- Nie będziesz tutaj przychodził sam, dobrze? - zacząłem, wierzyłem że syn jest dzielny i by nawet sam sobie poradził, ale nie chciałem go narażać.
- Dlaczego?
- Mama byłaby zła, gdybyś poszedł tutaj całkiem sam się bawić... No, bo wiesz to jest zakazane miejsce - wytłumaczyłem, po chwili zdając sobie sprawę że nie powinienem mówić tak o Marcelli, to tak jakbym powiedział synowi że ona jest gorszym rodzicem ode mnie, a przecież tak nie było, chyba raczej było odwrotnie. Już chciałem wszystko odkręcić, ale przecież Marcella poszła z moimi siostrami, kompletnie mi nie wierząc, ona im nawet pomogła. Chcąc nie chcąc, byłem o to zły, jak mogła mi nie uwierzyć? To kłamstwo to była ostatnia deska ratunku, ale i ona zerwała się pode mną.
- Tato... Powygłupiamy się trochę? Bo tak tylko chodzimy... - szturchnął mnie Armen.
- Pewnie, dasz radę mnie złapać? - zaśmiałem się uciekając mu, od razu za mną pobiegł, starałem się żeby miał jak najwięcej rozrywki, ukrywając się w różne zakamarki. Armenek zawsze mnie znalazł, ale potem mu zwiewałem, śmieliśmy się przy tym obaj. Zwłaszcza że udało mu się mnie przechytrzyć, nagle zniknął mi z oczu i gdy rozglądałem się w koło, wyskoczył za skały i dotknął mnie pyskiem.
- Mam cię! - krzyknął uradowany, teraz ja zacząłem go ganiać.
Później postanowiłem nauczyć syna wspinać się po górach. Puściłem go przodem na razie na niewielki szczyt, idąc z tyłu mogłem go w razie czego złapać.
- Brawo Armen, doskonale sobie radzisz - pochwaliłem syna, jak był już prawie na szczycie. Tu było łatwo się wspiąć, w sam raz na pierwszy raz dla źrebaka. Z zejściem było już gorzej, Armenek miał długie nogi i trochę jak się zesuwał zaczynały mu się plątać, schodziliśmy tym bardziej stromym zboczem, nie było zbyt wysoko, więc chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się na dolę żeby móc już pokonywać kolejne górskie szczyty.
- Teraz już jestem trochę bardziej głodny - przyznał synek, słyszałem jak mu burczy w brzuchu, ale wiedziałem też że jak wróci do Marcelli to mogę go już nie zobaczyć. Byłem pewien że Mercy po tym wszystkim, po tym co widziała, co zrobiłem Prakerezie, nie pozwoli mi go widywać. Na pewno teraz myśli że jestem zdolny do wszystkiego.
- A co powiesz żebyśmy weszli tam, tam wysoko? - wskazałem na największą górę jaka była w pobliżu, musiałem czymś odwrócić jego uwagę żeby chciał jeszcze ze mną pobyć, może to nasze ostatnie spotkanie,
- Idziemy? - spytałem, Armen zapatrzył się na górę, a ja zacząłem już wchodzić.
- Wiesz co tato? Będę tam szybciej od ciebie - wyprzedził mnie nagle.
- Nie wątpię - podążyłem za nim, cały czas byłem z tyłu, tu już musiałem być bardziej czujny i szybko reagować gdyby syn się ześlizgnął czy potknął. Na razie jednak nic się nie stało, podążaliśmy ku szczytowi. Robiło się już ciemno, byłem tego świadomy że będzie też zimniej. Co chwilę myślałem o Marcelli, o czym mogła chcieć ze mną rozmawiać jak już się przyznam? Pewnie o tym że z nami koniec, a syn zostanie z nią. Dlaczego nie upewniłem się że Prakereza nie żyję? No tak, to było mało prawdopodobne żeby przeżyła, powinienem ją zabić, ale chciałem żeby pocierpiała. Teraz miałem na głowie nie tylko nieznośną, młodszą siostrę, ale też Nikite. To był jakiś koszmar, jeszcze jej w stadzie pozwolą zostać, o ile już tego nie zrobili.
Wciąż zwlekałem z tym co nieuniknione, będę musiał wrócić z Armenem do stada, potrzebował mleka, a ja nie miałem jak go nakarmić. Z resztą jak mógłby odebrać go ukochanej, nie chciałem ich stracić obojga, ani któreś z nich skrzywdzić. A gdybym uciekł z Armenem, to zarówno jego jak i Mercy bym skrzywdził. Choć miałem ochotę to zrobić, miałbym chociaż syna, a tak jak Marcella mi nie wybaczy stracę ich obojga...
Marcella, Armen (loveklaudia) dokończ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz