że to ona.
- Chcę się przejść, chociaż na chwilę, nie zniosę już leżenia - przyznałam.
- Pójdę z tobą...
- Wolałabym być sama, ale... Chyba będzie lepiej jak mi pomożesz, przecież nic... - przerwałam, jak tylko o tym wspominałam zbierało mi się na płacz.
- Wiem mamo, nie musisz o tym nam przypominać - zapewniła Majka, wyszłyśmy obie z jaskini. Jak poczułam pod nogami trochę trawy i śniegu, od razu lepiej się poczułam, mimo że problemy nadal nie dawały spokoju moim myślą.

Od Rosity
Próbowałam zasnąć, żeby nie czuć głodu, miałam nadzieje że mama w końcu coś zje i wtedy będzie mogła mnie nakarmić. Tori przez cały czas mnie obserwowała, nie chciała żebym tu była.
- Przez ciebie mama musiała wyjść, widzisz co narobiłaś?! - krzyknęła na mnie, starałam się ją ignorować.
- Pewnie jesteś o mnie zazdrosna - dogadała złośliwie, skierowałam uszy do tyłu.
- Nie jestem... - broniłam się.
- Jasne - mówiła z ironią.
- Mama się o ciebie troszczy, bo jesteś chora, rozumiem to.
- Akurat. Ciężko ci było napić się mleka od innej klaczy.
- Chciałam tylko żeby mama zaczęła jeść, a ty nie chcesz? Czemu jej do tego nie próbowałaś namówić? - spojrzałam na Tori, zdziwiła się, a po chwili zamyśliła, wyczułam momentalnie jej złość.
- Uważasz że to moja wina?! Myślisz że bym nie chciała być zdrowa?! Chciałabym! Ale taka się już urodziłam... Choć ponoć to klątwa... Sama już nie wiem... - zmartwiła się, kładąc po sobie uszy. Zapadła cisza, znów miałam zamiar pospać żeby nie czuć już jak burczy mi w brzuchu.
- W sumie to... A z resztą - Tori odwróciła ode mnie głowę. Zamknęłam oczy i na chwilę przysnęłam, aż do momentu kiedy wrócił tata.
- Gdzie wasza mama?
- Wyszła na chwilę z Mają, chciała się przejść. - odpowiedziała mu Tori.
- To chyba dobrze, spacer dobrze jej zrobi - tata spojrzał na trawę, którą przyniósł mamie: - Nic nie ruszyła...
- Tato, a może ja bym spróbowała ją namówić? - zaproponowała Tori.

Od Snow'a
Byliśmy już na miejscu, prawie bym nie nadążył za Elliot'em, tak szybko biegł, w sumie dla mnie to wszyscy byli jacyś za szybcy. Nagle stanąłem jak wryty, gdy przede mną całe drzewo pokrył lód, ukryłem się aż za kuzynem.
- Będziesz mnie próbowała teraz zabić?! - momentalnie do tego drzewa jakiś obcy ogier przygniótł klaczkę. Otworzyłem pysk żeby się o coś zapytać, ale kuzyn mi go przytrzymał.
- Cicho - szepnął.
- Ja... Ja nie chciałam... Nie, nie panuje nad tym... - wymamrotała klaczka przez łzy, jeszcze nie widziałem takiej, takiego źrebaka, miała niebieską sierść, ale grzywę białą.
- Już ja cię nauczę nad tym panować! - złapał ją za grzywę i rzucił o drzewo. Próbowała się jakoś podnieść, ale jej to nie wychodziło. Ogier wtem nas zauważył, odbiegł gwałtownie, znikając za drzewami i po drodze zrzucając śnieg z gałęzi. Elliot spojrzał na oblodzone drzewo, potem podniósł głowę klaczki kopytem i spojrzał w jej oczy, ta cała się aż trzęsła: - Masz prawie że identyczne oczy jak moja mama, musisz być z nią spokrewniona... I jeszcze ta moc...
- Proszę, nie rób mi krzywdy... - powiedziała cicho, cofając się od mojego kuzyna.
- Proszę... - powtórzyła, gdy Elliot nie spuszczał z niej wzroku, trzęsła się jeszcze bardziej niż poprzednio.
- Kim był tamten ogier?
- To mój... Mój tata... - ukryła się pod krzakami, wszedłem tam do niej, może ona chociaż mnie polubi.
- Ciebie też nie chcą? - spytałem, ale milczała, więc zadałem inne pytanie: - A kto ci zrobił tyle ran?
- Tata... - powiedziała prawie szeptem.
- Jak ci na imię?
- Karyme - szepnęła, tak cicho że ledwo co usłyszałem.
- Ja jestem Snow.
- Mógłbyś sobie pójść? - szepnęła: - Może twój tata też zechce odejść...
- Ale dlaczego? Też mnie nie lubisz? - podniosłem się, kładąc po sobie uszy: - Chwila... Tu nie ma mojego taty, tylko Elliot, to mój kuzyn - spojrzałem na Elliot'a, po chwili do niego podbiegłem, przypominając sobie co mieliśmy zrobić: - To będę już mógł zobaczyć się z tatą? - zapytałem, nadal trochę się bałem tej całej śmierci, ale w końcu miałem się spotkać z tatą i będę mógł z nim nawet zostać.

Elliot, Danny (loveklaudia) dokończ



Ta pierwsza cz.3- Od Achillesa/Atheny


Wyszedłem na łąkę, razem z całym stadem. Pierwsze co to zacząłem się rozglądać za Atheną, ale nie zauważyłem jej ani w jaskini ani na łące, powędrowałem więc nad wodospad, ale i tutaj jej nie zastałem, ale za to wyczułem jej zapach i dostrzegłem krew przy brzegu, wczułem też drugi charakterystyczny zapach...zapach mrocznego konia, są w stadzie dwa więc w sumie to normalne...ale jeśli był tu też inny mroczny koń i była Athena to...o nie. Kilka metrów od wodospadu dostrzegłem plamy krwi, i ślady, podążyłem nimi i dotarłem aż do gór.
-Athena!- krzyknąłem z nadzieją że mi odpowie, zacząłem nasłuchiwać poczym znów zawołałem, w końcu po kilku minutach coś usłyszałem.
-Tutaj!- rozpoznałem że to jej głos
-Krzycz dalej!- zacząłem biec w stronę dźwięku, udało się, znalazłem ją po kilkunastu minutach, ranną i zmęczoną.
-Co się stało?- podbiegłem do leżącej Atheny
-W nocy wyszłam się napić, zaatakował mnie mroczny koń...uciekłam tutaj...teraz chciałam wrócić ale zabłądziłam a opadam też z sił.
-Trzeba cię opatrzyć, chodź- zabrałem ją na grzbiet, wybiegłem z gór podążając do lasu. Zatrzymałem się przy małej jaskini, zostawiłem ją i pobiegłem po opatrunki które schowałem w kryjówce na takie właśnie sytuacje. Wziąłem je i galopem wróciłem do Atheny.
-Pomożesz mi trochę- rozłożyłem je równo koło siebie, podniosłem Atheny i położyłem ją na nich, tak że znalazły się po drugiej stronie jej brzucha, teaz wystarczyło tylko związać po tej stronie, i gotowe.
-Dziękuję
-Proszę bardzo, nie są głębokie i szybko się zabliźnią, tydzień wystarczy a po kilku dniach przestaną boleć.
-Skąd ty tyle wiesz? co?
-Stoczyłem trochę bitew, opatrywałem siebie jak i innych, trochę wiem
-Trochę czyli ile?
-Byłem w kilku stadach, dla innych tylko służyłem, byłem tak jakby do wynajęcia podzas walki...nie wiem, może 10 albo więcej, nie liczę, niektóre trwały kilka miesięcy, to je zaliczam jako jedną całość.
-I tak mało blizn?
-Najpoważniejszą ranę miałem tutaj- wskazałem na szyję, miejsce pod grzywą- to przez moją nieuwagę, zaatakowało mnie trzech, nie zauważyłem tego czwartego który wyrwał mi szylet no i mam tego skutki.
-Dla ogiera to raczej ozdoba...
-A dla klaczy to oznaka siły, takie konie moim zdaniem zsługują na szacunek, bo to pokazuje ich wolę walki i siłę, nie są słabi...
-Ale jednak dla większości to okazja do szydzenia z kogoś
-Tak jak ta klacz...Prakereza? jak dobrze pamiętam? co ostatnio wróciła do stada cała w bliznach, widziałem reakcje innych na nią, następnym razem ten ktoś pożałuje, nie, nie pobiję go ale słowa mają czasami większą moc niż ciosy
-No w sumie racja
-Mam nadzieję że ty nie byłaś taka jak oni
-Nie
-To dobrze- uśmiechnąłem się- boli mocno?- wskazałem na rany
-Już aż tak nie
-Jakby co to wiem gdzie rosną jeszcze zioła, jakby bolało to mów
-Dobrze...a mam takie nietypowe pytanie...
-Jakie?
-Bo...nie to głupie
-No mów jak już zaczęłaś
-Dlaczego wybrałeś akurat mnie?
-Ale że w jakim sensie?
-Rozmawiasz ze mną, spędzasz czas w moim towarzystwie
-Bo wydajesz się inna i wyjątkowa...a ja w sumie też przepadam za takimi klaczami
-Ale że...jakimi?
-Które nie uganiają się za mną jak głupie, nie zachowują się jak nienormalne no i...urocze są takie małe i drobne, do tego jak są nieśmiałe- podszedłem nieco bliżej, mimo jej prób zakrycia swoich rumieńców, zauważyłem je.
-Jeśli zawstydziłem to wybacz...wrócimy może już do stada, co?
-Tak, pewnie- poszła pierwsza, a ja zaraz za nią.
-Chyba nie jesteś zła? za to co powiedziałem?..czasami jestem zbyt bezpośredni a bywało że jak jakiejś sprawiłem komplement to jeszcze na mnie nawrzeszczała albo nie odzywała się, jakby była obrażona, czasami trudno za wami trafić...

                                                                      Athena [zima999]^^Dokończ^^

Spotkanie cz.67- Od Elliot'a, Danny'ego/Zimy, Tori, Felizy, Rosity, Snow

Elliot
Spojrzałem na nią wściekły, jak mogła nawet o tym pomyśleć?!
-Myślisz że nie wiem o co ci chodzi?!- wrzasnąłem, popychając ją na ścianę
-Chcę tylko abyś dał spokój mojej córce...to tak wiele?
-Szkoda aby mała się zmarnowała- spojrzałem na Dolly uśmiechając się szyderczo, położyła uszy po sobie, patrząc na mnie przerażona.
-Chcesz aby twoja matka zaczęła wiedzieć? aby siostra była zdrowa?...co ci szkodzi?
-A to, że to moja rodzina!
-A moją byłeś w stanie zabić! może to samo zrobię z twoją matką i siostrzyczkami! poczujesz się tak jak ja kiedy straciłam mamę...
-A moja wina że była twoją matką? że nie zabiła cię jak byłaś źrebakiem?
-A ciebie też nie zabili, a powinni przecież!
-Zamknij się już!- rzuciłem małą na Felize, i to z całej siły.- Co ty robisz Elliot?- spytałem nieo ciszej sam siebie.- Odejdź!- zacząłem wierzgać, zamknąłem oczy przez silny ból głowy.
-Zabij go! uwolnisz się przez to!- krzyknęła do mnie Feliza, spojrzałem na nią wściekły, ale po chwili ból głowy zwalił mnie z nóg, mój "ojcie" pojawił się przedemną.
-Nie potrafisz zrobić jednej, prostej rzeczy?!
-Odejdź! zejdź mi z oczu!- rzuciłem się na niego, ale uderzyłem tylko o skalną ścianę.
-Nadal mi się będziesz opierać?
-Mam cie dosyć! rujnujesz mi życie!- podniosłem się, zacząłem z nim walczyć, jest silniejszy niż kiedyś. Udało się, wygrałem, udało mi się...ale przepłaciłem to utratą sił, upadłem na ziemię wyczerpany.
-Teraz i ty jesteś taki jak ja, bezbronny- zaśmiała się Feliza
-Precz stąd! nie chcę was widzieć!- wstałem jakoś opierając się o ścianę, Feliza zabrała córkę i wybiegła. Zostałem sam, całkiem sam z własnymi myślami, a jeśli to co mówi Feliza to prawda? to jest prawda, której nie chcę do siebie dopuścić...zabić kogoś z rodziny aby uratować rodzinę?

Danny
Przebudziłem się nie mogąc spać, to wszystko mnie przerasta...gdyby nie moi zastępcy to w stadzie zapewne zapanowałby chaos, a wystarczy że już w rodzinie go mam.
-Tato śpisz?- spytała Tori
-Nie kochanie...
-Ja też nie mogę...
-Boli cię coś może? może przyniosę zioła..-chciałem się już podnieść ale Tori się odezwała...
-Nie tato...te poprzednie jeszcze działają
-No to co cię dręczy?- spytałem z troską
-A tak rozmyślam...o Elliocie, mamie...sobie
-Wszystko się jakoś ułoży...damy sobie radę
-A ty się zarobisz na śmierć...opiekujesz się mną i teraz jeszcze mamą, do tego jeszcze stadem
-Ja sobie dam radę...
-Na pewno? może niech cię czasami wyręczają zastępcy
-Na nich też nie mogę wszystkiego zwalać, ja jestem tutaj przywódcą oni mi tylko czasami pomagają
-Ale to zastępcy, na nich też leży jakaś odpowiedzialność...
-A może pójdziemy już spać? co?
-Tato nie kończ tematu...
-Idź spać, musisz odpocząć- położyłem łeb na ziemi
-Tato...
-Dobranoc- zamknąłem oczy, słyszałem jak córka wzdycha poczym kładzie głowę na ziemi.

Elliot
Zszedłem z góry. Wróciłem do stada z myślą że muszę zabić kogoś z rodziny...ale kogo? siostrę mamy? nie, jej tego nie zrobię, to najbliższa jej rodzina...a może by tak...Snow'a? nim i tak się nikt nie zajmuje. Wędrując po łące akurat go znalazłem, leżącego w trawie i marznącego z zimna.
-A ty co tutaj robisz?- stanąłem nad nim
-Nie ma się kto mną zająć...
-Chciałbyś wrócić do taty, być razem z nim?
-Tak ale on...nie żyje
-No właśnie wiem- wbiłem w niego wzrok, zauważyłem w jego oczach strach.
-Ale...jak? mógłbyś go ożywić?
-Nie...ale ciebie uśmiercić- podszedłem o krok bliżej, mały położył uszy po sobie i odsunął się nieco
-To nie będzie boleć...mama i tak cię nie chce, nikt cię nie chce..a twój tata? cię kocha, prawda? tylko on cię chce...więc jak?
-I już zawsze...z nim będę?
-Tak mały...i uratujesz tym samym kogoś...chodź ze mną- cofnąłem się o dwa kroki od niego, czekając aż się zdecyduje i wstanie.
-No...no dobrze- podniósł się i ruszył za mną niepewnie do lasu, i choćbym musiał przez to opuścić stado i wyspę, to będzie to tego warte...przynajmniej nie będzie cierpieć moja rodzina...mama...siostra i wszyscy wokół...

Danny
Mimo iż miałem zamiar usnąć, to nie usnąłem, wciąż mnie wszystko dręczy...ciągle myślę o Zimie i Tori...no i o Elliocie. Usłyszałem jak ktoś wchodzi do jaskini, otworzyłem oczy, to Feliza i jej córka.
-Feliza...a gdzie Elliot?
-Został w górach...
-Nic małej nie jest? nic wam nie zrobił?
-Nie- spojrzała na swoją córkę- dziękuję za troskę- poszła w głąb jaskini, śledziłem ją jeszcze wzrokiem. Zacząłem coś przeczówać, że coś niedobrego dzieje się z Elliotem, coś jest nie tak...jeśli nie wróci do południa, zacznę go szukać...

                                   Zima, Tori, Feliza, Rosita, Snow [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Ta pierwsza cz.2 - Od Atheny/Achillesa

Mój wzrok utknął na ostrej rzeczy trzymanej przez Achillesa, po chwili przypomniałam sobie że to przecież sztylet. Tylko po co go stamtąd wyciągnął? Cofnęłam się jeszcze kawałek dla bezpieczeństwa, tak nagle ogarnął mnie strach.
- Po co... Po co ci to? - spytałam niepewnie i cicho.
- Do walki, czasami się przydaje - schował sztylet w skórzanych pasach, solidnie owiniętych na jego lewej, przedniej nodze. Postawiłam uszy nasłuchując, skoro były tu takie rzeczy to też musieli być ludzie, a ja nie miałam najmniejszej ochoty do nich wracać, mimo że tak długo szukałam stada i nieraz nawet głodowałam i ocierałam się o śmierć, przez nagłe spotkanie z drapieżnikami.
- Chyba... Chyba powinnam już pójść... - zaczęłam się rozglądać, dziwne, bo w sumie wyczułabym zapach dwunożnych, wiatr zawiewał w naszą stronę, więc nie było z tym problemu..
- Nie bój się... Chyba nie pomyślałaś że coś ci zrobię? - Achilles zrobił kilka kroków w moją stronę.
- Gdzie oni są? - spytałam spanikowana, tak ciężko mi było im uciec, a nie dać się złapać będzie jeszcze trudniej.
- O kim mówisz?
- O ludziach... - odsunęłam się.
- A... Już rozumiem. Chodzi ci o ten sztylet, zrobiłem go sam, tu nie ma ludzi.
- Na prawdę? Ale jak? - spytałam, tym razem zaciekawiona: - Nie łatwo jest coś takiego zrobić, o ile w ogóle się da... - popatrzyłam na niego z zachwytem, już wcześniej mi się podobał. Po chwili jednak się otrząsnęłam, zrobiło mi się głupio, tak po prostu mu uwierzyłam, ale czemu miałabym nie wierzyć?
- Masz rację, łatwe to nie jest, ale mi się udało - odpowiedział, tym razem nie ruszając się z miejsca.
- Jak? Kto cię tego nauczył? - zapytałam, nadal trzymając od niego dystans. Wolałam zachować ostrożność, ledwo co poznałam Achillesa. Raczej nic by mi nie zrobił, ale nigdy nic nie wiadomo na sto procent. Przecież miał sztylet, a ja źle kojarzyłam wszelkie ostrza. Ludzie dali mi ku temu powody.
- To taka moja tajemnica, ale może kiedyś ci powiem.
Zapadła niezręczna cisza, na dodatek atmosfera była zbyt napięta. Nie chciałam podejść do Achillesa, ale też odejść, bo aż tak się nie bałam. A gdy on podchodził to ja się cofałam, więc staliśmy tak od siebie oddaleni o kilka kroków.
- Chyba zbiera się na deszcz - odezwałam się po paru minutach, patrząc na chmury.
- Raczej na śnieg, mamy zimę.
- No tak, mój błąd... Może już wracajmy?
- Jak chcesz - Achilles już ruszył i ja też, po kilkunastu krokach, pozwoliłam mu się do siebie zbliżyć, sama prawie że do niego podeszłam, nabierając już trochę więcej pewności.
- Wybacz za tamto... - powiedziałam.
- Za co?
- No że... Że cię tak potraktowałam... Bałam się... Tak trochę... - uśmiechnęłam się lekko, ale tak bardziej ze stresu.
- To nie pierwszy raz, z resztą inne uciekały, albo całe drżały ze strachu przede mną. Jestem aż taki przerażający?
- Wcale nie... Jesteś... - zamilkłam, cała się rumieniąc.
- Jaki?
- No... Przystojny - powiedziałam zawstydzona, zakryłam się grzywką żeby zbytnio mnie nie widział.
- Wiele klaczy tak o mnie myśli, czasami się nawet za mną uganiają.
- Domyślam się, ja tam nie mam szczęścia w miłości... Może dlatego że... No wiesz, moja rasa nie występuje na wolności, zazwyczaj  i wszyscy kojarzą ją z ludźmi.. - nie chciałam mu mówić że od nich uciekłam, zapamiętałam sobie ile miałam z tego powodu kłopotów. Co chciałam dołączyć do stada i już prawie mnie przyjęli, to wystarczyło że im o tym wspomniałam to kazali odejść. Na szczęście tutaj było inaczej, przyjęli mnie choć popełniłam ten sam błąd, ale to przypadkiem, chyba z podekscytowania że w końcu udało mi się znaleźć stado. Na szczęście oprócz przywódców nikt się nie dowiedział.
- Mimo to, to dziwne że żaden z ogierów nie zwrócił uwagę na tak piękną klacz.
- Mi się raczej nie wydaje to dziwne...
- Po prostu się nie doceniasz.
- Może - zatrzymałam się pochylając głowę żeby zerwać kęp trawy, zgłodniałam, w końcu nie jadłam nic od rana, a zdążyliśmy dojść już na miejsce. Achilles też zaczął jeść, byliśmy obok siebie. Co jakiś czas w naszą stronę gapiły się klacze, niektóre mnie wcale nie zauważały tylko Achilles'a, inne witały mnie nie za miłym spojrzeniem. Achilles je ignorował, mogłam uznać to za szczęście, bo on jakby wybrał mnie, przynajmniej na teraz. Co ja mówię? Przecież nigdy nie uganiałam się za ogierami i nie miałam zamiaru. Po co zmuszać kogoś do miłości. Po za tym nie byłam pewna czy to miłość, może tylko zwykłe zauroczenie?

Poczułam jak coś zimnego spadło mi na grzbiet, okazało się że to śnieg. Gdy zaczął padać, spoglądałam w zamyśleniu na jego różniące się od siebie płatki, wciąż skubiąc trawę. Nawet nie zauważyłam nieobecności Achillesa.
- Achilles? - obejrzałam się za siebie, potem rozejrzałam się na boki. Zauważyłam go przy źrebakach, coś do nich powiedział, po czym wrócił do mnie.
- Yyy... - nie wiedziałam jak go o to zapytać.
- Muszę dbać o porządek w stadzie, a te maluchy już chciały wdać się w bójkę.
- Dlaczego?
- Jestem doradcą, obowiązki.
- Nie wiedziałam, ale chyba powinnam, prawda?
- Nie każdy się tym interesuje.
- Tak, ale na pewno większość wie - jak zwykle zrobiłam z siebie głupią, jeszcze wielu rzeczy nie znałam, dzikie stado było zupełnie inne niż to które konie tworzyły u ludzi, tam oni rządzili, a my mogliśmy jedynie na pastwisku ustalić kto jest ważniejszy, a to nie zawsze się sprawdzało, bo tam byliśmy zmuszeni żyć razem ze sobą, mimo że niektórzy za niektórymi nie przepadali.

Dzień szybko dobiegł końca, napadało mnóstwo śniegu, przez co było znacznie chłodniej, zwłaszcza kiedy musieliśmy grzebać w nim żeby wydobyć spod niego trawę. Stado wróciło znacznie szybciej do jaskini, zostali tylko ci bardziej odporni na zimno. Achilles też został, tam razem z nimi, więc wróciłam sama. Szybko zasnęłam, kładąc się prawie na końcu jaskini żeby mieć jak najcieplej.
Przebudziłam się dopiero w środku nocy, było mi jakoś tak sucho, więc wyszłam, wyruszając nad wodospad. Poprzedniej nocy było znacznie ciemniej niż tej, to pewnie przez śnieg zrobiło się widniej. Zaczęłam biec, żeby napić się i szybko wrócić do ciepłej jaskini. Ledwo wyhamowałam przy brzegu jeziorka. Woda była tak zimna że przechodziły mnie dreszcze z każdym łykiem. Poderwałam głowę, słysząc odgłos stąpania po śniegu, ktoś się zbliżał. Zagłuszał go po części szum wodospadu, więc usłyszałam go dopiero wtedy kiedy był już blisko. Obejrzałam się za siebie, pierwsze co zwróciło moją uwagę to czerwone oczy wydobywając się z mroku, dopiero potem sylwetka konia i coś u jego pyska, chyba kły. Widziałam już takie konie w stadzie, więc to pewnie był któryś z nich. Nie miałam powodu żeby się go obawiać, skro przyjmowali takie konie do stada. Chciałam napić się jeszcze trochę wody i już wracać. Gdy niespodziewanie usłyszałam "uciekaj!", a potem momentalnie ten obcy, czy może nawet obca, bo to był głos klaczy; wskoczyła na mnie, przewróciła, wbijając szpony w mój grzbiet. Krzyknęłam, przeszedł mnie ból jakiego nigdy nie czułam, wyrwałam się gwałtownie, z paniki wbiegłam do lodowatej wody, szybko z niej wyskakując i pędząc w stronę gór. Ten koń mnie gonił, był bardzo blisko. Udało mi się go jednak jakoś zgubić, ukryłam się w jakieś grocie, wyglądając wciąż z niej za tym obcym. Przez resztę nocy z niej już nie wychodziłam. Czekałam już tylko kiedy zrobi się jaśniej.

W końcu słońce pojawiło się na niebie, a mi było jakoś ciepło, wręcz za gorąco, co dziwne przy takiej temperaturze. Na dodatek bolała mnie głowa i drżały mi nogi z każdym krokiem, dochodziły też ranny, które pozostawił w pamiątce mroczny koń. Przez mróz strasznie szczypały. Chyba się przeziębiłam, ale tak czy inaczej musiałam jak najszybciej wrócić do stada. Najgorsze było to że kompletnie nie wiedziałam którędy pójść, zgubiłam się...


Achilles (loveklaudia) dokończ


poniedziałek, 28 grudnia 2015

Samotność cz.40 - Od Leona/Armena, Marcelli

Wreszcie nie musiałem dłużej znosić towarzystwa Prakerezy, a tym bardziej Nikity. Nie sądziłem że się tak przed nimi upokorzę, ale jakoś tak lepiej się czułem, mimo że te przeprosiny nie do końca były szczere. A zmusiłem się do nich raczej dla Marcelli, dla naszej miłości, której nie chciałem stracić. Doszliśmy wreszcie do stada, teraz miałem wreszcie tą swoją wymarzoną chwilę, w której będę mógł zadać Mercy ważne pytanie. Już pochyliłem łeb, żeby wyciągnąć z krzaków, prezent, który tam ukryłem dla ukochanej, kiedy nagle usłyszałem jak rodzice mnie wołają.
- Nie no... Nie wierze - parsknąłem lekko, znów mi przerywają. Marcella spojrzała na mnie pytająco. Rodzice akurat dobiegli.
- To prawda co mówią Leo? - spytał tata.
- Nie rozumiem... - nieco się zląkłem, przecież rodzice już wczoraj mogli się o wszystkim dowiedzieć.
- Że Prakereza wróciła do stada, z jakąś klaczą od ludzi - zaczęła szybko mama, uprzedzając tatę, który miał już nawet otwarty pysk, ale nie zdążył wydobyć z siebie głosu. Ja też tego nie zrobiłem, zamilkłem, zastanawiając się czy w końcu wiedzą czy nie, oczywiście o tym co zrobiłem Łzie.
- Tak, są tutaj w stadzie - odpowiedziała za mnie Marcella: - Właśnie od nich wracamy.
- Zaprowadzicie nas do córki?
- Nie wierze, mam... - przerwałem w porę, zmieniając nieco ton. "Opanuj się Leo, dla Marcelli" upomniałem się w myślach.
- A wystarczy wam jak powiemy że są w lesie, zaraz na początku? - powiedziałem. Rodzice przytaknęli, ruszyli od razu, ale tata dał mamie się wyprzedzić, a potem zawrócił do nas szybko.
- Ta klacz to Nikita, prawda? - spytał półszeptem.
- Tak - odpowiedziała Mercy.
- Tak też myślałem, nieco się boję reakcji twojej matki, gdy ją zobaczy.
Tego się boją? Nie wierzę, co tam Nikita, jak zobaczą Prakereze to będzie dopiero szok, bo chyba nie wiedzą o jej ranach. I ja nie zamierzałem im powiedzieć.
- Myślę że mama Leona będzie bardziej przejęta widokiem Łzy, bo... Nie chcieliśmy wam mówić, ale ona... Miała wypadek i...
- Jest ranna?
- To też i...
- Oszpecona - dokończyłem za Marcelle.
- Jak bardzo oszpecona? - spytał tata, nagle cała nasza trójka usłyszała krzyk, krzyk mamy. Wystartowaliśmy w stronę lasu, a może coś się tam stało, no nie wiem, napadli ich ludzie?

Jak byliśmy na miejscu, okazało się że nic nikomu nie groziło. Mama doznała po prostu szoku, cofnęła się aż do taty, przytulając się niego i nie spuszczając wzroku z Prakerezy. Oczywiście Łza była ukryta za Nikitą, najchętniej bym jej dogadał że to nic nie da, bo i tak jej ranny są widoczne. I nawet jak się zagoją to pozostanie ślad, bardzo widoczny i wyraźny ślad. Chyba trochę przesadziłem.
- Kochanie spokojnie... - tata przytulił do siebie mamę.
- Kto jej to zrobił? - wymamrotała: - Kto?!
Przełknąłem ślinę, patrząc na Mercy, oby mnie nie wydała. Ale raczej z jej strony nie powinienem się tego obawiać.
- Leon - powiedziała niespodziewanie Nikita, wściekłem się i to mocno, Marcella musiała mnie aż złapać za grzywę, bo bym pognał prosto na Nikite i nie mam pojęcia co bym jej zrobił.
- Taka jesteś?! A niby mnie przeprosiłaś! Ha, myślisz że ci wybaczę?! - wyszarpnąłem się, tata zdążył osłonić obie moje siostry.
- Nie musisz! Myślisz że mi zależy?! Nie, nie po tym co zrobiłeś Prakerezie!
- Leon to prawda? - spytał tata. Spojrzałem na Marcelle, jakbym szukał w oczach ukochanej, odpowiedzi na to co miałem teraz zrobić.
- Powiedzieć mu? - szepnąłem w końcu na ucho Mercy, pokiwała tylko głową że tak.
- Tak, ale... Wszystko wyjaśnię - zacząłem im wszystko tłumaczyć tak jak wtedy Marcelli, na szczęście mnie wysłuchali. Łza się przy tym popłakała, przez co mama do niej poszła. Nie chciałem się teraz z tego cieszyć, ale mama trzymała dystans od Nikity, może jej nie zaakceptuje, oby. Nikita wkrótce też odeszła od nas bez słowa. Przynajmniej nie musiałem już dłużej jej znosić.
- Leon... Nie wierzę że to zrobiłeś, że to zrobił mój własny syn... Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo się zawiodłem... - powiedział tata, gdy ja skończyłem.
- Domyślam się tato...
- Wątpię, tyle razy ci tłumaczyłem że to twoja siostra, że powinieneś...
- Ja wszystko wiem, popełniłem błąd, ale... Już ją za to przeprosiłem, wybaczyła mi - mówiąc to nie byłem pewien czy Łza to potwierdzi. Jak tata spojrzał w jej kierunku to na szczęście przytaknęła. Westchnął, spuszczając wzrok na ziemie: - Synu, przeprosiny to za mało, myślisz że to pomoże teraz jakoś twojej siostrze?... - jego spojrzenie znów powędrowało na mnie.
- Nic przecież więcej nie zrobię...
- Mógłbyś się nią zająć, wspierać... Ale, na co ja liczę, jeszcze pogorszyłbyś, prawda?
- Ma przecież Nikite, ma was, ja tam wolę zająć się swoją własną rodziną - spojrzałem na Marcelle, po czym znów na tatę: - Z resztą to się już nigdy nie powtórzy, na prawdę. Nigdy. Wybaczycie mi to?
- Chciałbym ci uwierzyć, ale... Nie wiem czy jestem w stanie - tata poszedł już do mamy.
- A ty mamo? - zapytałem się teraz jej, ale od niej nie usłyszałem chociażby słowa.
- Powiedź mu żeby stąd poszedł  - zwróciła się do taty. Od razu ruszyłem urażony w swoją stronę, znów poczułem się mniej ważny niż moja głupia siostra.
- Leon - dogoniła mnie Marcella.
- Cudownie, wiedziałem że to tak się skończy, jak tylko dorwę tą zdrajczynie to... - tupnąłem kopytem.
- Leo proszę cię...
- Niby mi wybaczyła, sama nawet przeprosiła, ale naskarżyła na mnie, wydała mnie ta, ta...
- Leon! - Mercy nagle uniosła głos: - Nic jej nie zrobisz.
- Jak chcesz... - odwróciłem od niej głowę, parskając. Nikita i tak tego pożałuje, ale Marcella się nie dowie że coś jej zrobiłem, bo nikt się nie dowie. Jak zabije Nikite to kto miałby się dowiedzieć, skoro ona nikomu o niczym nie powie.
- Mercy, zapomnijmy o tym chociażby na chwilę... - poprosiłem: - Chodź ze mną, mam dla ciebie niespodziankę.
- Jaką?
- Zobaczysz - uśmiechnąłem się lekko i tajemniczo za razem, oby jej się spodobało.

Wziąłem w pysk ozdobę, wyjąłem ją z mojej kryjówki, była to zwyczajną bransoleta, nieco udekorowaną przeze mnie, ale zrobioną przez ludzi i znalezioną tutaj na wyspie, w sam raz na nogę Mercy.
- To dla ciebie... - podszedłem do niej, trzymając prezent w pysku.
- Z jakiej to okazji?
- W ramach przeprosin i... - ukląkłem na przednie nogi, kładąc na chwilę bransoletę na nie.
- Mercy zostaniesz moją partnerką? - spytałem, tak długo już to ćwiczyłem, a tyle razy ktoś zawsze musiał przeszkodzić, ale teraz wreszcie to wypowiedziałem, czekałem już tylko pełen napięcia i niepokoju, na reakcje i zarazem odpowiedź ze strony Marcelli...


Marcella (loveklaudia) dokończ


niedziela, 27 grudnia 2015

Spotkanie cz.66 - Od Felizy, Tori, Zimy, Rosity/Elliot'a, Danny'ego

Od Felizy
Dobiegłam aż do gór, ale Elliot i tak zdołał mi zniknąć z oczu. Musiałam się zatrzymać, choćby na moment, żeby nieco odsapnąć. Ledwo co przed chwilą urodziłam, przeżyłam śmierć matki i doszłam do tej całej jaskini licząc na zregenerowanie sił... Żeby teraz uganiać się za Elliot'em, zmęczona, pobita i na dodatek pozbawiona mocy. Miałam już normalnie wrażenie że ta jego klątwa padła też na mnie, choć to było oczywiste że nie. Na domiar złego sama musiałam go znaleźć. Demony mi tym razem nie pomogą... Ale... Właściwie to po co miałam ratować córkę, powinnam była ją zabić. Zawróciłam, zatrzymując się jednak. Nie mogłam jej zostawić. Bałam się o nią i martwiłam zarazem, bo Elliot mógł jej zrobić wszystko, nawet zabić. Odwróciłam się wracając na trasę, która prowadziła w głąb gór. Nie wiedziałam już co ze sobą zrobić, byłam rozdarta między tym co było wcześniej, a tym co działo się teraz. Nienawidziłam tego źrebaka, gotowa zabić je w każdej chwili, ale kiedy się urodziło nie mogłam go nawet porządnie uderzyć, nie potrafiłam, zaczęło mi na nim zależeć. To absurdalne, ona była córką Jima, a on był moim wrogiem, może nie takim jak teraz Elliot, ale jednak... Była też, moją córką i może to pokrewieństwo mnie powstrzymało przed dokonaniem zemsty, nie wspominając o tym całym instynkcie macierzyńskim, nie miałam pojęcia że coś takiego może mi w ogóle dolegać.

Przebiegłam już spory kawałek, zaglądając w różne kryjówki. Jak na złość nigdzie nie zauważyłam żadnego śladu, ani nie usłyszałam głosu córki czy Elliot'a.
- Gdzie jesteś?! - krzyknęłam zezłoszczona, czas działał na moją nie korzyść.
- Dolly! - zawołałam nieprzerwanie. Wciąż ją nawołując znalazłam przejście do tunelu gdzie wcześniej mogłam napotkać moich pierwszych rodziców, a raczej ich martwych. Elliot'a tam nie było, a jak jego nie było to Dolly także. Schodząc na dół, zmarnowałam mnóstwo czasu. Wybiegłam na zewnątrz jak oparzona, rzuciłam się na ziemie, uderzając o nią kopytami. Gdzie ja miałam teraz pójść? Elliot mógł być dosłownie wszędzie, tu jest chyba milion kryjówek, a ta była najbardziej mi znana. Nigdy nie pomyślałabym że będę miała taki problem z znalezieniem kogoś. A no tak, zwykle robiły to za mnie demony. Nie miałam wyjścia, jak próbować je znów przywołać i zmusić do posłuszeństwa, byłam całkiem opadła z sił, nie wspominając o tym że obolała, przez Elliot'a, któremu zawdzięczałam mnóstwo ran i siniaków. Jakby wiedział że się nie uleczę. Nie mogłam, bo potrzebowałam do tego energii demonów.
- Zdrajcy, jak tylko mi się polepszy to pożałujecie że w ogóle istniejecie! - wydarłam się, kiedy żaden z demonów się nie pojawił.
- Feliza... - usłyszałam głos mamy, obejrzałam się za siebie, stała przy mnie, jako duch. Emanowała z niej raczej dobra energia, zdziwiłabym się gdyby było inaczej.
- Mamo... - zdołałam powiedzieć tylko tyle, czując na nowo ten ból jak zobaczyłam ją martwą.
- Co się z tobą dzieje?! - tupnęłam kopytem, łzy gromadziły mi się już w oczach.
- Wiem gdzie jest Dolly, mogę cię zaprowadzić, ale nic po za tym nie jestem w stanie zrobić... Chyba że...
- Chyba że co? - zdążyłam się już otrząsnąć, patrząc na nią trochę tak jakby stał przede mną zwykły duch.
- Chyba żebyś mnie pochłonęła, wystarczyłoby ci sił żebyś pokonała Elliot'a, ratując córkę.
- I to pewnie ten jeden jedyny raz... - odwróciłam się od niej, była jednym z tych potężnych duchów i jej pochłonięcie dałoby mi mnóstwo energii.
- Ale jesteś głupia proponując mi coś takiego! - krzyknęłam momentalnie, przez nią musiałam walczyć ze sobą o to na kim bardziej mi zależy. Na matce czy córce. Tą pierwszą znałam już dość długo, jeszcze nawet przed narodzinami, kiedy to szukałam dla siebie nowego ciała, ale do córki żywiłam te uczucia jakimi obdarzyła mnie Melinda, byłam dla niej matką, choć znałam ją od... Kilku godzin, przecież nie przeżyje jej śmierci aż tak jak matki, ale ona i tak nie żyła, a Dolly jeszcze żyję.

Od Tori
Ból nie minął, nie mogłam go znieść, podkurczając nogi i zaciskając zęby, robiłam to po kryjomu i gdy rodzice czy Maja na mnie patrzyli starałam się nawet nie drgnąć. Zastanawiałam się co Feliza mi zrobiła tym ciosem w głowę, jak bardzo ją uszkodziła, że jak tylko lekko ją pochyliłam, to ból momentalnie stawał się silniejszy. Chwilami traciłam orientacje, czując się tak jakby wszystko wirowało wokół, a ja unosiła się w powietrzu, choć leżałam normalnie na ziemi, jak zawsze. Gdy już nie mogłam utrzymać równowagi, położyłam się na boku, co jakiś czas lekko drżąc na ciele. Pewnie pomylą to z chorobą, a może to właśnie ona powodowała? Dobrze że Maja powiedziała rodzicom że to ja przypadkiem uderzyłam się o coś głową, nie wspominając o Felizie. Tylko nie pamiętałam o co, choć siostra im mówiła co to takiego było. W ogóle nie musiałybyśmy im o tym wspominać, gdyby nie krew, teraz już po części skrzepnięta i oklejająca mi grzywę.
Przez ból nie byłam w stanie nawet myśleć, a martwiłam się o Elliot'a, co mu się stało? Może jak zabije tego źrebaka czy nawet Felize to dojdzie do siebie? Tak, nie obchodziło mnie to źrebie, córki Felizy miałoby mi być żal? Sama bym jej coś zrobiła, jakby dzięki temu ten ból miał minąć.

Od Zimy
Nie mogłam nic zrobić, choć martwiłam się o Elliot'a i najchętniej dowiedziałabym się co się tam teraz dzieje, co się dzieje z moim synem i co zamierzał zrobić z tą klaczką, którą porwał. Nie mogłam uwierzyć że to zrobił, że kogoś zabił, przecież się zmienił, widziałam na własne oczy... Właśnie, widziałam, ale teraz tylko mogłam o tym pomarzyć. Nie umiałam się z tym pogodzić, przez to kalectwo nie mogłam już nic, choć normalnie bym pobiegła za synem i próbowała z nim porozmawiać. Dodatkowo panująca cisza doprowadzała mnie do szału, miałam wrażenie że nikogo tu nie ma, że leże tu sama, musiałam ją w końcu przerwać.
- Danny... - odezwałam się.
- Mamo, tata wyszedł na chwilę, przynieść ci trawy - przypomniała mi Maja. Danny mówił mi o tym, ale nie wiedziałam kiedy miał zamiar wyjść, ani nie widziałam jak wychodził, nie mogłam się przyzwyczaić żeby polegać na samym słuchu, nie wyobrażałam sobie takiego życia. Jak miałam poznać że akurat ten tupot kopyt należy do ukochanego, a tamten do kogoś innego. Byłam przyzwyczajona że nieraz ktoś tędy przechodził, wchodził lub wychodził i zawsze mogłam zobaczyć kto.
- Od kiedy Elliot zaczął się tak dziwnie zachowywać? - spytałam, żeby tylko przestało być tak cicho, nikt jednak nie odpowiedział. Słyszałam tylko jak ktoś wstaje i jak podchodzi dokądś dość szybko.
- Jesteście tu? - poruszyłam się niespokojnie.
- Jesteśmy... - usłyszałam głos Maji.
- Dlaczego mi nie odpowiedziałaś? To ty wstałaś? Coś się stało?
- Nic takiego...
- Coś z Tori? - dopytywałam, sama spróbowałam wstać.
- Leż mamo, nic się nie dzieje... - zapewniała Maja, po chwili słyszałam jak do kogoś szepcze.

Od Rosity
Jak tylko mama się obudziła, a rodzice zaczęli rozmawiać, zdarzyłam przysnąć. Nie chciałam spać, ale jakoś tak samej ze zmęczenia, opadły mi powieki i zasnęłam. Słyszałam co jakiś czas jakieś rozmowy, ale one ucichły wraz z głębszym snem, zaczęło mi się nawet coś śnić. Nagle ktoś stanął mi na nodze, obudziłam się momentalnie, przez nagły ból, krzyknęłam. Odsuwając się w bok. To była mama, wystraszyła się stając nieruchomo. Była już na nogach, ale nie wiedziałam dlaczego wstała.
- Rosita? Nic ci nie jest? - spytała, wyczułam u niej niepewność, może nie była do końca pewna czy to mi wdepnęła na nogę.
- Wszystko dobrze mamo... - sama wstałam, prostując tylną nogę, która nadal mnie bolała. Podczas prób stawania na nią, zauważyłam Maje przy Tori jak próbuje ją obudzić, szeptała do niej tak cicho że nie słyszałam co mówiła. Mama zrobiła ostrożnie krok, chwiejąc się na nogach, zeszłam jej z drogi, lekko kulejąc.
- Maja co się dzieje? - mamie ściszył się głos z przejęcia, stała przed ścianą, ale chyba o tym nie wiedziała. Nie byłam pewna czy mam jej powiedzieć co się dzieje, czy lepiej się nie wtrącać. Majka jak tylko spojrzała na mamę to zwyczajnie się bała jej powiedzieć, nie wiedziałam tylko czym był spowodowany ten strach. Kiedy do środka wszedł tata, wyczułam szczególne napięcie.
- Zima powinnaś odpoczywać - puścił trawę, zmuszając mamę żeby się położyła.
- Co się dzieje? Czemu nie chcecie mi powiedzieć? - mama jeszcze bardziej się zestresowała.
- Spokojnie, nie możesz się denerwować... Jeszcze byś znów wpadła w śpiączkę, nic się nie dzieje.
- Ale...
Tata spojrzał porozumiewawczo na Majkę.
- Pójdę jeszcze po trawę, a ty odpoczywaj... - podniósł się idąc w stronę Tori, za to Maja wyszła na chwilę z jaskini. Mama była zdezorientowana, nastawiała uszy raz w stronę jednego dźwięku raz drugiego. Czułam jak bardzo tata się niepokoi, próbując obudzić Tori, za to ja nie umiałam się nią przejmować, nie chciałam tak o siostrze myśleć, ale wolałam żeby jej nie było. Nie czułam się dobrze w jej towarzystwie, tak samo jak ona w moim.
- Rosita, gdzie jesteś? - mama zaczęła mnie szukać, podeszłam do niej, dotykając jej boku głową.
- Przepraszam, nie chciałam na ciebie nadepnąć... - mówiła powstrzymując ledwo łzy: - Jestem do niczego...
- Nie prawda... - przytuliłam się do niej, patrząc na tatę, jak szarpie delikatnie Tori.
- Nie mogę się nawet tobą zająć, a Tori to już zwłaszcza... Nie wiem nawet co się wokół mnie dzieje...

Od Tori
Otworzyłam oczy, widząc przed sobą tatę, jak zwykle niewyraźnie. Napadły mnie niespodziewanie drgawki, przez które nie mogłam się poruszyć z własnej woli.
- Tato co mi jest? - spytałam przerażona.
- Ciii... - szepnął tata, wskazując na mamę: - Lepiej żeby na razie nie wiedziała że coś się dzieje, jakoś ci pomogę. Mama nie powinna się teraz denerwować, a wiesz jak jest wrażliwa na twoim punkcie - szepnął tata, Maja przybiegła nagle z ziołami i podała je od razu tacie.
- Już wróciłem - powiedział tata, nie wiedziałam o co chodzi, spojrzałam na niego pytająco.
- Mama myśli że to ja, powiedziałem jej że poszedłem po jeszcze trochę trawy, gdyby wiedziała że to Maja wyszła, to mogłaby się domyślać że coś jest nie tak - szepnął tata, przytrzymał mnie, po chwili jak mi przeszło, podał mi jakieś zioła, zjadłam je bez problemu, byłam już przyzwyczajona, a nie dawno nawet uzależniona od ziół, ale akurat nie tych.
- Dlaczego szepczecie? - pytała mama, nikt jej nie odpowiedział.
Tata odkrył mi grzywkę, jak tylko nią poruszył, wydałam z siebie zduszony krzyk, żeby tylko mama nie usłyszała, nie bardzo się to udało.
- Danny, co to było?
- Nic takiego, tylko pomagałem Tori, odwrócić się na drugi bok - tata skłamał, bo przecież grzebał mi dalej w grzywce, odsłaniając tą ranne na głowie. Było mi tak gorąco, przez ból i przez powstrzymywanie się od krzyku, zęby to już miałam zaciśnięte tak mocno że jakbym dostał się pod nie język, to chyba bym go sobie odgryzła.

Od Rosity
Zrobiło mi się żal Tori, widząc jak cierpi. Poderwałam się z ziemi, czując jak tata się przestraszył i jednocześnie mocno przejął na widok ranny Tori. Podeszłabym do niej, próbując ją chociażby wesprzeć, gdyby była inaczej do mnie nastawiona, a tak byłam nie wiedziałam co zrobić.
- Nie ruszaj się... - powiedział tata nieco głośniej niż wcześniej, a potem wybiegł z jaskini.
- Dlaczego nic nie chcecie mi powiedzieć?! - krzyknęła mama.
- Spokojnie mamo... Woleliśmy cię nie martwić, ale... - zaczęła Maja, teraz ona stała przy Tori.
- Ale co? To że nie widzę nie mogę już wiedzieć? - mamie spłynęły łzy z oczu.
- Lepiej by było gdybyś nie wiedziała... Chyba coś poważnego jest z Tori i...
- Woleliście już przez to nie przechodzić, co ja... Co wam zafundowałam...
Tata wbiegł gwałtownie do środka, od razu zajmując się Tori, owinął jej głowę jakimś roślinami, Maja mu w tym pomogła, mówiąc mu że powiedziała o wszystkim mamie. Westchnął tylko.
- Powinno chociaż trochę załagodzić ból i przyspieszyć gojenie, ale nie wiem co z urazami wewnętrznymi Tori, oby ich nie było... - powiedział półgłosem tata do mojej siostry.

Od Felizy
Nie dałam rady skorzystać z propozycji Melindy. Miałabym pochłonąć ducha własnej matki? Może kiedyś, w innym wcieleniu, kiedy nie zależało mi na rodzicach, a oni traktowali mnie tak samo jak ja ich, ale nie w przypadku Mel. Wbiegłam do środka, łudząc się że tak po prostu uratuje córkę. Nie miałam jak pokonać Elliot'a, jedynie w walce, ale on był ogieram, a ja klaczą, bez energii jaką przekazywały mi demony nie dorównywałam mu siłą. Dolly na szczęście leżała na ziemi, a Elliot'a nie było. To było zbyt proste. Mimo podejrzeń i tak wzięłam małą i zaczęłam z nią uciekać. Elliot wyskoczył nagle znienacka, uderzyłam o niego przewracając się z córką.
- Nareszcie dotarłaś, już myślałem że nie przyjdziesz - zaśmiał się.
- Czego chcesz w zamian? Skończmy to wreszcie, dasz spokój mnie i mojej rodzinie, a ja dam spokój tobie i całemu stadu - sama w to nie wierzyłam, ale na prawdę byłam w stanie to zrobić żeby tylko zabrać stąd córkę, co nadal mimo wszystko mnie dziwiło, ale nie mogłam się tego wyprzeć.
- Nie rozśmieszaj mnie, mówisz tak, bo teraz jesteś słaba - zaczął krążyć wokół mnie.
- Bardzo słaba... - zaśmiał się, nie okazywałam już gniewu, poddałam się, choć czułam jak część mnie aż się gotuje ze złości, mimo to wiedziałam że tak będzie lepiej, lepiej nie wyprowadzać go z równowagi w tym stanie.
- Pomogę ci z tą klątwą... Wtedy dasz mi spokój? - zaproponowałam mu, śmiał się, a po chwili wbijał we mnie wzrok.
- Myślisz że ci uwierzę?
- Wiem jak odwrócić klątwę, myślisz że tego nigdy nie robiłam?
- Nie masz pojęcia.
- To się okaże - upierałam się przy swoim, chyba po raz pierwszy uciekłam się do prawy, a nie kłamstwa. Wiedziałam co zrobić żeby zażegnać klątwę, ale ten sposób wymagał ofiary, ktoś musiał się poświęcić, ktoś z jego rodziny.
- Oddawaj małą - wyrwał mi nagle Dolly: - Ona zostaje ze mną - uśmiechnął się szyderczo.
- Nie mógłbyś uśmiercić kogoś ze swojej dalszej rodziny? Kogoś, kogo nie znasz, a mimo to jest z tobą, lub z kimś z twojej rodziny spokrewniony, chyba nie będziesz za nim rozpaczać, a dzięki ofierze możesz przerwać klątwę - powiedziałam, wiedziałam co mnie czeka za tą informacje, doskonale wiedziałam jakie jest ryzyko próbować chociażby pomóc tym na których padła klątwa. I pomyśleć że robiłam to dla źrebaka, którego ojcem był Jim.

Od Tori
Poczułam się trochę lepiej, tata pomógł mamie się do mnie dostać, bo koniecznie chciała być przy mnie, przytuliła mnie do siebie lekko. Uśmiechnęłam się złośliwe do Roisty, bo właśnie została sama, a wiedziałam że nie podejdzie, bo jeśli to zrobi to zacznę się rzucać, udając że mnie bardziej boli niż jest na prawdę. A skoro ona potrafiła to wyczuć, to się nie zbliży. Inaczej będzie odpowiedzialna za to że sobie pogorszę przez zbyt gwałtowny ruch. Trochę się martwiłam o mamę, bo wciąż płakała, milcząc. Mimo że tata z nią rozmawiał, to ona najwyżej odpowiadała mu pojedynczymi słowami.
- Musisz coś zjeść i nabrać w końcu sił - tata położył przed mamą trawę, mi także jej trochę podał.
- Nie chcę... Jak mogę jeść kiedy Tori może umrzeć?
- Wiedziałem że tak będzie... Pomyśl chociaż o Rosicie, ona potrzebuje mleka, a ty go już prawie nie masz, myślisz że będziesz mogła ją karmić, nic nie jedząc?
- Ja już chyba nie nadaje się na matkę. Jestem niewidoma... Po co...
- Mamo, przestań! - krzyknęła Rosita, chciała podejść, zrobiła nawet krok w naszą stronę, ale wystarczyło że spojrzała na mnie i już się zniechęciła. Zapadła cisza. Mama położyła głowę na ziemi, nie ruszając nadal trawy.
- Później zjem... - powiedziała, zamykając oczy, chyba starała się zasnąć, ja też zrobiłam się senna, zapadł już zmrok. Nie miałam jednak jak zmrużyć oka, wciąż budził mnie ból. Pomagało mi trochę ciepło rodziców, bo oboje spali przy mnie, mama po jednej stronie, a tata po drugiej. Rosita, spała u boku Maji, która leżała przy mamie. Nie było tylko Elliot'a, a bardzo chciałam go znów widzieć, powiedziałabym mu co zrobiła mi Feliza, mimo że tak wariuje, chociaż, może to zły pomysł... Ale przecież nam nic nie zrobi.


Elliot, Danny (loveklaudia) dokończ



sobota, 26 grudnia 2015

Ta pierwsza cz.1- Od Achillesa/Atheny

Znów zawędrowałem w głąb lasu, tym razem nie po to, aby wyżywać się na drzewach lub ćwiczyć, tylko po to, aby pospacerować w samotności, ciągle mi brakuje tej drugiej połówki, w żadnej nie mogę się zakochać, żadna z klaczy nie ma tego czegoś w sobie, tego czego szukam, nie wiem, może to ze mną jest coś nie tak? boją się mnie? nie jestem tyranem, mimo iż tak mogę wyglądać, ale nie jestem. Wybrałem się na plażę, postawiłem kopyta na zmrożonym i lekko opruszonym śniegiem, piasku, wbiegłem momentalnie do wody, prawie że zacząłem krzyczeć, lodowata woda sprawiła mi ból, przeszywający od karku po zad, przeszła po całym ciele.
-Jesteś twardy, co to dla ciebie- poszedłem dalej, kiedy straciłem już grunt, zanużyłem się cały we wodzie, zanurkowałem. Popływałem jeszcze chwilę, poczym wyszedłem z wody, otrzepałem się i pobiegłem szybko do jaskini w lesie. Położyłem się w niej, aby się ogrzać i osuszyć.

                                                                                ***

Poleżałem tak do wieczoru, no jeśli to można nazwać wieczorem bo teraz szybko robi się ciemno. Wstałem wychodząc z jaskini, naglę do moich uszu dobiegł krzyk i tętent kopyt. Wpadła na mnie jakaś klacz, aż się przewróciła.
-Nic ci nie jest?- spytałem troskliwie
-Uważaj!- krzyknęła wskazując łbem na coś za mną, odwróciłem się, moim oczom ukazały się dwie duże pumy, rzuciły się na mnie.
-Schowaj się w jaskni!- kazałem jej, zrobiła co kazałem, kiedy już do niej wbiegła, rzuciłem jedną z pum o drzewo, drugą zaś przygniotłem kopytami do ziemi. Kiedy już je zabiłem, wszedłem do jaskini.
-Wybacz, nie lubię jak klacz patrzy jak zabijam- podszedłem do klaczy
-Dziękuję za pomoc...niepotrzebnie zaszywałam się po ciemku w lesie
-Kto mógł przewidzieć że natkniesz się na pumy...a jak brzmi twe imię?
-Athena
-O jak ślicznie, ja jestem Achilles- uśmiechnąłem się
-Miło mi..emmm odprowadzisz mnie może do stada?
-Pewnie, skoro poczujesz się bezpieczniej...proszę, klacze przodem
-Dziękuję- pomimo panującego mroku, zauważyłem jej wyraz oczu, który mówił sam za siebie, zawtydziła się
-Tak pięknej klaczy raczej nikt by nie odmówił, nieprawdaż?
-Nie wiem...chyba tak...a ty uważasz że jestem, piękna?
-To wiesz, urodą nie grzeszysz- uśmiechnąłem się, zamilkła, najwyraźniej nie wie co powiedzieć, no ale nie szkodzi.
Doszliśmy do głównej jaskini, weszliśmy do niej razem ale się roztaliśmy, ona poszła bardziej w głąb a ja położyłem się przy wyjściu, jak zwykle oczywiście.

Rano obudziłem się pierwszy z całego stada, jeszcze jest ponuro i dopiero zaczyna się robić jasno, za może godzinę słońce oświetli wejście jaskini, o ile nie najdą chmury, co się tak zapowiada bo widać je na choryzoncie.
Wyszedłem na łąkę, całkowicie sam, ale tylko przez chwilę, po usłyszałem odgłos stawianych kopyt na zmrożonej ziemi, odwróciłem się z ciekawości kto to, ku mojemu zaskoczeniu, to Athena, uśmiechnąłem się na jej widok, teraz gdy jest jaśniej, widać jaka jest piękna, że też wcześniej jej nie widziałem, musiałem być ślepy, ale też może nie uganiała się za mną jak to niektóre potrafią.
-Widzę że ty też jesteś rannym ptaszkiem- odwróciłem się do niej
-Dzisiaj wyjątkowo tak
-No to skoro już jesteś, to dotrzymasz mi towarzystwa? już mnie nudzi ta ciągła samotność
-No...dobrze- zgodziła się
-Pójdziemy nad wodospad? zachciało mi się pić- przytaknęła, pokłusowaliśmy w stronę wodospadu, a przy okazji przyszedłem też po swój sztylet, który wczoraj ostrzyłem i o nim zapomniałem.
-Zaczekasz na mnie chwilę?
-Tak, pewnie- wszedłem za spadającą wodę, złapałem za sztylet i wyszedłem z nim, i tym też chyba nieco wystraszyłem Athene, bo gdy mnie z nim zobaczyła, cofnęła się o kilka kroków...

                                                           Athena [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Spotkanie cz.65- Od Elliot'a, Danny'ego/Zimy, Felizy, Tori, Rosity

Elliot
Uciekłem w góry, tutaj nikt mnie teraz nie znajdzie.
-Co ty najlepszego zrobiłeś Elliot?- powiedziałem sam do siebie- Sam tego chciałeś, co cię obchodzi jakaś klacz? nie będziesz się litować nad kimś, kto jest dla ciebie nikim, jesteś mordercą, masz zabijać- mówiłem dalej- nie, co ja gadam...nie jestem taki, nie ja, zmieniłem się- kontynuowałem ciągle zmieniając zdanie, tak jakbym miła rozdwojenie jaźni- zamknij się! jesteś mordercą! masz zabijać!- wrzasnąłem naglę na cały głos, czemu ja się okłamuję? jestem mordercą, i to się tak nie skończy, zabiję dalej, całą jej rodzinę wytępię, a jej źrebaczka? pozwolę sobie zatrzymać. Ale co z klątwą? uwolnię moją rodzinę od niej, na pewno...jeszcze nie wiem jak, ale będą wolni.

Danny
-Zima, spójrz na mnie- jej oczy zaczęły mnie niepokoić, są takie...takie otępiałe, bez wyrazu, nie reagują na światło...ona chyba...nie
-Danny ja...
-Ty nic nie widzisz...prawda?- z jej oczu wypłynęły łzy
-Tata miał racj...
-Że niby w czym?
-We śnie..powiedział mi że jak sie obudzę to...to już nic nie zobaczę
-To na pewno minie, na pewno...
-Do końca życia...mówił
-Nie...na pewno się mylił...nie ty
-Będę twoim kolejnym kłopotem...nie zechcesz już mnie takiej, co ze mnie za przywódczyni będzie?
-Nie gadaj bzdur, kocham cię nad życie...a przywodnictwem się...nie martw, jakoś sobie poradzimy
-Nie poradzimy, wszystko zejdzie na twoją głowę, zostawię cię z tym wszystkim samego
-Damy sobie radę Zima, ułoży się...może chociaż w pełni odzyskasz wzrok
-Wątpię...nawet nie pamiętam jak wygląda moja córka...co to za życie? za kilka lat, zapomnę jak wyglądacie...jak wygląda wyspa, trawa, drzewa, kwiaty
-Wyśnisz nas i to wszystko
-Ale to nie będzie to samo
-Nie martwmy się na zapas...ważne że żyjesz, że się obudziłaś
-A gdzie jest Elliot?- spytała po chwili ciszy
-On...nie ma go...i się zmienił
-Że jak niby?
-To demon i...
-I co? co się stało?
-Zabił...zabił Melinde, nie wiem dlaczego, Feliza coś powinna wiedzieć, była tam- odwróciłem się w stronę Felizy.

Elliot
Zszedłem z góry i skierowałem się w stronę jaskini, do rodziny.

                                                                                      ***

Wszedłem do jaskini, pierwsze co zauważyłem to, to że mama się obudziła.
-Mamo!- podbiegłem do niej, rzuciłem się na ziemię i przytuliłem się do niej
-Elliot?
-Tak mamo
-Synku- przytuliła mnie, uroniłem kilka łez ze szczęścia, mama żyje, żyje!
-Ale coś jest nie tak- przyjżałem jej się, jej oczy...są bez wyrazu, ona nie widzi...no nie, tylko nie to
-Mama jest niewidoma Elliot- westchnął tata
-Nie...ja, ja ci pomogę mamuś, będziesz widziała- zacząłem mówić jak jakiś psychicznie chory, i do tego się śmiać
-Co ci synu?- spytał nieco zmieszany tata
-Nic...nic takiego, ogarnia mnie euforia bo mama żyje, moja mamusia- przytuliłem ją- ale i żal że jest niewidoma- posmutniałem- ale ja jej pomogę, pomogę wam wszystkim- znów zacząłem się cieszyć, "co ci się dzieje do jasnej cholery?" spytałem sam siebie- Feliza kochanie- odwróciłem się w jej stronę, spojrzała na mnie z gniewem w oczach, i chyba tylko ja to zauważyłem. Podniosłem się
-Leon wracaj- nakazał ojciec, spojrzałem tylko na niego, i znów podążyłem w stronę Felizy, wstała i osłoniła swoje źrebię.
-Co za piękna klaczka- uśmiechnąłem się, mała położyła uszy po sobie
-Nie waż się ją tknąć- parsknęła
-I nie zamierzam, jest zbyt śliczna...takie bezbronne maleństwo
-Odsuń się!- Feliza odepchnęła mnie od siebie, zaśmiałem się- zwariowałeś, na łeb ci padło
-Mi?- uśmiechnąłem się ironicznie- no coś ty- odepchnąłem ją naglę z całej siły, tak że upadła, złapałem jej małą i wybiegłem z jaskini, popędziłem prosto w góry.

Danny
-Dolly! nie! zostaw ją!- Feliza pognała za Elliotem, a ja stanąłem jak wryty
-Co mu się stało?- spytała Zima
-Nie wiem, ale wyczówam u niego demona, którym jest oczywiście ale...nigdy czegoś takiego u niego nie czułem, dopiero teraz pokazuje się jego prawdziwe ja...
-To znaczy że...Elliot stał się zły?- spytała Tori
-Może nie tyle zły co...obłąkany
-Ale nam nie zrobił krzywdy- zauważyła Maja
-Rodziny nie skrzywdzi...chyba- zacząłem myśleć czy czasem tam nie pobiec, ale nie zostawię moich klaczy samych, jestem im jakby nie było potrzebny, Feliza i Elliot powinni to sami załatwić.

Elliot
Wbiegłem za szczyt góry, na górze wszedłem do tunelu który prowadzi w głąb gór.
-Puść mnie...proszę- zapłakała mała
-Nie bój się mała, nie zabiję cię- uśmiechnąłem się. Zszedłem już bardzo nisko. Strasznie tu zimno. Położyłem małą na skalistym podłożu, i zacząłem chodzić dookoła niej
-Jaka ty jesteś śliczną klaczką, tego twoja mamusia nie posiada- uśmiechnąłem się podchodząc do niej i dotykając lekko pyskiem jej grzbietu, odsunęła się gwałtownie, spojrzała na mnie przerażona
-Mama zaraz tu będzie, i mnie obroni- powiedziała cicho i niepewnie
-Zbyt szybko cię nie znajdzie, nawet te jej demony jej nie pomogą...ale wiesz co? jakbyś była starsza, to chętnie bym sie tobą zajął ślicznotko- zaczęło mi juz chyba odbijać, ale ja nawet nie kontroluję tego co mówię, mimo iż podświadomie wiem że to co mówię i robię, jest złe...

                                                Zima, Feliza, Tori, Rosita [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Samotność cz.39- Od Armena, Marcelli/Leona

Armen
Zapadła cisza, w tym momencie nie wiem co mam o tacie myśleć, i to dlatego tak zwlekał z powrotem do stada, bał się że mama zabroni mu się ze mną widywać.
-Tata nie chciał tego zrobić- zaczęła mama, spojrzałem na nią- tata jest po prostu czasami zagubiony...
-Armen...- powiedział tata kiedy się nieodezwałem, bo nie wiem co mam powiedzieć, nic mi nie przychodzi na myśl, nie chcę taty urazić, dlatego może lepiej abym nic nie mówił.
-Wracajmy już może do jaskini- postanowiła mama, pierwszy do niej pobiegłem, zaczekałem na rodziców.

Marcella
Położyłam się obok synka, Leo też się położył ale po jego drugiej stronie, więc tej nocy nie prześpimy razem.
Przez prawie całą noc rozmyślałam co mam począć, kocham Leona, i to bardzo, nie jestem w stanie go zostawić, coś mi po prostu mówi że nie mogę, jak chciałam mu to powiedzieć to aż mnie w sercu zakuło, nie chcę go znienawidzić, nie potrafiłabym...ale te jego słowa, może i ja powinnam sprawdzić czy mnie na prawdę kocha? ale nie, nie posunę się do czegoś takiego, chociaż może...nie, przestań nie jesteś głupia, ale...już sama nie wiem, Leon od zawsze taki był, i już to zaakceptowałam, pogodziłam się z tym że popełnia czasami błędy których niektórzy by nie wybaczyli. Lepiej też może aby jego rodzice się nie dowiedzieli kto zrobił te rany Łzie, przecież oni się załamią, mogą znienawidzić syna, żywić do niego urazę, a wtedy Leon może znów zrzucić na siostrę że to jej wina, lepiej nie ryzykować.

                                                                             ***

-Marcella- zaczął mnie ktoś budzić, dopiero po chwili rozpoznałam głos, to Leo
-Tak?- spytałam zaspana, do jaskini wdarł się zimny powiew wiatru
-Pójdziesz ze mną do Prakerezy?
-Sam nie możesz?
-Proszę...
-A Armen gdzie?
-Ze źrebakami...to jak?
-No pójdę, ale nie będę za ciebie mówić
-Wiem, wiem- podniosłam się, poszliśmy szukać Prakerezy. Znaleźliśmy ją przy lesie, wraz z Nikitą, oczywiście, Leon już chciał zrezygnować
-Poczekajmy może aż będzie sama
-Przeprosisz je obie
-A Nikite to niby za co?
-Dobrze wiesz
-Mnie i rodziców do tej pory nie przeprosiła
-A dałeś jej kiedyś dojść do słowa?
-No..
-No co?
-Ehhh nie...
-No więc idziemy- ruszyłam pierwsza, Łza na widok Leona schowała się za siostrą
-Leon chciał wam coś powiedzieć...Leo- obejrzałam się za siebie, podszedł jakby od niechcenia
-Chciałem...chciałem cię przeprosić Łza, nie powiniem cię tak okaleczyć, mimo iż cię nienawidzę to nie powinienem, żałuję i to bardzo...ale czasu nie cofnę, wiesz jaki jestem...
-Ekhemm- zakrząkałam
-No i ciebie...też chciałem...przeprosić, chociaż ty powinnaś to zrobić pierwsza
-Leo- szturchnęłam go
-Ehhh to jak? przyjmujecie przeprosiny?
-To się nigdy nie powtórzy, prawda Leo?
-Tak...
-Ja...ja ci wybaczam- odezwała się nieśmiała Łza
-Ja też cię Leo przepraszam, ale to co zrobiłeś Prakerezie...nie potrafię wybaczyć- kątem oka zauważyłam jak w Leonie wręcz się zagotowało, mimo wszystko, opanował nerwy i nawet jej nie dogadał.

Armen
Ganiałem się ze znajomymi, niedawno dołączyły nowe źrebaki co sprawiło, że tego dnia jeszcze bardziej wariowałem niż normalnie, popisywałem się oczywiście, głównie przed klaczkami.
-Ganiamy się?- spytałem
-Pewnie, kto goni?- spytała Dolly
-Ja mogę- zgodził się Maylo
-No dobra, to berek- dotknęliśmy go i zaczęliśmy uciekać, biegnąc niezauważyliśmy że przez naszą trasę przechodzi Snow, ja i Dolly spadliśmy na niego i przekoziołkowaliśmy kilka metrów dalej, uderzyliśmy moc?
-Ałć..jesteś cała?- spytałem
-Chyba tak- podniosła się obolała, tak samo jak i ja- nie widziałeś że biegniemy?! nie łaska zejść z drogi?
-Daj mu spokój- popchnąłem lekko Dolly aby się ruszyła, Snow odszedł szybko od nas, od kiedy dowiedziałem się o jego sytuacji rodzinnej, nie zamierzałem mu dokuczać i dobijać jeszcze bardziej.

Marcella
Odeszliśmy od jego sióstr, ja już nie mogłam znieść tej atmosfery która nad nami wisiała, ważne że Leo przeprosił Łzę a ona przyjęła przeprosiny...fakt, wyglądu jej to nie przywróci, ale to zawsze coś, pierwszy krok do poprawy zachowania przez Leona.

                                                                         Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Samotność cz.38 - Od Leona/Marcelli, Armena

Patrzyłem na nią jak głupi i nie wiedziałem czy ryzykować czy nie, na pewno była mi w stanie coś takiego wybaczyć? Przełknąłem ślinę, poruszyłem lekko nogami, zbliżając je do siebie, strasznie się stresowałem, nie chciałem jej za nic stracić. A co jeśli im jednak nie uwierzyła, że ma nadzieje że niczego nie zrobiłem i jak się przyznam, rozwieje jej wątpliwości i wtedy będzie miała pewność że to jednak prawda. A wtedy na pewno mnie zostawi, a wraz z nią odejdzie też Armen.
- Czekałam już długo, więc... - przerwała ciszę, zawracając, złapałem ją szybko za grzywę.
- Czekaj, wszystko ci powiem... - zatrzymałem ją, nie miałem już wyjścia, musiałem zaryzykować, bo teraz już wszystko zależało od tego czy kocha mnie tak mocno że jest mi to w stanie wybaczyć.
- Tak, zrobiłem to... - przyznałem, nie mogąc jej spojrzeć w oczy, dopiero teraz zdałem sobie sprawę do jakiego poważnego czynu się dopuściłem. To było godne złego konia, lub jakiegoś potwora żeby zrobić coś takiego, mimo że nienawidziłem siostry, nie miałem prawa jej tak oszpecić i okaleczyć zarazem.
- Tylko dlaczego? Dlaczego Leo?
- Myślałem że odpowiada za to że nikt nas nie szukał, że nagadała wszystkim że odeszliśmy ze stada, w tym moim rodzicom. A tymczasem byliśmy u ludzi, o to że nas porwali też ją obwiniłem. Po za tym Feliza mnie przekonała że miałem racje, ale chyba jednak było inaczej - westchnąłem: - Chciałem zabić Prakereze i to tak żeby umierała w męczarniach, nie miała przeżyć, a tym bardziej tu wrócić - z jednej strony cieszyłem się że ją tak oszpeciłem i że w końcu nie będzie w centrum uwagi moich rodziców, a z drugiej żałowałem że to zrobiłem, żałowałem ze względu na Marcelle, nie chciałem żeby przeze mnie mówili o niej że ma takiego partnera, znaczy przyszłego partnera, bo przez to wszystko, znów się nie oświadczyłem.
- Jak mam być dalej szczery to nie chcę żeby nasz syn miał kontakt z ciotkami, zwłaszcza z Nikitą, z Prakerezą bym jeszcze zniósł, ale nie mam pojęcia jak Armenek zareaguje na jej wygląd, może mu to oszczędźmy - powiedziałem szybko, skoro już wszystko wiedziała, a ja nabrałem tej całej szczerości to wolałem wspomnieć też o tym.
- Nie mamy mu czego oszczędzać, Prakereza wygląda normalnie.
- Mówisz serio? - spytałem zdziwiony.
- Tak, to tylko blizny...
- Widziałaś je przecież, to potwór.
- Mówisz jak ten cały Kier.
- A nie miał racji? Tak oszpeconej klaczy to ja długo już nie widziałem jak Prakereza.
- A gdybym to była ja?
- Ty? - nawet przez myśl by mi to nie przyszło, przestraszyłem się aż na słowa ukochanej: - Nawet nie mów tak żartem.
- Wyrzekłbyś się mnie?
- Nigdy, raczej bym zabił tego co by ci to zrobił, ba ja bym mu na to nie pozwolił, nawet za cenę życia.
- A zrobiłeś to siostrze...
Zapadła cisza, byłem pogrążony w myślach, Mercy miała rację, ale ona i moja siostra to co innego. Ją kochałem, a Prakerezy nienawidziłem. Może powinienem się zmienić? To trochę graniczyło z cudem żebym polubił siostrę, ona była taka... Sam nie wiem, denerwował mnie sam jej widok. Wciąż widziałem w niej to małe, zawracające głowę źrebie, które próbuje się ze mną spoufalić mimo że nie znoszę jego towarzystwa. 
- Wybacz mi, teraz wiem że źle zrobiłem - przyznałem cicho, nie lubiłem tego robić, dlatego tak ściszyłem głos.
- Powinieneś przeprosić Łzę.
- Wybaczysz mi wtedy? - spojrzałem na nią z nadzieją, musiałem "chwytać się" czego się dało.
- Zobaczymy.
- Pójdę do niej już teraz, chodźmy... - ruszyłem szybko, nawet nie zauważyłem że Marcella została gdzieś w tyle. I w rezultacie doszedłem sam pod jaskini, i wtedy dopiero obejrzałem się za siebie. Zawróciłem, zastając ukochaną z synkiem, stanąłem gdzieś z boku. To ją zatrzymało, mały nas podsłuchiwał. Co teraz będzie jak się o tym dowiedział? Co o mnie pomyśli? 
- Tata nie chciał tego zrobić... - zacząłem się już teraz tłumaczyć, podchodząc do nich nagle.


Marcella, Armen (loveklaudia) dokończ



Spotkanie cz.64 - Od Felizy, Tori, Rosity, Zimy/Elliot'a, Danny'ego

Od Felizy
Byłam w drodze do stada, szczególnie się nie spieszyłam. Właściwie wlokłam się i to bardzo, nie mogłam zapomnieć o Elliot'cie, najchętniej bym się go pozbyła, bo to on stanowił największy problem, a nie jakiś bachor, choć z jednej strony ta jego siostra może mnie wydać, ale Elliot zabić, jeśli okaże się silniejszy niż myślę. Przystanęłam na chwilę, miałam złe przeczucia, ale jak to? O co miałabym się niby martwić? Ta ciąża chyba na prawdę miała na mnie zły wpływ. Nagle usłyszałam krzyk, od razu poznałam że to głos mamy. Zawróciłam momentalnie, biegłam dość szybko, ale nie tak jak przed ciążą, ciężko mi było przez ten ogromny brzuch wyciągać nogi.
- Elliot! - krzyknęłam, zobaczyłam jak stoi przy mojej mamie, była ranna, leżała na ziemi, a on był od krwi, od jej krwi, nie mogłam uwierzyć że ją uderzył. Przecież by tego nie zrobił. Jednocześnie byłam zezłoszczona.
- Pożałujesz jeśli jeszcze raz ją tkniesz! - podbiegłam do matki, osłoniłam ją odsuwając od niej Elliot'a. Odszedł momentalnie łamiąc gałęzie które stały mu na drodze i parskając, zachowywał się w sposób agresywny, jakby nie panował nad sobą. Ale i tak nie zamierzałam mu tego odpuścić.
- Taki jesteś?! Zobaczymy co się stanie jak zrobię coś twojej matce?! - krzyknęłam gniewnie. Zaczęłam przywoływać do siebie demony, zasłoniły mi widok. Od razu przeszły na stronę Elliot'a. Nagle usłyszałam dźwięk pękającej kory, obróciłam głowę, wprost na nas zaczęło spadać drzewo. Elliot w nie uderzył tak mocno że drzewo przechyliło się w naszą stronę, a część korzeni wyszło z ziemi. Złapałam mamę za grzywę z zamiarem odciągnięcia jej stąd. Elliot wyskoczył znienacka odpychając mnie gwałtownie, grzywa Mel mi się wyślizgnęła, a sama uderzyłam o ziemie.
- Mamo! - zerwałam się żeby jej pomóc, Elliot mnie przytrzymał, nie nadążałam już za nim, za jego ciosami. Szarpałam się mu, zmuszając demony do posłuszeństwa, ale one przestawały mnie słuchać.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam, przygwoździł mnie jeszcze bardziej do ziemi.
- Teraz zobaczysz co to znaczy cierpienie! - wrzasnął, uderzając mnie w pysk, mocniej niż kiedykolwiek.
- Chcesz ją zabić?! Co ona ma z tym wszystkim wspólnego?! - próbowałam go od siebie odepchnąć, uderzając raz po raz w jego brzuch, tylnymi nogami.
- Oj ma, ma bardzo dużo wspólnego! Z tobą!
Zaczęłam się rzucać, cała się obiłam o twardą ziemie, ale i tak nie zdołałam się wyrwać Elliot'owi. Huk drzewa sprawił że oboje zastygliśmy w bezruchu. Odwróciłam głowę, to co zobaczyłam sprawiło że coś we mnie pękło, nie mogłam złapać tchu, a skurcze przeszywały już całe moje ciało. Mama leżała przygnieciona przez drzewo, z otwartymi i jednocześnie martwymi oczami zwróconymi w moją stronę. To drzewo musiało spaść prosto na nią, a cios był tak silny że nie mogła go przeżyć. Wydostałam się z pod Elliot'a, stał nieruchomo, a obok niego zauważyłam czarną sylwetkę, był to demon, bardzo silny demon, który nie chciał mi się ukazać. Widział go tylko Elliot, to on mieszał mu w głowie, podeszłam ledwo do matki. Niemal od razu powaliło mnie z nóg, poczułam jak coś spływa po moich tylnych nogach, chyba zaczął się poród. Mimo to próbowałam wstać i wydostać ciało mamy z pod drzewa, musiałam ją jakoś ożywić, tylko nie wiedziałam jak i czy to możliwe, skoro straciłam kontrole nad demonami. Podniosłam się, przednimi nogami odpychając drzewo, jak tylko o drobinę się poruszyło, znów upadłam, dyszałam ciężko, traciłam siły, cała zalewając się potem. Doszło do tego że nie mogłam znieść bólu, krzycząc.

Od Tori
Tata wybiegł nagle z jaskini, jakby coś się stało. Spojrzałam na Maje, a ona na mnie.
- Co mu się stało? - spytałam. Rosita już chciała się odezwać, ale spojrzałam na nią krzywo: - Ty już lepiej milcz - zagroziłam. Mała położyła uszy po sobie, odwracając się ode mnie.
- Może... - Maja się zastanowiła: - Tata widzi duchy, może poinformowały go o czymś...
- Chyba nie ma innego wytłumaczenia, ale co się mogło wydarzyć? - zaczęłam się niepokoić, może Elliot sobie coś zrobił, nie, to było do niego niepodobne. Chociaż ostatnio dziwnie się zachowywał. I jeszcze ta klątwa.

Od Felizy
Elliot stał nade mną przeszywając mnie wzrokiem. Czekał aż urodzę. Zatrzymywałam z całych sił łzy, które zgromadziły mi się w oczach, nie tyle z bólu, choć ten był nie znośny, ale z rozpaczy. Zabił mi matkę, a ja byłam... Bezsilna, pierwszy raz od tylu pokoleń tak mocno osłabłam, chyba już nawet wiedziałam przez co. Nie przywiązywałam się nigdy do swoich rodzin, a tu zrobiłam wyjątek, zależało mi zarówno na Melindzie jak i Aiden'ie, to była słabość, której demon powinien się wystrzegać.
- Elliot! - krzyknął Danny, nie wiedziałam tylko skąd dobiegł jego głos. Elliot odbiegł ode mnie, a potem już zobaczyłam jego ojca jak zbliża się do ciała mojej matki. Patrzyłam na to w pół nieprzytomna. Danny spojrzał na mnie, odwróciłam od niego głowę, bo właśnie spłynęła mi łza po policzku. Zamknęłam oczy, zapadła cisza, poczułam wyraźnie jak źrebak wydostaje się na zewnątrz. Gdy tylko urodziłam, Danny podszedł do źrebaka, otworzyłam oczy widząc kontem oka że je ogląda.
- Poradzisz sobie? - spytał, kiwnęłam mu głową, unosząc ją lekko. Odbiegł ode mnie, śladami Elliot'a. Gdyby tylko wiedział nie zostawiał by mnie samej z źrebakiem. Obróciłam się na brzuch, od razu poczułam się lżejsza. Złapałam źrebaka, wyciągając w jego stronę głowę, aby go dosięgnąć, pociągnęłam go po ziemi, pod swoje przednie nogi. Źrebak wydostał jakoś głowę z tego co wyszło razem z nim, łapiąc pierwszy oddech. I ostatni zarazem. Położyłam na niego przednią nogę, tak żeby się udusiło pod nią. Puściłam je po minucie, nie dawałam już rady, coś mi nie pozwalało go skrzywdzić, cierpiałam widząc jak ono się dusi. To był zapewne instynkt macierzyński, albo nadal przeżywałam śmierć matki... Ani mi się śniło temu ulegać. Elliot chciał je uratować, więc oprócz Jima, zemszczę się też na nim. Tym razem miałam zamiar zabić je szybciej, złapałam źrebaka za grzywę, chcąc wykręcić mu kark, przytuliło się do mnie nagle, drżąc całe prawdopodobnie od zimna, bo było zimne i mokre. Mój wzrok powędrował na ciało matki, wtuliłam się w źrebaka, w końcu ulegając instynktowi.
- Obie zemścimy się na Elliot'cie, a potem na twoim ojcu - powiedziałam.

Od Tori
Tata długo nie wracał, Elliot z resztą też. Gdybym tak mogła pójść do nich zobaczyć. Spoglądałam wciąż na Majkę, myśląc nad tym czy może by mi pomogła, ale kto wtedy by został przy mamie. Ja jak widać, nie bardzo się sprawdziłam. Usłyszałam wtem kroki, całą moją uwagę skupiłam na wejściu do jaskini, byłam pewna że to tata, może wrócił z Elliot'em? Rozczarowałam się i to bardzo widząc kto na prawdę wchodzi do środka. Była to Feliza i to pobita dość mocno, że aż kulała.
- Przestań się gapić - zmierzyła mnie wzrokiem, za nią stał źrebak, szedł krok w krok za nią, zdziwiłam się że nic mu nie zrobiła. Po niej spodziewałam się najgorszego. Źrebie podbiegło nagle do Rosity, pewnie chciało się bawić.
- Dolly wracaj - powiedziała dość ostro Feliza najwyraźniej do córki, która posłusznie do niej podeszła, Feliza wskazała jej głową głąb jaskini. Dolly ruszyła w stronę w którą kazała jej matka.
- Ty pierwsza pożałujesz tego co zrobił mi twój brat! - zbliżyła się do mnie, przestraszyłam się nie na żarty, widząc jej szaleńcze spojrzenie. Uderzyła mnie w pysk poturlałam się po ziemi, od tego ciosu pulsowała mi aż głowa. Maja od razu zagrodziła Felizie do mnie drogę.
- Zabije cię! - Feliza odepchnęła gwałtownie moją siostrę, przewróciła ją, stając dęba i celując w moją głowę. Zamknęłam oczy, oberwałam tak mocno, czując taki ból, jakby pękła mi czaszka.

Od Rosity
Tori już się nie poruszyła, nie otwierając nawet oczu. Patrzyłam na nią wystraszona, nie wiedziałam czy podejść czy nie. Z głowy Tori leciała krew, nie widziałam jak bardzo jest zraniona przez jej grzywę, która wszystko zakrywała. Maja złapała matkę Dolly za grzywę, siłowała się z nią.
- Puszczaj mnie! - klacz się jej wyrwała, odpychając od siebie: - Nie martw się, przyjdzie i twoja kolej! - zrobiła parę kroków w stronę Majki, zmuszając ja żeby się cofnęła.
- Zostaw ją! - podniosłam się z ziemi. Wszystko przerwał płacz Dolly, wyczułam że klaczka bardzo się boi, wręcz panicznie, choć nie pokazywała tego po sobie. Dopiero jak jej matka do niej podeszła, to ona zaczęła się cała trząść ze strachu.
- Przestań, to nic takiego, tylko krew - powiedziała do niej matka.
- Tori.. - Maja tymczasem próbowała obudzić naszą siostrę. Wolałam się nie zbliżać, Tori nie ucieszy się na mój widok.
- Jak któraś z was, powie że to ja, to pożałujecie! Jedno słowo, komukolwiek, a zabije wam matkę - zagroziła klacz, mówiła na poważnie, czułam jej nienawiść wobec nas, powstrzymywała z trudem złość, starała się uspokoić, chyba powodem była Dolly, ale przez mieszane uczucia jej matki nie wiedziałam do końca. Podeszłam szybko do mamy, wcześniej leżała przy niej Tori i nie chciała mnie do niej dopuścić. Próbowałam ssać mleko, prawie w ogóle nie leciało, byłam głodna już od jakiegoś czasu. Niespokojnie oglądałam się za siebie, patrząc na Tori, nie chciała się ocknąć, mimo że Maja ją już nawet szarpała. Niespodziewanie Tori krzyknęła z bólu i nie przestawała nawet na chwilę, zwijała się z bólu na ziemi. Nie słyszałam przez nią kiedy tata wbiegł do środka.

Od Zimy
Wędrowałam po lesie, będąc ciągle w śnie, nie mogłam nikogo znaleźć, nawet mój tata gdzieś zniknął. Próbowałam się obudzić, bałam się tego momentu, ale nie mogłam wiecznie spać, tak bardzo się niepokoiłam co tam się dzieje. Zdawało mi się że coś słyszę, jakiś słaby krzyk, który stawał się coraz głośniejszy.
- Tori... - powiedziałam sama do siebie, chodząc niespokojnie, las zaczynał znikać, miałam już się obudzić, ale wtem znów zaczęłam się dusić. Krzyk Tori po woli cichł, jakby go nie było, wiedziałam że znów wracam do snu. Ale ja już nie chciałam, byłam tym już wykończona. Zamknęłam oczy, próbując się poruszyć, mimo że miałam problemy z oddychaniem. Nic z tego, nie mogłam utrzymać na dłużej kontaktu z rzeczywistością.
- Pomóżcie mi! - krzyknęłam, przez moment z całych sił łapiąc oddech. Rodzice pojawili się przede mną.
- Zrobimy co się da - powiedzieli, po czym wszystko momentalnie zniknęło. Pierwsze co to zaczęłam kasłać, nadal się przez chwilę dusząc. Słyszałam nieprzerwany krzyk Tori, ale jej głos słabł z każdą chwilę.
- Tori... - wymajaczyłam, poruszając lekko przednimi nogami, dotknęłam czegoś po drodze. Bałam się otworzyć oczy, bałam się że to co mówi tata to prawda, a tak miałam jeszcze nadzieje. Tori w końcu ucichła, przez co powinno mnie być już słychać.
- Co z Tori? - spytałam cicho, nie podnosząc jeszcze głowy, zbierałam po woli siły, byłam osłabiona.
- Zima... Obudziłaś się - słyszałam jak Danny do mnie podchodzi, przytulił mnie lekko: - Wszyscy się martwiliśmy.
Otworzyłam oczy, chcąc zobaczyć wreszcie co z Tori. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu, gdy odkryłam że tata miał rację. Nic nie widziałam i pewnie tak jak mówił nie zobaczę. Zaczęłam oddychać nie spokojnie.
- Tori nic nie będzie... Jakoś z tego wyjdzie... Wiem że wygląda to poważnie ale... - kiedy Danny zaczął tak mówić, to jeszcze bardziej zaczęłam się denerwować. Jak miałam zobaczyć co się stało mojej chorej córce jak jej nie widziałam. Poczułam czyiś dotyk, z przyzwyczajenia odwróciłam wzrok w te stronę, jednak to nic nie zmieniło, nadal wszędzie wokół widziałam tylko ciemność.
- Mamo co ci jest? - spytała chyba moja najmłodsza córka, więc przeżyła, ale nie mogłam jej teraz zobaczyć, a już nawet nie pamiętałam jak wyglądała. Położyłam głowę na ziemi zaciskając oczy.
- Zima? - odezwał się do mnie Danny. Nie mogłam zebrać się w sobie żeby im o tym powiedzieć, że już nigdy... Nic nie zobaczę...


Elliot, Danny (loveklaudia) dokończ


Samotność cz.37- Od Armena, Marcelli/Leona

Armen
-Tato, coś nie tak?- zauważyłem że tata jest strasznie zamyślony, do tego ta jego mina
-Nic takiego synku- uśmiechnął się lekko
-Na pewno?
-Tak...- w tym momencie dotarliśmy na sam szczyt góry, podbiegłem odrazu do krawędzi aby zobaczyć widoki
-Armen ostrożnie- podbiegł do mnie tata i złapał za ogon, odciągając od krawędzi
-Spokojnie tato...
-Mogłbyś spaść jakby zawiał mocniej wiatr
-Przepraszam...
-Ehhh dobrze, tylko następnym razem uważaj
-Wracamy już? na prawdę jestem głodny- tata spojrzał się za siebie milcząc kilka minut
-Tato?- szturchnąłem go
-Tak...chodźmy- po jego minie rozpoznałem że czymś się przejął
-Jesteś smutny?
-Nie synku, nie jestem
-Ale tak wyglądasz...pokłóciłeś się z mamą? przezemnie?
-No coś ty, mama może być na mnie trochę zła, wiesz...ale nigdy to nie będzie twoja wina- trochę mnie tym tata uspokoił, bo na prawdę pomyślałem że coś się między rodzicami stało przezemnie. Szedłem za tatą, wrazie czego aby mnie złapał jakbym się poślizgnął, i tak też musiało się stać, moje długie nogi odmówiły mi posłuszeńtwa, straciłem momentalnie równowagę i upadłem na twardą skałę, do tego oblodzoną, pojechałem w dół.
-Tato pomóż!- krzyknąłem spanikowany, uderzyłem bokiem o wystający głaz, tata złapał mnie za grzywę tuż przed krawędzią, aż mi serce zaczęło szybciej bić. Tata pomógł mi wstać, i mam chyba będzie zła jak zobaczy mój obdarty bok.
-Jakby co to poślizgnąłeś się i przejechałeś bokiem po oblodzonej i twardej ziemi, dobrze?
-Dobrze tato- zacząłem się bać momentu kiedy mama się mnie spyta o rane, obym tylko nie zaczął plątać bo się wszystko wyda.
-Trzymaj się lepiej mojego ogona- zrobiłem tak jak tata powiedział. Po może około godzinie zeszliśmy na dół, aby było szybciej, tata wziął mnie na grzbiet i pobiegł do stada, ale najpierw zachaczył o wodospad, opłukał mi ranę z zaschniętej krwi.

Marcella
Wkurzyłam się na Leona, na pewno zabrał gdzieś Armena i do tej pory nie wrócił z nim. W końcu ich zobaczyłam, ruszyłam szybko w ich stronę.
-Gdzie wyście byli- wzięłam syna z grzbietu partnera, odrazu zabrał się za jedzenie
-Tylko spacerowaliśmy
-Następnym razem mi mówcie o takich rzezach, umierałam tutaj ze strachu
-Przepraszam...
-Leon
-Tak?
-Wiesz że musimy porozmawiać?
-Tak wiem...
Minęło kilka minut, kiedy syn się najadł, kazałam mu iść do jaskini do dziadków, a ja i Leon zostaliśmy sami, kilkanaście metrów od jaskini.
-To powiesz mi prawdę czy nie?
-Już ci mówiłem
-Boisz się mi powiedzieć, gorzej dla ciebie...wiesz że nie lubię kłamstwa
-Ale Mercy...
-Mówisz czy nie? bo ja już o wszystkim wiem, ale chcę to usłyszeć od ciebie
-Zostawisz mnie, odbierzeć mi Armena..
-Nie jeśli się teraz nie przyznasz i nie powiesz mi całej prawdy...ja ci ufam i powiedziałabym ci wszystko, nie mów że się boisz...


Armen
Nie poszedłem do jaskini, to znaczy najpierw do niej wszedłem ale później ukratkiem z niej wyszedłem, obeszłem dookoła i podkradłem się do rodziców, nawet mnie niezauważyli bo ukryłem się za drzewami w lesie.
-Ale błagam...nie odbieraj mi Armena- prosił tata
-Mówisz czy nie?
Zacząłem się bać, co takiego tata zrobił że boi się że mama mnie, mu odbierze? nie chcę tego, może zauważyła moją ranę i spytała o nią tatę? jest zła że tak długo nas nie było? może boi się że tata chciał mi zrobić coś złego i nie chce aby się mną opiekował?


                                                                           Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Spotkanie cz.63- Od Elliot'a, Danny'ego/Zimy, Felizy, Tori

Elliot
Usłyszałem jakieś krzyki, nastawiłem uszy, dochodzą ze strony jaskini. Naglę też usłyszałem jak ktoś mnie woła, odwróciłem się, to Maja.
-Elliot...- podbiegła do mnie zasapana
-Co się dzieje? co to za wrzaski?
-Nie mogłam znaleść taty...szybko do jaskini, ciocia i Wicha znów się szarpią a..a mama i Tori są same..
-Szukaj taty, ja tam pobiegnę
-Dobrze..- pobiegliśmy w różne strony. Popędziłem w stronę jaskini, czym jestem blizej tym krzyki stają się głośniejsze. Wbiegłem do jaskini, akurat w tym momencie ciocia uderzyła Tori przez tą całą szarpaninę z Wichą, podbiegłem do nich, złapałem ciocię za grzywę i przycisnąłem do ziemi.
-Puszczaj mnie! Puszczaj!- zaczęła wierzgać i drzeć się
-Uspokój się- szarpnąłem ją, podniosłem jej głowę i spojrzałem w oczy, nie zostaje mi nic innego jak ją zastraszyć, i udało się, uspokoiła się.
-Wstawaj- podniosłem ją, teraz słychać tylko jej szloch- On nie wróci, taki był jego los...aby odejść, i nie zmienisz tego, przejmujesz się kimś kto już nie żyje, a Twoja siostra może umrzeć i jeszcze to pogarszasz!- odepchnąłem ją mocno od siebie tak, że uderzyła o ścianę jaskini
-Elliot już wystarszy- powiedziała Wicha
-Jak sama nie może się opamiętać to jej pomogę, trzepnę ją w łeb tak, że się opamięta- parsknąłem
-Idziemy- po dłuższej chwili ciszy, Wicha podeszła do cioci i zabrała ją, poczekałem aż wyjdą i znikną z pola widzenia.
-Elliot...- usłyszałem cichy głos siostry, odwróciłem się
-Co takiego?- podszedłem do niej i mamy
-Mama nie oddycha...- po jej policzkach pociekły łzy. Podszedłem do mamy, faktycznie, nie oddycha, ale widać jak walczy o każdy, chociażby mały oddech.
-Mamo błagam...- upadłem przed nią na ziemię- przepraszam...to wszystko moja wina, miałaś rację, mogliście mnie wtedy zabić, żylibyście sobie teraz normalne, bez problemów...nie dziwię się że mnie nienawidziłaś, rozumiem...ja...ja wam pomogę, na pewno....- już dawno z moich oczy wypłynęły łzy, oparłem łeb na mamie- wybacz mi...-szepnąłem wstając, siostra spojrzała na mnie.
-To nie twoja wina...
-Nic nie rozumiesz Tori...ja też się przyczyniłem do twojego kalectwa, podczas trwania ciąży....nie...ja już nie mogę...przepraszam- wybiegłem z jaskini.

Danny
W końcu znalazłem córkę, ale ranną.
-Tato przepraszam, chciałam tylko poszukać Elliota
-Rozumiem...ale następnym razem musisz mi powiedzieć że gdzieś idziesz, ta puma mogła cię zabić...nie przeżyłbym tego
-Wiem tatusiu....
-Wracajmy już- poszedłem z córką w stronę jaskini, naglę zobaczyłem drugą córkę, Maję.
-Tato musimy szybko iść do jaskini, Elliot już chyba opanował sytuacje...ale lepiej abyś tam był
-A co się stało?
-Wicha i ciocia...
-Dobra już wiem, coś się poważnego stało?
-Nie wiem do końca, bo szybko pobiegłam szukać ciebie, ale znalazłam Elliota i on tam pobiegł, no i miałam poszukać jeszcze ciebie i ci powiedzieć
-Dobra, wracajmy lepiej...- zabrałem Rositę na grzbiet i wraz z drugą córką, pobiegłem do jaskini.

                                                                             ***

Położyłem Rositę na ziemi, zająłem się Zimą, ledwie oddycha a najgorsze że nie mogę nic zrobić aby jej pomóc, przecież jeśli się nie obudzi to może umrzeć, nie je, nie pije...niedługo straci przez to mleko którego i tak ma niewiele. Położyłem się przy ukochanej, i wtuliłem się w jej grzywę.
-Gdzie jest Elliot?- spytałem
-Wybiegł z jaskini...jest załamany- poinformowała mnie Tori
-Byleby nic głupiego przez to nie zrobił...

Elliot
Wpadłem po drodze na Felize, przez ten cały żal i gniew siedzący we mnie, uderzyłem ją z całej siły w pysk.
-A to za co?- parsknęła patrząc na mnie wrogo
-Za nic...aha i chciałbym cię poiformować, że jeśli twój źrebak się urodzi, to ja pierwszy się o tym dowiem, i nieh ci nawet do tego pustego łba nie przychodzi, aby je zabić, nie będzie odpowiadało za głupotę własnej tępej matki...pozatym coś czuję że będzie silniejsze niż ty, i żeby cie kiedyś zabiło- uderzyłem ją raz jeszcze, mógłbym ją pobić ale nie warto, ona nawet nie chce się bronić wię co to za przyjemność.
-A żeby ta twoja mamusia i siostrzyczki zdechły!- wrzasnęła za mną kiedy już odchodziłem, stanąłem po tych słowach, odwróciłem się do niej parskając.
-Zabiję cię za to, ale nie teraz...jak tylko urodzisz- zagroziłem jej, nasz wzrok nie schodził z nas przez dobre kilka minut, każde z nas prawie że zabijało się wzrokiem, przerwałem to ja, odbiegając z tego miejsca.

                                                                              ***

Wbiegłem na szczyt góry, stanąłem przy krawędzi, spojrzałem w dół i się rozkleiłem, zacząłem płakać jak źrebię, "co ty robisz, nigdy nie płakałeś, nie zapominaj kim jesteś, łzy to słabość, masz przecież zabijać a nie płakać" powiedziało coś w mojej głowie, głos ten zaczął mnie dręczyć, mówił to tak długo aż wpadłem w szał.
-Przestań!- wrzasnąłem zamykając mocno oczy i uderzając łbem o skałę
-Nie po to się urodziłeś!- tym razem głos nie dobiegał z mojej głowy, tylko tak jakby...powiedział to ktoś obok mnie
-Precz stąd! zostaw mnie!
-Jesteś zabójcą, dasz się gnębić, dasz się ponieść rozżaleniu?- postać pojawiła się przedemną, powoli zaczęła przybierać sylwetkę konia...to jest..mój pierwszy, dawny ojciec
-To ty!- zaszarżowałem na niego, ale zniknął i pojawił się za mną
-Och synku synku- zaśmiał się
-Nie nazywaj mnie tak!
-Jednak zabicie ciebie wyszło ci na dobre
-Zejdź mi z oczu i nigdy się nie pokazuj- zacząłem śledzić go wzrokiem
-Jesteś demonem! mordercą! masz zabijać a nie się litować!- zaczął to powtarzać, coś w mojej głowie kazało mi się tego posłuchać, naglę poczułem gniew do wszystkich którzy moim zdaniem zawinili temu, co się dzieje w mojej rodzinie, przestałem momentalnie czuć cokolwiek, prucz gniewu, pierwszą moją ofiarą została Feliza, do niej poczułem największy gniew, zachciałem naglę zabić wszystkich którzy są z nią związani...

                                                     Zima, Feliza, Tori [zima999]^^Dokończ^^