-Leon uspokój się- powiedziałam łagodnie zbliżając się tym samym do niego.
-Kiedy złość we mnie rośnie kiedy o nim myślę- parsknął
-No już, nie denerwuj się aż tak- okryłam go skrzydłem
-Przepraszam, po prostu się zbyt zdenerwowałem
-Rozumiem, ale mam do Ciebie prośbę...nie krzycz więcej przy mnie, nie lubię tego
-Dobrze...na prawdę przepraszam- przytulił mnie
-No dobrze- odwzajemniłam to- chodźmy do stada- uśmiechnęłam się
Wróciliśmy do stada, namówiłam Leona abyśmy poszli do jego rodziców, udało mi się. Długo rozmawialiśmy, mama Leona rozmawiała ze mną głównie o źrebaku, uspokajała mnie w sprawie porodu, mówiła że to nic strasznego, że andrenalina jest taka, że przestaje się odczówać tak silny ból, nie ukrywam, na prawdę uspokoiła mnie tymi słowami.
***
Minęły już dwa tygodnie, poród się zbliża, czuję to.
-Witaj przepiękna- do jaskini wszedł Leoś, podniosłam się na jego widok
-Leż, nie przemeczaj się
-Ciąża to nie choroba, ruch jest wręcz wskazany- wyszłam z jaskini
-No dobrze, skoro tak mówisz- wyszedł za mną, dotknął lekko pyskiem mojego brzucha
-Jak myślisz, klaczka czy ogierek?- spytałam z uśmiechem na pysku
-Nie wiem, ale jest mi to obojętne, klaczka czy ogierek...każde pokocham tak samo- spojrzał mi w oczy
-W sumie to chciałabym bliźniaki
-Ale to chyba nie będą bliźniaki... co nie?
-A co Ty taki przerażony?
-Ja? nie tylko...
-Co? bliźniaki to byłoby za dużo?- zaśmiałam się
-Wydaje mi się ,że jedno nam narazie wystarczy- przytulił mnie
-Ale fajna byłaby niespodziadka jakby to były bliźniaki
-To niespodzianka na pewno niezła, ale brzuszek chyba ciut za mały na bliźniaki
-Mogą być małe
-Nie strasz
-Och Leoś- zachichotałam- chodźmy na spacer, może przyśpieszy to poród- ruszyłam pierwszam po drodze natknęliśmy się na rodziców Leona, odrazu zauważyłam że coś jest nie tak
-Coś się dzieje?- spytałam Jony
-Prakereza zaginęła- z jej oczu wypłynęły łzy
-Wszystko będzie dobrze kochanie- Primero przytulił ją do siebie
-Ale jak to? a ten jej partner, nic nie wie?
-Nie pytaliśmy się jeszcze....
-Może on coś wie
-Pewnie gdzieś poszła i się zgubiła- powiedział bez emocji Leo
-Ty nic nie wiesz, prawda?- spojrzałam na niego, wiem do czego wcześniej był zdolny
-No chyba nie podejrzewasz mnie?
-Nie, tak tylko pytam
-Pomożecie nam szukać?- spytał Primero
-Pewnie- powiedziałam zanim Leon zdąrzył otworzyć pysk, kątem oka zauważyła jego niezadowolenie, mimo iż odwrócił łeb odemnie
-Dziękujemy- Jona i Primero odeszli, a ja i Leon udaliśmy się na łąke
-Wiesz co, pójdę spytać się tego ogiera czy czasem czegoś nie wie
-Poczekaj pójdę z Tobą
-Nie trzeba, poradzę sobie
-Jednakże wolałbym być z Tobą
-Zaraz wrócę Leo, nie martw się, ty popytaj innych ze stada czy czegoś nie widzieli
-Ale...
-Proszę Cię
-No dobra-przewrócił oczami, odeszłam od niego i wzrokiem zaczęłam szukać tego ogiera, kiedy go już zauważyła, wśród innych klaczy, co mnie nieco zdziwiło, podeszłam do niego
-Możemy porozmawiać?- odepchnęłam lekko krzydłami klacze które stały mi na drodze
-O czym śliczna?- uśmiechnął się do mnie, poczym zbliżył, odsunęłam go skrzydłem
-Podejdź bliżej a dostaniesz ze skrzydła w łeb- ostrzegłam
-No dobrze, to o czym chciałabym ze mną porozmawiać?
-Bo Ty kolegowałeś się, przyjaźniłeś czy tak chodziłeś z Prakerezą
-Noooo....tak, i co?
-To na pewno wiesz gdzie zniknęła
-Ja nic nie wiem
-Wiesz, widzę to po Tobie
-Tylko po to przyszłaś?
-Tak, i nie odejdę puki mi nie powiesz
-Odejdźmy na bok- spojrzał na klacze
-No dobra- odeszliśmy na ubocze
-No więc...- zaczął
-Mów, jej rodzice bardzo się martwią...
-Powiem Ci co się tego dnia działo, dobrze?
-No ok
-Miałem z nią wejść do jaskini, ja wszedłem a ona nie, poszła chyba gdzieś...
-Mów dalej- powiedziałam szybko
-Później tylko przybiegł po pomoc podajże jej brat, bo coś się stało, mówił że znalazł ją ranną przy wulkanach...
-No i co? pobiegłeś tam? co jej było? dlaczego jej nie zabrałeś?
-Pobiegłem tam, ale jej nie było...
-Nie szukałeś jej?
-Szukałem...
-Dlaczego nikomu o tym nie powiedziałeś?
-Nie wiedziałem że to ważne
-No tak, zniknięcie kogoś na prawdę nie jest ważne- odwróciłam się od niego i szybko odeszłam, coś mi przyszło do głowy, pobiegłam szybko do Leona
-Musimy porozmawiać
-O czym?
-Czy tej nocy, w którą spotkałeś Łzę, gdzieś poszliście?
-Nie, dlaczego pytasz?
-Ten ogier powiedział że ty przybiegłeś do stada po pomoc
-Byłem na spacerze, zauważyłem ją i pobiegłem po pomoc
-A ty nie mogłeś jej pomóc?
-Jeszcze nie doszedłem do siebie
-Leon, ja doskonale wiem do czego ty jesteś zdolny, co ty kiedyś robiłeś siostrze
-Nic jej nie zrobiłem
-Nie kłam- zeszliśmy na bok, dosyć daleko od stada
-Nie kłamię, mówię ci prawdę, dlaczego nie wierzysz?
-Doskonale wiesz dlaczego, jeśli coś jej zrobiłeś, powiedz, nie okłamuj mnie
-Nie okłamuję!- Leon naglę krzyknął na mnie,cofnęłam aż się do tyłu
-Ale dlaczego krzyczysz?
-Bo i ty stoisz za moją siostrunią, a mnie masz za kłamcę, tak jak wszyscy!- uderzył kopytem o ziemię, w tym momencie się go zaczęłam bać
-Przestań na mnie krzyczeć...
-Ja nie krzyczę!- parsknął poczym znów uderzył kopytem o ziemię, a ja uderzyła go skrzydłem
-Co ty robisz?!
-Może to Cię uspokoi, otrząśniesz się...- spojrzałam mu w oczy, coś jest nie tak, to nie Leoś, ten jest przepełniony złością
-Przepraszam...- westchnął ciężko spuszczając łeb- nie chciałem, na prawdę- zbliżył się, zrobiłam krok w tył
-Mercy...- znów spojrzałam mu w oczy, teraz są inne, to mój Leo a nie ten wcześniej
-Nie rób tego więcej- przytuliłam się do niego
-Dobrze...przepraszam Cię, na prawdę nie chciałem na Ciebie unieść głos
-No dobrze, rozumiem...wybaczam Ci
***
Minął kolejny tydzień, i to chyba już, zaczynam rodzić. Zostałam z Leonem sama w jaskini, i chyba nawet i lepiej
-Leon...
-Coś nie tak?
-To już...- podkurczyłam gwałtownie tylne nogi
-Już?! czekaj, chwila...spokojnie, nie denerwuj się
-Ja jestem spokojna- spojrzałam na niego
-Może pójdę po mamę?
-Leon zostań, proszę
-Tak, czekaj tutaj, pójdę po mamę- Leon wybiegł z jaskini, po chwili przybiegł tu ze swoją mamą
-Leon to nie było potrzebne
-Może i lepiej abym ja też tutaj była- szepnęła do mnie patrząc tym samym na swojego syna
-Może i tak- stwierdziłam widząc jak Leon się denerwuje, chyba nawet bardziej odemnie, a to ja rodzę, on tylko patrzy, chociaż żeby tylko mi nie zemdlał. Jona położyła się obok mnie, i zaczęła wzpierać, uspokajać, Leoś też się położył, przytulił mnie, to też sprawiło że poród przebiega spokojnie i nie tak boleśnie. Po około dwóch godzinach urodziłam, podniosłam szybko głowę, odwróciłam się w stronę źrebaka i zaczęłam je być, kiedy tylko zerwałam błonę otaczającą pyszczek, źrebak odrazu zaczął swobodnie oddychać. Kiedy je oczyściłam, zerknęłam czy to klaczka czy ogierek.
-Leoś- uśmiechnęłam się do niego
-Co? synek czy córeczka?- zadreptał w miejscu podchodząc do mnie
-Synek- przytuliłam go wcześniej się podnosząć
-Takie śliczne- Jona zbliżyła się do malca
-Jak damy mu na imię?- spytał Leon
-Armen...- spojrzałam na małego- tak, Armen, mój mały Armenek- podeszłam do synka, nie urodził się pegazem, trochę szkoda, no ale i tak jest wyjątkowy, jest taki duży i do tego te długaśne nogi.
-Nauczę go chodzić- Leon podszedł do małego, Armen podniósł się, nieo chwiejnie, zrobił kilka kroków i wywinął orła, zaczęliśmy się śmiać, dołączył do nas także Primero
-Wiesz co Leo, trochę przypomina Ciebie jak uczyłeś się chodzić- zaśmiał się
-No a szczególnie to zawzięcie, ja nie wstanę? ja?- zaśmiał się Leo patrząc na małego, który stanął na wszystkich czterech nóżkach, rozłożył je szeroko próbując ustrzymać równowagę, powoli się zaczął prostować nogi i stawiać kroki, dosyć szybko zaczaił jak to się robi
-Patrzcie na mnie!- krzyknął uradowany, nawet szybko bezbłędnie zaczął mówić, syn marzenie.
Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz