Zrzuciłabym go z grzbietu, ale mogłoby mu się coś stać. Nie chciałam go skrzywdzić, mimo że tak mnie traktował. Pomimo tego że wszystko mnie bolało i nie dawałam już rady go dźwigać. Niespodziewanie zeskoczył mi z grzbietu, złapał za wodzę i przywiązał ją do drzewa. Od razu zrobiło mi się lżej, mogłam przez chwilę odetchnąć i nabrać sił. Człowiek pochylił się nad małym krzaczkiem z czarnymi owocami. No tak, to były jagody, pewnie chciał sobie paru nazrywać. Sama marzyłam żeby zjeść kilka, ale mogłam jedynie popatrzeć. Tymczasem trener zajadał się nimi ze smakiem. Odwróciłam w końcu wzrok, rozglądając się po lesie, było tutaj pięknie, a najpiękniejsze wydawały mi się ptaki, były takie dzikie i wolne. Popatrzyłam na węzeł, przywiązany do drzewa. Gdybym umiała go rozwiązać już bym była wolna, tak jak ptaki, które podziwiałam. Zerknęłam na człowieka, który nadal był zajęty sobą. Niezauważona, szarpnęłam mocno głową, nic z tego. Zaparłam się nogami, szarpiąc nieco mocniej. Nadal nic. Węzeł tylko mocniej się zacisnął. Przegryźć ten sznur może bym nawet mogła, ale nie zdążę, bo człowiek już kończył zajadać się soczystymi owocami. Wycierał sobie właśnie ręce. Podszedł do mnie, odsunęłam się gwałtownie, stanęłam dęba, znów się siłując z przywiązaną do drzewa wodzą. Oparłam aż przednie nogi o pień, wyciągając mocno szyję.
- Spokój! - człowiek wziął do ręki bat i machnął nim w powietrzu, doskonale wiedziałam co to znaczy. Uspokoiłam się od razu, skierowałam lekko uszy do tyłu. Człowiek rozwiązał węzeł, a gdy wypuścił z rąk wodze i podszedł do mojego boku rzuciłam się do ucieczki.
- Wracaj tu! - pobiegł za mną, jak wiadomo byłam od niego szybsza. Z łatwością mu uciekłam. Nie mogłam uwierzyć że poszło tak łatwo, byłam wolna. Wolna! Przyspieszyłam aż, niezwykle radosna, już dawno się tak nie cieszyłam. To na prawdę było wspaniałe uczucie gdyby jeszcze nie to siodło na grzbiecie i więzadło w pysku byłoby cudownie.
Wybiegłam z lasu, spodziewałam się zupełnie czegoś innego niż to co zobaczyłam. W oddali były domy, pełno ludzkich domów. Zawróciłam, biegnąc na drugi kraniec lasu, w sumie nie był aż tak duży jak mi się na początku wydawało. Znów czekało mnie rozczarowanie, w oddali majaczyły kolejne ludzkie struktury. Położyłam po sobie uszy, znów zawróciłam, ruszając w inną stronę. Na końcu było przejście do drugiego lasu, znacznie większego niż ten. Wyszłam z lasku, przede mną była betonowa ulica, chciałam ją przekroczyć, ale tuż przed nosem śmignęło mi dziwne ustrojstwo. Cofnęłam się gwałtownie do tyłu. Przypomniałam sobie że to samochód, taki pojazd, który używają ludzie. Więc to też należało do nich, ale ten las, chyba był niczyi, no przynajmniej nie ludzi.
Czułam różne zapachy, które z niego docierały, zupełnie obce, niektóre strasznie mi się podobały. Zwłaszcza zapach dzikich sosen. Zaczekałam, rozglądając się na boki, czekałam aż choć na chwilę te pojazdy znikną. Udało się, po kilkunastu minutach warkot silników ucichł, a w oddali niczego już nie zobaczyłam co by miało koła. Przeszłam ostrożnie na drugą stronę, oglądając się jeszcze do tyłu. Zastanawiałam się czy na pewno tego chcę. "Jasne że tak, jakbym mogła w ogóle w to wątpić" poprawiłam się w myślach ruszając przed siebie. Było tu tak gęsto, zielono, żadnych ścieżek wydeptanych przez ludzi, lub przez konie, które niosły ich na grzbiecie, w końcu poznałabym odciski podków. A dokoła liczne zapachy, nabrałam powietrza do płuc by poznać je wszystkie.
- Krew? - spytałam samej siebie wyraźnie czując jej woń. Do moich uszu dobiegły dziwne odgłosy. Poszłam w ich stronę, jak wychyliłam głowę za drzew przestraszyłam się nie na żarty. Te stworzenia wyglądały jak psy, no prawie, były o wiele bardziej potężniejsze i dziksze. Wyrywały sobie na wzajem kawałki mięsa, warcząc na siebie. Każdy się przepychał i próbował dostać do zwłok jakiegoś kopytnego zwierzęcia. Schowałam się za drzewami, przerażona. Natychmiast stąd poszłam, po kilku krokach zrobiło się tak nagle cicho, tak że słyszałam tylko stukot własnych kopyt, to podkowy raz po raz uderzały o wystające korzenie. Ni stąd ni zowąd wyskoczył mi na przeciw taki "dziki pies". Jego pysk i podbródek były ubrudzone od krwi.
Wystartowałam jak z procy w przeciwną stronę. Musiałam mu uciec. Po chwili pojawiło się ich więcej, kilka biegło po mojej lewej stronie, kilka po prawej, byli też z tyłu. Chyba próbowali mnie otoczyć. Przyspieszyłam, wodza wciąż zaczepiała się o gałązki, ale wszystkie były na tyle słabe że pękały. "Psy" znikały za drzewami żeby pojawiać się znienacka, dwa zagrodziły mi drogę, spanikowana próbowałam je kopnąć. Jeden chwycił mnie momentalnie za nogę, zatapiając w niej kły, z bólu machnęłam gwałtownie głową, uderzyłam go przypadkiem wodzą. Usłyszałam pisk, przeskoczyłam leżącego już "psa", pędząc dalej. Wodza znów zahaczyła o gałąź, tym razem nieco grubszą, zatrzymała mnie tak gwałtownie, że nie wiele brakowało, a bym upadła. Oni już tu pędzili, mocowałam się z "linką" spanikowana by po chwili dojść do tego że wystarczy ją po prostu odhaczyć.
Później
Zmęczona ucieczką położyłam się gwałtownie na ziemi, sapiąc ciężko. Teraz to dopiero byłam obolała. Już leżąc, zaczęłam męczyć się z ogłowiem, żeby jakoś je zdjąć. Było takie nie wygodne. Postawiłam wysoko uszy, słysząc wycie. Podniosłam się ledwo, to pewnie znów oni. Musiałam iść, żeby tylko znaleźć się jak najdalej od tych "pseudo psów", to chyba nawet nie były psy. Zaczęłam już nawet kuleć.Tęskniłam za ludźmi, za stajnią, za jedzeniem, tutaj go nie było. Tylko same drzewa i mech, i inne rośliny nie nadające się zbytnio do jedzenia, a przynajmniej bałam się ich próbować, niczego tu nie znałam. Zapadała po woli noc, nie mało że robiło się ciemno to jeszcze dość strasznie, wszędzie wokół były jakieś dźwięki. Żadnego nie poznawałam. Najgorsze jednak było to wycie, przypominało mi tylko o tych stworzeniach. Czym bliżej wschodu słońca tym bardziej zastępowałam strach ciekawością, dowiedziałam się skąd te dźwięki. Okazało się że to tylko nocne zwierzęta. Niektóre widziałam pierwszy raz na oczy.
Doszłam na łąkę, ogromną łąkę, położyłam się na niej, skubiąc zmęczona trawę. Byłam taka głodna że mogłabym zjeść praktycznie wszystko. Nie było mi łatwo z tym więzadłem w pysku, strasznie niekomfortowo mi się przeżuwało tą trawę. Jakoś jednak sobie radziłam. Poczułam jak czyjaś sierść ociera się o mój grzbiet, obejrzałam się do tyłu. Zastygłam w bezruchu, to był ten "niby pies".
- Spokojnie, nic ci nie zrobię... - miał żeński głos, więc to ona: - Zdejmę ci to... - zbliżyła swój pysk do mojego ogłowia.
- Kim... Kim jesteś? Iii... Czym? - odsunęłam się błyskawicznie.
- Mam na imię Ira, jestem wilkiem... I nie zamierzam cię zjeść.
Spojrzałam na jej kark, miała tam dość sporą blizne i do tego spuchniętą.
- Co to? - wskazałam na to łbem.
- To pamiątka, po ratowaniu takiej jednej klaczki - uśmiechnęła się lekko: - Była taka urocza i słodka.
- Znasz dzikie konie? - zapytałam nagle.
Wilczyca kiwnęła łbem, podeszła bliżej mnie, chwyciła gwałtownie zębami za uzdę i zaczęła szarpać, potrząsając głową na boki. Zamknęłam oczy, po chwili wyciągnęła mi to z pyska, potem zaczęła przegryzać paski ogłowia, które miałam na czubku głowy.
- Co ci ludzie jeszcze powymyślają? - spytała jakby samą siebie. Gdy skończyła ulżyło mi, znów mogłam swobodnie poruszać językiem i szczęką.
- A ty? Jak się nazywasz?
- Athena.
- Pewnie chcesz żebym zaprowadziła cię do jakiegoś stada koni, albo... Do ludzi?
- Do stada - powiedziałam bez wahania, po namyśle nie chciałam jednak tam wracać, w końcu uciekłam po to żeby teraz rozkoszować się od dawna upragnioną wolnością.
- Tylko jest pewien problem, nie mam pojęcia czy cię przyjmą, na pewno wyczują zapach ludzi.
- Ale... - spuściłam wzrok: - No trudno... - podniosłam się z ziemi.
- Odpocznij, jesteś ranna, zdejmę ci jeszcze to coś na grzbiecie.
- A te inne wilki?
- Są daleko, w razie czego ich wyczuje, mam czulszy węch niż wy, konie - usiadła na ziemi. Ułożyłam się obok niej, po zdjęciu mi siodła i derki, co zajęło jej całe południe, wylizała mi ranę, którą miałam w pamiątce po ataku wilków. Nim spostrzegłam zasnęłam przy niej.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz