Wbiegłem szczęśliwy, ale wolniej niż bym chciał, na łąkę. Musiałem uważać teraz na Marcelle, troszczyć się o nią bardziej niż wcześniej, żeby tylko źrebakowi, ani jej się nic nie stało. Rozejrzałem się w koło, nieco się zmieniło, ale niektóre rzeczy nadal pozostały takie same. Zauważyłem siostrę, o której to ja już prawie miałem zapomniane, najlepiej gdyby jej już tu nie było, ale była. I to nie sama, ale z jakimś ogierem, może przynajmniej zajmie się nim i nie będzie wchodziła mi w paradę. Ni stąd ni zowąd zauważyłem też rodziców podeszli do tej uroczej parki, zrzedła mi mina widząc ich takich szczęśliwych. Pamiętałem jak rozpaczali po zaginięciu mojej siostry, a jak ja zniknąłem z Marcellą, pewnie nawet nas nie szukali. Już chciałem tam podejść i im przerwać, wykrzykując jak bardzo nienawidzę Prakerezy, ale się powstrzymałem. "Spokojnie Leo, musisz panować nad sobą, Mercy jest tu z tobą..." uspokajałem się w myślach, dla Mercy byłem w stanie zrobić wszystko.
- Na co czekamy? Nie idziemy się przywitać? - szturchnęła mnie lekko.
- Może później? Jestem okropnie zmęczony... - zawróciłem do jaskini, nie czekając na nią, nie chciałem już dłużej patrzeć na tą przebrzydłą sielankę. Mogłem się domyśleć że tak będzie, przecież Łza zawsze była ich oczkiem w głowie, ukochaną córeczkę sobie znaleźli, a mnie jak zawsze mieli za nic.
- Leo co jest? - przyszła Marcella, chwilę już leżałem w jaskini czekając aż dojdzie, została dość długo na tej łące, jak wtedy poszedłem.
- Nic... Jestem zmęczony, tylko tyle - zamknąłem oczy, Mercy położyła się przy mnie.
- Na pewno? Wyglądasz jakbyś był o coś zły...
- Wiesz dlaczego? Widziałaś jak się radowali? Nas pewnie w ogóle nawet nie zaczęli szukać.
- Przesadzasz, minęło już tyle czasu...
- I co z tego?! Za tą moją głupią siostrą rozpaczali by dotychczas gdyby się nie znalazła - obróciłem się na drugi bok, byłem zwiedzony i wściekły na rodziców, ale najbardziej na siostrę.
- Pamiętasz co mi obiecałeś? - przypomniała mi Marcella.
- Och... Wiem.
- Choć Leoś, przywitamy się z nimi, na pewno tęsknili...
- Mówiłem już że nie...
- Tylko tak myślisz, a jest inaczej - Marcella podniosła się z ziemi: - Ja idę...
- A może... - zatrzymałem ją szybko: - Może zamiast tego spędźmy trochę czasu razem, należy nam się po tak długiej wędrówce - zaproponowałem. Zgodziła się. Ucieszony poszedłem z nią od razu nad wodospad, tam było tak przyjemnie i spokojnie, mieliśmy szczęście że nikt dziś do nas nie przyszedł i nam nie przeszkodził w byciu razem. Rozmawialiśmy tyle, najczęściej rozmowa toczyła się wokół źrebaka, nie mogłem się doczekać, wierzyłem że zostanę dobrym ojcem, może nawet lepszym od mojego, na pewno. Nie będę wyróżniał żadnego z źrebaków, choćbym nie wiem co... Będę kochał je tak samo, o ile będziemy mieli ich więcej niż to jedno. Ciekawe jakie ono będzie, podobne do mnie czy do Marcelli, najlepiej do niej, bo tak bardzo ją kocham. Nie mówiłem jej jeszcze i nie zamierzyłem, ale marzyłem bardziej o synu niż córeczce, z nim lepiej mógłbym się dogadywać. Wierzyłem jednak że córeczkę pokocham tak samo jak syna.
Zbliżał się zmrok, wracaliśmy już. Marcella szła nieco szybciej niż ja, bo ja wciąż gapiłem się w gwiazdy, rozmarzony. Wyobrażałem sobie narodziny źrebaka, naszą szczęśliwą rodzinkę. Nagle przyszło mi coś do głowy, przecież jeszcze się jej nie oświadczyłem. Nie byliśmy jeszcze oficjalnie parą. Jak mogłem o tym zapomnieć? Musiałem coś szybko wymyślić, chciałem zrobić jej wyjątkową niespodziankę, przy której nawet się nie spodziewa że spytam ją o to. Zamyśliłem się nad tym i nawet nie zauważyłem że Mercy weszła już do środka. Pobiegłem w jej ślad, od razu wpadając na kogoś.
- Uważaj trochę! Wbiegłaś mi prosto pod nogi! - krzyknąłem odpychając od siebie klacz, jeszcze by coś jej się przypadkiem stało, a na kogo by spadła wina? Oczywiście na mnie.
- Leo? Nie spodziewałabym się... Przecież odszedłeś, już jakiś rok temu - klacz cofnęła się do tyłu, zastanowiłem się przez chwilę skąd mnie zna.
- Feliza... No tak... - przypomniawszy sobie, wyminąłem ją szybko, zatrzymując się gdy coś do mnie dotarło: - Co to znaczy że odszedłem? - obróciłem się.
- A nie odszedłeś? Twoja siostra mówiła że powiedziałeś jej że odchodzisz z Marcellą ze stada, że jest wam tu źle i zamierzacie odejść. A potem się rozpłakała i mówiła że to przez nią...
- Komu to niby powiedziała?! Tobie?! - wrzasnąłem.
- Jasne że nie... Twoim rodzicom, ale to już dawno... No nie wiem... Rok temu? - weszła do środka, zostawiając mnie samego. Byłem w szoku, jak ta paskuda mogła im coś takiego wmówić?! To dlatego nie było po nich widać że są przybici moim zniknięciem, dlatego...
Zaczekałem, Mercy już pewnie spała, a Prakerezy jeszcze nie było w stadzie. Przyjdzie, a wtedy ją wykończę. Parsknąłem gniewnie na samą myśl i na widok siostry, wygłupiała się z tym swoim kochasiem w oddali. Schowałem się na chwilę, bo jeszcze bym ją wypłoszył. Długo im zajęło dotarcie tutaj, traciłem już cierpliwość. Jak już wchodzili zatrzymałem siostrę, zdziwiła się na mój widok. Zaciągnąłem ją do lasu. Głupia myślała że mnie nabierze, udawała że o niczym nie wie, co jeszcze bardziej wzbudzało we mnie gniew, biłem ją, ale uważałem żeby przypadkiem nie za mocno, jakbym bał się konsekwencji, przecież chciałem ją wykończyć. W końcu złapałem ją za grzywę i zacząłem obijać jej głową o drzewa. Uważałem żeby nie straciła przypadkiem przytomności, bo wtedy nici z zabawy. Jak już się przyznała, myśląc że, tak jak obiecałem, że jej nic nie zrobię. uniosłem się na tylnych nogach, chcąc ją zabić ostatnim ciosem w głowę. Nie wiedziałem jak to zrobiła, ale zdołała mi uciec. Popędziłem za nią. Ale ona była spanikowana, prawie by wpadła na drzewo i to nie tylko jedno, a kilka po drodze. Wiedziałem dokąd zmierza, więc zaprzestałem pościgu i udałem się już na miejsce, nad wulkany. Powietrze tu było zatrute, unosił się zapach siarki, drażniący moje nozdrza. Przy zauważyłem kamienie, na początku myślałem że to kamienie, ale to była magma wyrzucona przez wulkan, jeszcze na tyle gorąca że z łatwością wtopiłaby się w ciało. Przyszedł mi do głowy pomysł, który mnie nawet trochę przerażał. Postanowiłem oszpecić nieco siostrę, żeby ten jej kochaś na nią nie spojrzał. To ją zabije, a jednocześnie dodatkowo zrani, będzie umierała w mękach. Wypatrzyłem ją już, przygotowałem się, kryjąc za ścianą wulkanu. I wtedy się zaczęło. Bolały mnie aż uszy od jej krzyku, ale czerpałem z tego radość, niech ona teraz trochę pocierpi, tak jak ja u ludzi. Po jakimś czasie nie mogłem już znieść tego zapachu, istny odór spalanych tkanek, tak drażnił moje chrapy że postanowiłem już odpuścić, dość już zrobiłem. Po tym to ona się nie wyliże. Odszedłem, zauważając po chwili że śmieje się jak opętany, to było do mnie niepodobne, przestraszyłem się na moment, bo przecież nigdy aż tak się nie zachowywałem. Ale to nic... To tylko emocje, przecież nie jestem zły... Chociaż... Nie, nie kochałbym wtedy Marcelli. Uspokajałem się, ale nie mogłem ukryć strachu, a co jeśli kiedyś zrobię krzywdę Marcelli, albo źrebakowi nie panując nad sobą? Chyba bym tego nie przeżył, nie, nie potrafiłbym jej uderzyć, na pewno...
Wreszcie doszedłem pod jaskinie, spotykając tego kochasia, niemal że od razu.
- Widziałeś Łze? Niedawno wchodziła ze mną do środka i gdzieś przepadła.
- Tak... - powiedziałem przybity, udawałem przybitego, bo w głębi duszy nadal się śmiałem.
- Coś się stało?
- Nad, nad wulkanami... Znalazłem ją właśnie całą w ranach i pobiegłem tutaj, po pomoc.
- Ja jej pomogę - wyruszył gwałtownie, byłem ciekaw jego miny, jak ją zobaczy, miałem nadzieje że nie kocha jej tak mocno żeby to go nie zniechęciło. Wszedłem tymczasem do jaskini, kładąc się obok Marcelli, zerknąłem na jej brzuch uśmiechając się lekko. Nie minęło dużo czasu, a ten kochaś wrócił, jeszcze przed świtem, bez tej swojej ukochanej. Najwidoczniej już mu się nie podobała, a więc osiągnąłem swój cel.
Rano gdy stado wychodziło, byłem już pewien że zapomniał o mojej siostrze, bo widziałem go w towarzystwie innych klaczy, świetnie się bawił. Mercy nadal spała, wyszedłem na zewnątrz, miałem już obmyślone niespodziankę i właśnie chciałem się przygotować. Najpierw musiałem znaleźć parę kwiatów, to nie było takie proste, bo na zmarzniętej już ziemi prawie żaden nie chciał rosnąć. Zeszło mi na tym dużo czasu, tak dużo że zaskoczyła mnie Marcella, która do mnie przyszła.
- Mercy? Co to robisz? - spytałem zdziwiony jej widokiem.
- Chciałam spytać cię o to samo, czemu nie jesteś przy mnie?
- Bo.... Bo... No dobra powiem ci, mam niespodziankę, ale jeszcze nie gotową - przyznałem uśmiechając się lekko.
- A z jakiej to okazji? - Mercy spojrzała na brzuch jakby myślała o źrebaku, wykorzystałem to.
- Chyba się domyślasz - także zerknąłem na jej brzuch, uśmiechając się lekko. Nawet nie miała pojęcia że chciałem się jej w końcu spytać czy zostanie moją partnerką.
- Rozmawiałam z twoimi rodzicami, mówili o jakimś ogierze, który rok temu im powiedział że odeszliśmy ze stada i dołączyliśmy do innego, w którym on był niby naszym przyjacielem. Zgadnij kto to?
Milczałem zaszokowany, przecież to Prakereza, rodzice pewnie chcieli ją chronić, a może to Feliza mnie oszukała? Byłem kompletnie zdezorientowany.
- Twoi rodzice opisali jego wygląd i okazało się że to Emil.
- Emil?! - krzyknąłem, a mogłem go zabić i to dawno temu.
- Jak go tylko dopadnę to zabije! I tym razem na prawdę! Choćbym nie wiem co! - zdenerwowany nie myślałem już o siostrze, co ona mnie obchodzi, niech zdycha, w końcu się jej pozbyłem, byleby Marcella o niczym nie wiedziała, bo na pewno czegoś takiego by mi nie wybaczyła...
Marcella (loveklaudia) dokończ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz