Menu

sobota, 26 grudnia 2015

Samotność cz.37- Od Armena, Marcelli/Leona

Armen
-Tato, coś nie tak?- zauważyłem że tata jest strasznie zamyślony, do tego ta jego mina
-Nic takiego synku- uśmiechnął się lekko
-Na pewno?
-Tak...- w tym momencie dotarliśmy na sam szczyt góry, podbiegłem odrazu do krawędzi aby zobaczyć widoki
-Armen ostrożnie- podbiegł do mnie tata i złapał za ogon, odciągając od krawędzi
-Spokojnie tato...
-Mogłbyś spaść jakby zawiał mocniej wiatr
-Przepraszam...
-Ehhh dobrze, tylko następnym razem uważaj
-Wracamy już? na prawdę jestem głodny- tata spojrzał się za siebie milcząc kilka minut
-Tato?- szturchnąłem go
-Tak...chodźmy- po jego minie rozpoznałem że czymś się przejął
-Jesteś smutny?
-Nie synku, nie jestem
-Ale tak wyglądasz...pokłóciłeś się z mamą? przezemnie?
-No coś ty, mama może być na mnie trochę zła, wiesz...ale nigdy to nie będzie twoja wina- trochę mnie tym tata uspokoił, bo na prawdę pomyślałem że coś się między rodzicami stało przezemnie. Szedłem za tatą, wrazie czego aby mnie złapał jakbym się poślizgnął, i tak też musiało się stać, moje długie nogi odmówiły mi posłuszeńtwa, straciłem momentalnie równowagę i upadłem na twardą skałę, do tego oblodzoną, pojechałem w dół.
-Tato pomóż!- krzyknąłem spanikowany, uderzyłem bokiem o wystający głaz, tata złapał mnie za grzywę tuż przed krawędzią, aż mi serce zaczęło szybciej bić. Tata pomógł mi wstać, i mam chyba będzie zła jak zobaczy mój obdarty bok.
-Jakby co to poślizgnąłeś się i przejechałeś bokiem po oblodzonej i twardej ziemi, dobrze?
-Dobrze tato- zacząłem się bać momentu kiedy mama się mnie spyta o rane, obym tylko nie zaczął plątać bo się wszystko wyda.
-Trzymaj się lepiej mojego ogona- zrobiłem tak jak tata powiedział. Po może około godzinie zeszliśmy na dół, aby było szybciej, tata wziął mnie na grzbiet i pobiegł do stada, ale najpierw zachaczył o wodospad, opłukał mi ranę z zaschniętej krwi.

Marcella
Wkurzyłam się na Leona, na pewno zabrał gdzieś Armena i do tej pory nie wrócił z nim. W końcu ich zobaczyłam, ruszyłam szybko w ich stronę.
-Gdzie wyście byli- wzięłam syna z grzbietu partnera, odrazu zabrał się za jedzenie
-Tylko spacerowaliśmy
-Następnym razem mi mówcie o takich rzezach, umierałam tutaj ze strachu
-Przepraszam...
-Leon
-Tak?
-Wiesz że musimy porozmawiać?
-Tak wiem...
Minęło kilka minut, kiedy syn się najadł, kazałam mu iść do jaskini do dziadków, a ja i Leon zostaliśmy sami, kilkanaście metrów od jaskini.
-To powiesz mi prawdę czy nie?
-Już ci mówiłem
-Boisz się mi powiedzieć, gorzej dla ciebie...wiesz że nie lubię kłamstwa
-Ale Mercy...
-Mówisz czy nie? bo ja już o wszystkim wiem, ale chcę to usłyszeć od ciebie
-Zostawisz mnie, odbierzeć mi Armena..
-Nie jeśli się teraz nie przyznasz i nie powiesz mi całej prawdy...ja ci ufam i powiedziałabym ci wszystko, nie mów że się boisz...


Armen
Nie poszedłem do jaskini, to znaczy najpierw do niej wszedłem ale później ukratkiem z niej wyszedłem, obeszłem dookoła i podkradłem się do rodziców, nawet mnie niezauważyli bo ukryłem się za drzewami w lesie.
-Ale błagam...nie odbieraj mi Armena- prosił tata
-Mówisz czy nie?
Zacząłem się bać, co takiego tata zrobił że boi się że mama mnie, mu odbierze? nie chcę tego, może zauważyła moją ranę i spytała o nią tatę? jest zła że tak długo nas nie było? może boi się że tata chciał mi zrobić coś złego i nie chce aby się mną opiekował?


                                                                           Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz