Od Mitigandy
Poszłam po syna, w końcu to mój źrebak, nie pozwolę im go zabrać nie po tym co przeżyłam, skoro potrafiłam wydostać się z wulkanu i to prawie ocierając się o śmierć to odebranie mrocznej klaczy syna nie będzie zbyt trudne. Akurat los tak chciał że znalazłyśmy się na przeciwko siebie i do tego ona była z Maylo, jeszcze tylko brakowało Aiden'a. Zmierzyłam Lune wzrokiem.
- Co tu robisz? Miałaś się do niego nie zbliżać - Luna zakryła mojego syna nogą, uważała że jest jej.
- To ja jestem jego matką, tą prawdziwą, oddaj mi go - powiedziałam nie odrywając od niej wzroku, moje nogi lekko drżały, bałam się, ale to nic.
Luna przeszła obok mnie z Maylo u boku, zatrzymałam ją skrzydłem.
- Oddaj mi go - powtórzyłam.
- Mam ci go oddać? A przez kogo ostatnio omal nie stracił oka?! - krzyknęła, prawie położyłam po sobie uszy, ale udało mi się powstrzymać od tego gestu, chciałam też się cofnąć, ale zamiast tego stałam przed nią, tak blisko że słyszałam bicie własnego, przerażonego serca.
- To nie moja wina! To był wypadek! - krzyknęłam i to głośniej niż zwykle, w sumie nigdy jeszcze się tak na nią nie wydarłam, ani na nikogo innego. Pokazała mi kły, ustawiła się tak jakby zrobiła to jakaś puma szykująca się do skoku, pochyliłam się lekko, rozkładając skrzydła.
- Nie zadzieraj ze mną - zjeżyła sierść na grzbiecie.
- Powtórzę jeszcze raz, oddaj mi syna!
- Straciłaś go, bo nie umiałaś się nim zajmować!
- Przy tobie to dopiero wyrośnie z niego dobry ogier, istny morderca, taki jak ty.
- Przestań - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Macie mnie za nic z Aiden'em, ale to koniec, już nie dam sobą pomiatać, nigdy! Choćbym bała się nie wiadomo jak bardzo - uderzyłam ją skrzydłem przewracając na ziemie. Złapałam syna za grzywę który chciał już uciec, dalej przyciągnęłam go do siebie skrzydłem.
- Mama nic ci nie zrobi - powiedziałam uśmiechając się do niego lekko, nagle ugryzł mnie w skrzydło, rozłożyłam je gwałtownie. Maylo się wyswobodził, podbiegając do Luny.
- Odejdź... Uciekaj ode mnie! Już! - krzyknęła na niego, nie wiedziałam o co jej chodzi, przecież niby jej zależało na źrebaku. Nagle jej oczy zaświeciły. Rzuciła się gwałtownie w moją stronę, poderwałam się w porę do lotu. Z przyzwyczajenia chciałam uciec, ale nie tym razem. Zleciałam w dół, uderzając ją tylnymi nogami i znów powalając na ziemie, wykorzystywałam siłę skrzydeł, dzięki prędkość lotu mój cios był silniejszy. Luna niespodziewanie złapała Maylo, za nogę, uczepiając się jej kłami, mały krzyknął, a ja uderzyłam w głowę Luny, popełniłam błąd, używając do tego skrzydła, przez co spadłam na nią. Puściła mojego syna, zatapiając kły w moją szyję, nie miałam pojęcia że zrobi to tak momentalnie. Prawie by mi przebiła tętnice. Wymachiwałam skrzydłami z całych sił. Jakoś się wyrwałam, lecąc nieco wyżej, Maylo tym czasem biegł w stronę stada. Luna jakby na widok ruchu, wystartowała za nim. Wyprzedziłam ją, atakując z boku, odepchnęłam ją bokiem ciała. Przez co poturlałyśmy się obie jakiś kawałek, szarpiąc się ze sobą. Próbowałam atakować tak jak ona, gwałtownie i nieprzerwanie. Prawda byłą taka że nie potrafiłam walczyć. Pozostała mi ucieczka. Wyszarpałam się, uderzyłam skrzydłami podczas ich ruchu, aby znaleźć się nad Luną. Podskoczyła, jej kieł trafił na moje tylne kopyto, uszkodziła mi jego krawędź. Zbliżyłam tylne nogi do ciała, lecąc coraz wyżej. Luna raz po raz podskakiwała w moją stronę, próbując mnie dosięgnąć. Zachowywała się jak bezmyślne stworzenie, które jest zdolne tylko do zabijania. Byłam tak przerażona że nie mogłam uciec, walczyłam z tym tak jak sobie obiecałam, ale tym razem to strach wygrał. Zamknęłam aż oczy, nadal unosząc się nad ziemią, jak tylko bym wylądowała to ona by mnie na pewno rozszarpała.
Od Ihilo
Obudziłem się ze świadomością że zostało mi już co najwyżej kilka dni, nie czułem już tylnych nóg, były lodowate. Na szczęście dane mi było jeszcze czuć ciepło ukochanej, leżała wtulona we mnie, zapłakana, łzy wciąż spływały jej z oczu. Leżała skulona, z podwiniętymi nogami pod swój brzuch i opartą głowę o mój bok. Westchnąłem cicho, nie miałem jak ją pocieszyć, jak jej obiecać że wszystko będzie dobrze, nie mogłem jej okłamywać że przeżyję...
- Kochanie... - szepnąłem, spojrzała na mnie.
- Nie płacz już, jakoś wszystko się ułoży... Masz siostrę i... Syna...
- Zabierz mnie ze sobą... - mamrotała, ledwo ją zrozumiałem, wsunęła swój pysk pod moją grzywę. Zamknęła oczy.
- Chcę umrzeć razem z tobą - szepnęła, mówiąc coraz ciszej, przestraszyłem się, szybko zrozumiałem że po prostu zasnęła. Tak bardzo była przemęczona że ciągle na nowo zasypiała i przebudzała się co chwilę. Jak mogłem o tym zapomnieć?
- Nie mogę cię zabrać, Snow cię potrzebuje - powiedziałem do niej mimo że właśnie spała, ciężko mi było oddychać jak leżała prawie że na mnie, ale nie byłbym jej w stanie od siebie odsunąć, chciałem wręcz przeciwnie, przytulić ją do siebie, gdybym tylko miał na to siłę.
Od Mitigandy
- Luna - zawołał Aiden, wszędzie bym poznała ten głos, zdobyłam się na to żeby otworzyć oczy.
- Aiden uciekaj! - krzyknęłam, jednocześnie z atakiem Luny, rzuciła się na niego. Przeleciałam nad nimi, zaczepiając ją skrzydłem, wystarczyło że na chwilę pochyliłam się ku prawej stronie. Luna pognała za mną, o to chodziło, miała mnie ścigać, chciałam odwrócić jej uwagę od Aiden'a. Moje uszy mocno już przylegały do szyi, z paniki.
- Szybko... Szybko zrób coś - powiedziałam do siebie, szukając czegokolwiek wzrokiem.
- Luna! - zawróciłam, lecąc nad nią. Ona także. Pokierowałam ją w góry, doleciałam aż do skalnej ściany, uderzyłam o nią tylnymi nogami, po kilka razy, żeby na Lune zleciały odłamki skalne.
- Miti nie! - Aiden już tu biegł. Luna z każdym upadkiem, rzucała się na gruzy, które na nią spadały.
- Luna... Luna spokojnie, to ja... - Aiden zatrzymał się od niej dwa metry dalej, musiałam przez chwilę przerwać.
- Poznajesz mnie? - spytał, podchodząc do niej ostrożnie, stanęła w końcu nieruchomo, jakby się uspokoiła, zaczęła się cofać do tyłu i krzyczeć.
- Nie... Nie chcę... - stanęła dęba uderzając się w głowę, sama się ogłuszyła, raczej wątpiłam że ten cios mógłby ją zabić. Wylądowałam przy Aiden'ie.
- Luna... - podszedł już całkiem blisko niej.
- Chciała zabić naszego syna! - miałam już łzy w oczach, odwróciłam się i poleciałam odszukać Maylo, nim Aiden coś do mnie powiedział.
Od Ihilo
Nie dożyłem już drugiego dnia, jak zasnąłem tak się obudziłem dopiero jako duch przy własnym ciele. Nie mogłem zatrzymać łez w oczach na widok Shady. Spała nieświadoma, wtulona w moje martwe ciało, z nami był też Snow. Chciałem się pożegnać z nimi, ale nie mogłem ich dotknąć, ani też nie słyszeliby mojego głosu. Nagle Shady się obudziła, zaczęła mnie szturchać, a potem szarpać.
- Ihilo, obudź się! - krzyknęła.
- Wybacz mi skarbie... Starałem się - powiedziałem mimo że mnie nie usłyszy.
- Ihilo! - podniosła się, szarpiąc jeszcze mocniej moje ciało, zaczęła krzyczeć histerycznie i ronić łzy.
- Nie... Nie! Błagam! - upadła, tym razem nie wydając z siebie żadnego dźwięku, po prostu leżała płacząc cicho. Snow stał przerażony obok matki, dopiero teraz zwróciłem na niego uwagę.
- Co się stało z tatą? Nie chcę się obudzić? - spytał Snow. Shady podczołgała się do mnie, złapała mnie za grzywę szarpiąc, przez co poruszała moją głową. Załkała jeszcze mocniej. Niemal całe stado tu było i wszystko widziało na własne oczy, nikt nie odrywał z nas wzroku. Snow cofał się i obracał zbliżając raz do matki, a raz do stada, jakby nie wiedział co zrobić. Najgorzej było jak Wicha podeszła do Shady.
- Zabiłaś go! - prawie się na nią rzuciła, gdyby nie odskoczyła, ukochana nie chciała mnie zostawić nawet na krok. Później gdy inni przechodzili obok niej, reagowała agresywnie, broniąc mojego ciała i wykrzykując że to ich wina, że są mordercami.
Od Aiden'a
Miti zajęła się synem, ale był z nią z przymusu, ciągle wracał czy nawet uciekał do mnie, pytając się o Lunę, ale jej nie było, nie chciałem mu mówić co się z nią stało. Musiałem skorzystać z pomocy Mitigandy, która teraz miała więcej kontaktu z Maylo niż nawet ja. Odwiedzałem ukochaną w górach, zamykałem ją tam w grocie. Szybko tam dobiegłem, odsunąłem głaz i położyłem się od razu obok Luny.
- Może nie powinniśmy już spędzać ze sobą czasu, ze względu na bezpieczeństwo - powiedziała nie patrząc na mnie. Od tej sprzeczki z Miti, przestawała nad sobą panować niespodziewanie, nawet wtedy kiedy była spokojna, nagle mogła ją najść furia.
- Nie zosta...
- Aiden... Idź już... - przerwała mi, usłyszałem jak je szpony uderzyły o skalne podłoże.
- Znów to samo... Odejdź! - wstała szybko, odsuwając się ode mnie. Zniknęła w mroku groty, pobiegłem szybko na zewnątrz, zasuwając ją głazem. Jak ja tego nie lubiłem, zawsze zostawałem pod grotą słysząc jak ona rzuca się na ściany, krzyczy, próbując się wydostać. Nie wiedziałem co robić żeby to przerwać. Z naturą mrocznych koni ciężko walczyć, zwłaszcza z morderczymi instynktami, które aż za bardzo przynosiły mi na myśl opętanie. Niestety mama już to sprawdzała i Luna nie była opętana, więc nie miałem pojęcia jak jej pomóc. Mogłem mieć jedynie nadzieje że jej się poprawi i nie będę musiał jej więzić.
Od Ihilo
Mijały dni, a Shady nie pozwalała nikomu zabrać mojego ciała. Mówiła do mnie jakbym żył, wręcz była przekonana że żyję, bo myślała że leżę sparaliżowany. Tylko Wicha się nią zajmowała, wcale się temu nie dziwiłem, przywódcy mieli na głowie stado, chorą córkę i niedawno doszła też zagrożona ciąża Zimy, mogła poronić, więc oboje próbowali ratować źrebaka. Siostra Shady nie mogła się denerwować, ani stresować, więc nie przebywała za długo w towarzystwie mojej ukochanej, właściwie to tylko się widziały przez moment i to był cały kontakt. Nieraz widziałem jak chciała podejść, ale na szczęście Danny ją powstrzymywał. Shady mogła nawet ją potraktować jak resztę, nie była już świadoma tego co robi. W każdym widziała wroga. Gdybym mógł coś z tym zrobić, byłem jedynie obserwatorem. Najgorzej miał Snow, został całkiem sam, nikt nie chciał się zająć moim synem, nie był zbyt mądry, przez co nikt nie darzył go sympatią, ale taki już się urodził.
Nadszedł moment w którym zmusili Shady żeby zostawiła moje ciało, przytrzymali ją siłą, szarpała się desperacko, krzyczała tak mocno, że wcześniej zaciekawione całą sprawą konie odeszły w swoją stronę. Widziałem jak wynieśli moje ciało, nie chciałem wiedzieć co z nim zrobią. Wolałem być przy Shady, puścili ją w końcu. Wybiegłaby za mną z jaskini, ale Wicha zagrodziła jej drogę. Musiała z nią się szarpać.
- Spokojnie Shady... - Wicha przytrzymała ją przy ziemi. Było jeszcze gorzej, bo zmusili ją do jedzenia, Wicha poprosiła do pomocy dwa ogiery ze stada, żeby przytrzymały Shady, tymczasem ona wpychała jej do pyska trawę, przytrzymując jej pysk. Shady cierpiała, a ja musiałem na to patrzeć, ale nie było innego wyjścia, inaczej umarłaby z głodu. Mijały miesiące, a jej się nie poprawiało, było wręcz coraz gorzej. Shady przestała się do kogokolwiek odzywać, czasami wołała mnie rozpaczliwie. Snow przychodził do niej, próbował nawet ją pocieszać, ale Shady najpierw go ignorowała, a później przepędzała. Syn przestał już na nią liczyć, było mi go tak szkoda, nieraz był wyśmiewany przez swoją głupotę, ale to nie była jego wina, taki się urodził, że wolniej się uczył i wolniej wszystko pojmował i rozumiał. Miałem do siebie żal że nie poświęciłem mu wystarczająco czasu, że nie zdążyłem Shady przekonać do syna, a było już lepiej między nimi jak jeszcze żyłem. Nie mogąc nic zrobić, ani jakoś wpłynąć na bieg wydarzeń postanowiłem odejść. Zamieszkać w świecie duchów, zostawiając rodzinę, którą już po śmierci miałem opuści, ale nie zrobiłem tego, miałem nadzieje że Shady będzie dane mnie zobaczyć, próbowałbym jej wszystko wytłumaczyć, o ile by się dało... Z trudem się z nimi pożegnałem, nawet nie wiedzieli że do nich mówię, po czym odszedłem tam gdzie było moje miejsce. Już na zawsze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz