- Po co... Po co ci to? - spytałam niepewnie i cicho.
- Do walki, czasami się przydaje - schował sztylet w skórzanych pasach, solidnie owiniętych na jego lewej, przedniej nodze. Postawiłam uszy nasłuchując, skoro były tu takie rzeczy to też musieli być ludzie, a ja nie miałam najmniejszej ochoty do nich wracać, mimo że tak długo szukałam stada i nieraz nawet głodowałam i ocierałam się o śmierć, przez nagłe spotkanie z drapieżnikami.
- Chyba... Chyba powinnam już pójść... - zaczęłam się rozglądać, dziwne, bo w sumie wyczułabym zapach dwunożnych, wiatr zawiewał w naszą stronę, więc nie było z tym problemu..
- Nie bój się... Chyba nie pomyślałaś że coś ci zrobię? - Achilles zrobił kilka kroków w moją stronę.
- Gdzie oni są? - spytałam spanikowana, tak ciężko mi było im uciec, a nie dać się złapać będzie jeszcze trudniej.
- O kim mówisz?
- O ludziach... - odsunęłam się.
- A... Już rozumiem. Chodzi ci o ten sztylet, zrobiłem go sam, tu nie ma ludzi.
- Na prawdę? Ale jak? - spytałam, tym razem zaciekawiona: - Nie łatwo jest coś takiego zrobić, o ile w ogóle się da... - popatrzyłam na niego z zachwytem, już wcześniej mi się podobał. Po chwili jednak się otrząsnęłam, zrobiło mi się głupio, tak po prostu mu uwierzyłam, ale czemu miałabym nie wierzyć?
- Masz rację, łatwe to nie jest, ale mi się udało - odpowiedział, tym razem nie ruszając się z miejsca.
- Jak? Kto cię tego nauczył? - zapytałam, nadal trzymając od niego dystans. Wolałam zachować ostrożność, ledwo co poznałam Achillesa. Raczej nic by mi nie zrobił, ale nigdy nic nie wiadomo na sto procent. Przecież miał sztylet, a ja źle kojarzyłam wszelkie ostrza. Ludzie dali mi ku temu powody.
- To taka moja tajemnica, ale może kiedyś ci powiem.
Zapadła niezręczna cisza, na dodatek atmosfera była zbyt napięta. Nie chciałam podejść do Achillesa, ale też odejść, bo aż tak się nie bałam. A gdy on podchodził to ja się cofałam, więc staliśmy tak od siebie oddaleni o kilka kroków.
- Chyba zbiera się na deszcz - odezwałam się po paru minutach, patrząc na chmury.
- Raczej na śnieg, mamy zimę.
- No tak, mój błąd... Może już wracajmy?
- Jak chcesz - Achilles już ruszył i ja też, po kilkunastu krokach, pozwoliłam mu się do siebie zbliżyć, sama prawie że do niego podeszłam, nabierając już trochę więcej pewności.
- Wybacz za tamto... - powiedziałam.
- Za co?
- No że... Że cię tak potraktowałam... Bałam się... Tak trochę... - uśmiechnęłam się lekko, ale tak bardziej ze stresu.
- To nie pierwszy raz, z resztą inne uciekały, albo całe drżały ze strachu przede mną. Jestem aż taki przerażający?
- Wcale nie... Jesteś... - zamilkłam, cała się rumieniąc.
- Jaki?
- No... Przystojny - powiedziałam zawstydzona, zakryłam się grzywką żeby zbytnio mnie nie widział.
- Wiele klaczy tak o mnie myśli, czasami się nawet za mną uganiają.
- Domyślam się, ja tam nie mam szczęścia w miłości... Może dlatego że... No wiesz, moja rasa nie występuje na wolności, zazwyczaj i wszyscy kojarzą ją z ludźmi.. - nie chciałam mu mówić że od nich uciekłam, zapamiętałam sobie ile miałam z tego powodu kłopotów. Co chciałam dołączyć do stada i już prawie mnie przyjęli, to wystarczyło że im o tym wspomniałam to kazali odejść. Na szczęście tutaj było inaczej, przyjęli mnie choć popełniłam ten sam błąd, ale to przypadkiem, chyba z podekscytowania że w końcu udało mi się znaleźć stado. Na szczęście oprócz przywódców nikt się nie dowiedział.
- Mimo to, to dziwne że żaden z ogierów nie zwrócił uwagę na tak piękną klacz.
- Mi się raczej nie wydaje to dziwne...
- Po prostu się nie doceniasz.
- Może - zatrzymałam się pochylając głowę żeby zerwać kęp trawy, zgłodniałam, w końcu nie jadłam nic od rana, a zdążyliśmy dojść już na miejsce. Achilles też zaczął jeść, byliśmy obok siebie. Co jakiś czas w naszą stronę gapiły się klacze, niektóre mnie wcale nie zauważały tylko Achilles'a, inne witały mnie nie za miłym spojrzeniem. Achilles je ignorował, mogłam uznać to za szczęście, bo on jakby wybrał mnie, przynajmniej na teraz. Co ja mówię? Przecież nigdy nie uganiałam się za ogierami i nie miałam zamiaru. Po co zmuszać kogoś do miłości. Po za tym nie byłam pewna czy to miłość, może tylko zwykłe zauroczenie?
Poczułam jak coś zimnego spadło mi na grzbiet, okazało się że to śnieg. Gdy zaczął padać, spoglądałam w zamyśleniu na jego różniące się od siebie płatki, wciąż skubiąc trawę. Nawet nie zauważyłam nieobecności Achillesa.
- Achilles? - obejrzałam się za siebie, potem rozejrzałam się na boki. Zauważyłam go przy źrebakach, coś do nich powiedział, po czym wrócił do mnie.
- Yyy... - nie wiedziałam jak go o to zapytać.
- Muszę dbać o porządek w stadzie, a te maluchy już chciały wdać się w bójkę.
- Dlaczego?
- Jestem doradcą, obowiązki.
- Nie wiedziałam, ale chyba powinnam, prawda?
- Nie każdy się tym interesuje.
- Tak, ale na pewno większość wie - jak zwykle zrobiłam z siebie głupią, jeszcze wielu rzeczy nie znałam, dzikie stado było zupełnie inne niż to które konie tworzyły u ludzi, tam oni rządzili, a my mogliśmy jedynie na pastwisku ustalić kto jest ważniejszy, a to nie zawsze się sprawdzało, bo tam byliśmy zmuszeni żyć razem ze sobą, mimo że niektórzy za niektórymi nie przepadali.
Dzień szybko dobiegł końca, napadało mnóstwo śniegu, przez co było znacznie chłodniej, zwłaszcza kiedy musieliśmy grzebać w nim żeby wydobyć spod niego trawę. Stado wróciło znacznie szybciej do jaskini, zostali tylko ci bardziej odporni na zimno. Achilles też został, tam razem z nimi, więc wróciłam sama. Szybko zasnęłam, kładąc się prawie na końcu jaskini żeby mieć jak najcieplej.
Przebudziłam się dopiero w środku nocy, było mi jakoś tak sucho, więc wyszłam, wyruszając nad wodospad. Poprzedniej nocy było znacznie ciemniej niż tej, to pewnie przez śnieg zrobiło się widniej. Zaczęłam biec, żeby napić się i szybko wrócić do ciepłej jaskini. Ledwo wyhamowałam przy brzegu jeziorka. Woda była tak zimna że przechodziły mnie dreszcze z każdym łykiem. Poderwałam głowę, słysząc odgłos stąpania po śniegu, ktoś się zbliżał. Zagłuszał go po części szum wodospadu, więc usłyszałam go dopiero wtedy kiedy był już blisko. Obejrzałam się za siebie, pierwsze co zwróciło moją uwagę to czerwone oczy wydobywając się z mroku, dopiero potem sylwetka konia i coś u jego pyska, chyba kły. Widziałam już takie konie w stadzie, więc to pewnie był któryś z nich. Nie miałam powodu żeby się go obawiać, skro przyjmowali takie konie do stada. Chciałam napić się jeszcze trochę wody i już wracać. Gdy niespodziewanie usłyszałam "uciekaj!", a potem momentalnie ten obcy, czy może nawet obca, bo to był głos klaczy; wskoczyła na mnie, przewróciła, wbijając szpony w mój grzbiet. Krzyknęłam, przeszedł mnie ból jakiego nigdy nie czułam, wyrwałam się gwałtownie, z paniki wbiegłam do lodowatej wody, szybko z niej wyskakując i pędząc w stronę gór. Ten koń mnie gonił, był bardzo blisko. Udało mi się go jednak jakoś zgubić, ukryłam się w jakieś grocie, wyglądając wciąż z niej za tym obcym. Przez resztę nocy z niej już nie wychodziłam. Czekałam już tylko kiedy zrobi się jaśniej.
W końcu słońce pojawiło się na niebie, a mi było jakoś ciepło, wręcz za gorąco, co dziwne przy takiej temperaturze. Na dodatek bolała mnie głowa i drżały mi nogi z każdym krokiem, dochodziły też ranny, które pozostawił w pamiątce mroczny koń. Przez mróz strasznie szczypały. Chyba się przeziębiłam, ale tak czy inaczej musiałam jak najszybciej wrócić do stada. Najgorsze było to że kompletnie nie wiedziałam którędy pójść, zgubiłam się...
Achilles (loveklaudia) dokończ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz