Menu

czwartek, 24 grudnia 2015

Samotność cz.34 - Od Leona/Marcelli

Udało się, Marcella urodziła synka, a właśnie o nim marzyłem, zwłaszcza że rzeczywiście przypominał trochę mnie samego. Szybko nauczył się chodzić, przepełniała mnie duma. Ciągle się uśmiechałem i patrzyłem jak syn już biega po jaskini. Popisywał się przed nami. Moja krew.
- Pokażemy mu resztę stada? - spytałem ukochanej.
- Nie jest o drobinę za szybko Leoś?
- Nie jest... A właściwie to... - spojrzałem na mamę: - Jak myślisz mamo? - spytałem, w końcu ona miała już doświadczenie z wychowywaniem źrebaków.
- Myślę że nic mu nie będzie, jest silny i do tego ruchliwy, nawet jak zrobi się chłodniej to nie zmarznie - powiedziała mama. 
- No to... - nie zdążyłem powiedzieć.
- Idziemy? - Armen był już przy nas.
- Zaczekajcie chwilkę - Marcella chciała się podnieść, zbliżyłem się szybko pomagając jej wstać.
- Nie musiałeś.
- Jak to nie? Przed chwilą rodziłaś, na pewno jesteś zmęczona, może poniósłbym cię na grzbiecie? 
- Dam sobie radę Leo.
- Na pewno?
- Na pewno - uśmiechnęła się lekko. Wychodząc z jaskini, Armenek był jednym z pierwszych co wybiegli z jaskini, zaraz ja ruszyłem za nim. Wygłupiałem się z nim trochę, dawałem mu wygrywać w zabawach, w których udawaliśmy że ze sobą walczymy. Przewracałem się specjalne, wtedy Arman wskakiwał na mój brzuch.
- Ależ ty jesteś silny synku - powiedziałem śmiejąc się, obaj się śmialiśmy, zacząłem go łaskotać.
- To my już może pójdziemy Leo - odwrócił moją uwagę tata.
- Zostańcie, w niczym nam nie przeszkadzacie - nalegałem, chciałem żeby pobyli trochę z moją rodziną tak jak robili to z Prakerezą, chociaż raz mógłbym być na dłużej w centrum uwagi, a przede wszystkim mój syn, moja duma. Jedno szczęście że Prakereza nie doczekała się źrebiąt. Z resztą po co o niej teraz myślałem? Już nie wróci. Najważniejsza była teraz Marcella i Armanek. Mały właśnie pobiegł do mamy, po raz pierwszy napić się mleka, podszedłem do nich.
- Jestem taki szczęśliwy - przytuliłem się do ukochanej: - Nie mogłaś mi sprawić większego szczęścia, niż syn, nasz własny synek.

To był udany dzień, spędziliśmy go z Armanem i moimi rodzicami, wszyscy poświęcali czas mojemu synu, ja także, nie wiedzieliśmy nawet kiedy, a zrobiło się późno i zapoznanie Armana z innymi źrebakami musieliśmy odłożyć na jutro. Szybko wszyscy zasnęliśmy. Tylko ja przebudzałem się w nocy, nie wiadomo dlaczego, ale coś mi się kojarzyło że miałem jakiś sen, nie pamiętałem tylko jaki. Trwało to do rana i byłem nieco już zirytowany i zmęczony. Nad ranem gdy usnąłem znów mi się przyśnił, tym razem zapamiętałem jeden szczegół, była w nim Prakereza, śnił mi się moment w którym zrobiłem jej te głębokie rany na szyi. Czyżby ruszało mnie sumienie? Może trochę zacząłem myśleć o siostrze, ale przecież jej nienawidzę, te myśli i sny musiały oznaczać coś innego. Wstałem na chwilę, ostrożnie, nie budząc, ani syna, ani Marcelli. Wyjrzałem na zewnątrz, nikogo jednak nie było, nawet w oddali. Ulżyło mi, już myślałem że jakimś cudem wróci, ale to nie możliwe żeby to przeżyła. Wróciłem do rodziny, spałem jeszcze trochę. Strasznie krótko, bo już po chwili było rano, a my udaliśmy się na łąkę. Arman przez całą drogę z nami rozmawiał, gadał tyle że zasypiałem już na stojąco.
- Jesteś zmęczony tato? - spytał nagle. 
- Trochę nie spałem w nocy, dlatego - westchnąłem, po chwili ziewając.
- Myślałam że będziesz spał jak zabity - powiedziała Marcella, rzeczywiście tak powinno być, po wczorajszym pełnym wrażeń dniu. 
- Mogę? - spytał Arman, stając kilka metrów przed bawiącymi się źrebakami. Nawet nie zauważyłem kiedy doszliśmy na miejsce.
- Idź, tylko przyjdź kiedy będzie pora karmienia - pozwoliła mu Mercy, całą drogę mówił o zabawach z źrebakami.
- Oczywiście mamo - zawołał.
- Może chwilkę odpoczniemy, nie mogę na ciebie patrzeć biedaku jak tak ciągle ziewasz i prawie śpisz na stojąco - szturchnęła mnie Marcella. 
- Wcale nie... - poszedłem za nią. Zostaliśmy całkiem sami, ja i Marcella, położyliśmy się obok siebie, chciałem sprawić jej przyjemność dotykając jej szyi i robiąc coś w rodzaju masażu, ale zasnąłem, wtulony w jej grzywę. Czułem już tylko jak okrywa mnie skrzydłem.

Minęło kilka godzin, Mercy mnie obudziła.
- Arman jeszcze nie przyszedł, a już dawno powinien coś zjeść.
- Pewnie mu się tam podoba i nie myśli o tym że miał wrócić - powiedziałem jeszcze trochę zaspany. - Chodźmy lepiej do niego zajrzeć.
- Stado ma oko na źrebaki, raczej nic mu nie jest.
- Może masz rację... Chwila, czy to przypadkiem nie twój tata? - Marcy wskazała skrzydłem na coś co było za mną, obejrzałem się. 
- Tak, to on... - zamyśliłem się widząc go z Armanem, najwyraźniej obaj szli w naszą stronę.
- Coś się stało? - podniosłem się wraz z Marcellą.
- Armen wdał się w bójkę z Snow'em.
- To on zaczął - powiedział od razu syn.
- Nie kłam, widziałem co mu powiedziałeś - mówił tata.
- No, ale nie tylko ja, Maylo też.
- Chwila... - zastanowiłem się: - A Snow, to ten głupi źrebak, trochę nie rozgarnięty.
- Leon - Mercy mnie szturchnęła i to dość mocno.
- Ja się nie dziwię Armenkowi. Pewnie ten biały tylko wam przeszkadzał w zabawie, bo nie wiedział o co chodzi - może trochę mnie poniosło, ale byłem po stronie syna i nie chciałem go karać za tak małe przewinienie. O Snowie było mnóstwo plotek, był jednym z tych źrebaków, co go nikt nie chciał, bo głupi, ale co się dziwić jego matka też zwariowała.
- Arman, choć na chwilę ze mną - Mercy zabrała syna.
- Zaczekajcie.
- Ty zostań Leon - zwróciła się do mnie, chyba była na mnie zła.
- Jak to zostań? To chyba nasz syn? - chciałem z nią pójść, ale tata mnie zatrzymał. Co prawda powiedziałem trochę za dużo i nie dałem najlepszego przykładu naszemu synowi.
- Ech... No nic, pomożesz mi w czymś tato?
- W czym?
- Powinienem już dawno, oświadczyć się Marcell, a przy okazji przeproszę ją za to co powiedziałem przed chwilą - jak zwykle musiałem coś palnąć, co nie spodobało się mojej ukochanej, taki już byłem...

Kwiatów już nie było, w końcu to początek zimy, musieliśmy znaleźć jakiś inny prezent dla Marcelli, chciałem żeby był wyjątkowy tak jak ona. Długo myśleliśmy o tym z tatą, w końcu znalazłem coś co mogłaby założyć na nogę, miała już naszyjnik, więc drugi odpadał. Znaleziona ozdoba wyglądała na zrobioną przez ludzi, nieco ją ulepszyłem, żeby za bardzo jej nie przypominała, w końcu nie mile wspominaliśmy dwunożne stworzenia. Wracałem już sam, tata wrócił do mamy. Byłem pewien że jak już tylko dotrę do ukochanej na pewno się oświadczę, ale najpierw przeproszę. Wybaczy mi, robiła to już tyle razy. Przecież się kochamy. Już widziałem oczami wyobraźni uśmiech na jej pysku, kiedy tylko uklęknę przed nią i spytam... Myśli o tej pięknej chwili nagle zniknęły, przez szok który momentalnie doznałem. Widziałem Prakereze kilka metrów dalej, sam już nie wiedziałem czy ją żywą widziałem, czy jako ducha, wyglądała tak strasznie. Chowała się za jakąś klaczą, chwila, to przecież była Nikita. Oprzytomniałem natychmiast, popędziłem w ich stronę, nie mogło ich tu być, nie teraz, właściwie to nigdy, jak Mercy się dowie co zrobiłem to będzie z nami koniec...


Marcella (loveklaudia) dokończ



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz