Menu

sobota, 19 grudnia 2015

Niesprawiedliwość losu cz.5 - Od Mitigandy, Ihilo, Shady

Od Mitigandy
Poczułam coś mokrego na pysku. Po chwili, runął deszcz, tak przynajmniej przypuszczałam, czując duże, szybko uderzające o mnie krople. Otworzyłam oczy żeby to sprawdzić, było mi tak sucho, tak słabo, nie miałam sił podnieść głowy. Deszcz padał tak intensywnie że nic nie było widać przez jego smugi.
- Mel... - wymamrotałam, zgadując że leży obok mnie, skoro wcześniej obie wydostałyśmy się z wulkanu. Poruszyłam jakoś skrzydłem, zabolało, ale mogłam nim dotknąć leżące obok mnie ciało. To musiała być Melinda, bo niby kto inny. Próbowałam jakoś się podnieść. Ciężko oddychałam.
- Napij się czegoś, jesteś strasznie odwodniona... - usłyszałam ledwo słyszalny głos.
- A ty nie? - podniosłam z trudem głowę, patrząc na Melindę, ale już nic nie odpowiedziała. Wstałam, pomagając sobie obolałymi skrzydłami. Deszczu napadało już tyle że mnóstwo wody nagromadziło się w szczelinach na szczycie krateru, która szybko odparowywała. Wciąż jednak uzupełniał ją nieodpuszczający deszcz. Wulkan był rozgrzany i to bardziej niż poprzednio. Spojrzałam w dół, lawa się znacznie podniosła. Musiałyśmy już długo tu leżeć. Pochyliłam głowę żeby w końcu się napić, rozstawiając jakoś nogi na boki, aby utrzymać równowagę, krawędź była blisko i łatwo by było teraz spaść, skoro wszystko wirowało mi przed oczami.

Po woli dochodziłam do siebie, pomogłam też Mel podnosząc jej łeb żeby także i ona mogła się napić. A potem siłowałam się, byleby pomóc jej wstać. Musiałyśmy jeszcze zejść w dół. Bezpieczne to nie było, wulkan miał za bardzo stromę to zbocze.
- Leć po pomoc, ja zaczekam... - powiedziała Melinda, przyglądając się razem ze mną zejściu z wulkanu.
- Nie dam rady teraz lecieć...
- Dasz radę, zaufaj mi, po prostu leć - Mel położyła się na ziemi, a przecież tyle się namęczyłam żeby się podniosła. Westchnęłam, rozkładając skrzydła, od razu się wzdrygnęłam.
- Tylko doleć do stada - dodała Mel.
- Nie dam rady... - spuściłam głowę, zaraz po tym coś do mnie dotarło. Czyżbym już zapomniała o tym z czego zdałam sobie sprawie w chwili kiedy myślałam że to mój koniec? Znów miałam zamiar być tą słabą, tą którą wszyscy pomiatają i uważają że jest nikim?
- Polecę, pokaże im na co mnie stać... - wzbiłam się gwałtownie, za szybko, bo za raz zleciałam w dół, Mel aż się podniosła. Ledwo co udało mi się zawisnąć w powietrzu i o nic jeszcze nie uderzyć. Jakoś wzbiłam się z powrotem w górę, choć z trudem wymachiwałam skrzydłami.

Lecąc nad lasem, miałam wrażenie że za chwilę spadnę, bo nie zdołam się dłużej opierać bólowi, skrzydła aż zaczynały mi powoli odmawiać posłuszeństwa.
- Pomocy! - krzyknęłam, zniżając lot. Postanowiłam już wylądować, nim będzie za późno. Zbliżyłam się niebezpiecznie do ziemi, bo zbyt szybko. Nagle straciłam czucie w skrzydłach, przez co nie uniknęłam bolesnego upadku.
- Mitiganda? - odezwał się ktoś najwyraźniej zdziwiony.
- Gdzie ty byłaś? Co się stało? - zaczął ten ktoś pytać, był coraz bliżej. Grzywa opadła mi już na oczy, nie miałam już sił nawet jej odgarnąć, byłam wykończona i marzyłam już tylko o odpoczynku.
- Pomóżcie Melindzie... Jest... Jest na kraterze wulkanu... - powiedziałam sapiąc. Podniosłam się chwiejnie, był tu jakiś ogier, pewnie ze stada, który pomógł mi iść. Przez całą drogę wpatrywałam się w ziemie, oczy już same mi się zamykały i nie mogłam się doczekać kiedy dotrzemy na miejsce i będę się mogła w końcu położyć.

Od Ihilo
Przeniosłem jakoś ukochaną do pobliskiej jaskini. Po drodze miałem liczne przerwy, podczas których oprócz odpoczynku, sprawdzałem czy Snow nadal leży tam gdzie go zostawiłem. Jaskinia była niewielka, ale w sam raz na czwórkę koni. Położyłem w niej Shady, po czym podszedłem od razu do syna, wybierając się z nim nad wodospad. Nie miałem już wyjścia, musiałem mu jak najszybciej pomóc, nie wiadomo co mu było. Ryzykowałem przy tym że Shady się obudzi.
Pod sam wodospad przewróciłem się, syn zleciał mi z grzbietu i nagle podczas upadku się ocknął. Wyglądał na wystraszonego.
- W porządku Snow? - spytałem.
- Gdzie mama? - mały rozejrzał się w koło.
- Została w górach - próbowałem wstać, ale brakowało mi sił w nogach. Dlaczego akurat teraz?
- Coś cię boli synku? - obejrzałem go jeszcze raz.
- Trochę tak... - Snow podniósł się szybko.
- Na szczęście tylko się obiłeś i skończyło się na paru sińcach - ulżyło mi, syn podszedł do mnie lekko kulejąc.
- Pójdziemy do mamy?
- Za chwilę... - złapałem kilka głębokich oddechów, zaczęło mnie momentalnie okropnie mdlić.
- Idź przodem... - wypowiedziałem ledwo po czym chcąc nie chcąc zwymiotowałem. Snow na nieszczęście nie odszedł, przyglądał się kuląc co chwilę uszy i prostując je lekko, cały czas były skierowane do tyłu.
- Tato... - szepnął, cofając się do tyłu. Znów widziałem przed sobą krew zmieszaną z wymiocinami, doszedł też dziwny śluz, patrząc na to zrobiło mi się niedobrze, a jednocześnie byłem przerażony.
- Tato... Mogę... Mogę pójść po mamę?
- Snow podejdź do mnie... - wyszeptałem, syn zrobił co kazałem, zbliżyłem pysk do jego ucha: - Mama nie może wiedzieć, to będzie taka tajemnica pomiędzy nami.
- A... Ale dlaczego zwymiotowałeś tato?
- Coś mi zaszkodziło... Nie chcesz żeby mama się zamartwiała, prawda? Nie powiesz jej, dobrze?
Snow przytaknął spoglądając jeszcze na to co się ze mnie przed chwilą wydostało, skrzywił się.
- Wrócisz teraz do stada i poszukasz cioci, zaprowadzisz ją w góry i poszukacie tam mamy, jest w jednej z jaskiń... Dasz radę?
- Pewnie tato - pobiegł, a ja usilnie próbowałem wstać. Jak tylko mi się udało, poszedłem chwiejnym krokiem w stronę gór, tam gdzie zostawiłem Shady, za bardzo się o nią martwiłem, nie mogłem tu dłużej czekać.

Moje obawy były słuszne, jak tylko dotarłem na miejsce, słyszałem już z oddali krzyk ukochanej. Zacząłem biec, mimo że zdarzyło mi się już kilka razy przewrócić po drodze.
- Shady... - wbiegłem do jaskini, szybko podparłem się jednej ze ścian, bo prawie bym upadł. Ukochana podeszła do mnie wtulając się we mnie mocno, zabrakło mi aż tchu, ledwo co oddychałem.
- Miałam koszmar... - wymamrotała: - Śniło mi się że nasz syn... Że on...
- Spokojnie, nic mu nie jesteś.. - udało mi się jakoś wykrztusić, odsunęła się patrząc na mnie dziwnie, może zorientowała się że mnie trochę poddusiła?
- Ihilo... co ci jest? - spytała łamiącym głosem.
- Nic, tylko zmęczyłem się, biegłem w te i we wte - skłamałem. Shady spojrzała na moje nogi, spuściłem na nie wzrok. Dopiero teraz zorientowałem się że mam je spuchnięte.
- To nic...
- Jak to nic?
- Za długo biegłem... Ćwiczyliśmy ze Snow'em... - znów ją okłamałem, bolało mnie to że nie mogę powiedzieć jej prawdy, w ten sposób jeszcze bardziej mogę ją zranić, ale co jeśli ona tego nie zniesie? Co ja miałem zrobić? Jak jej powiedzieć? Nie chciałem żeby przeze mnie zwariowała. Tak jak wtedy, kiedy wmówiła sobie śmierć Snow'a.

Od Shady
Ihilo miał mętne oczy, stał ledwo, na zbyt opuchniętych nogach. Przyglądałam mu się tak długo że zauważyłam wystające żebra, które dotąd skrywała sierść. Ona z resztą też wydawała mi się zbyt rzadka.
- Wracajmy... - przerwał, ledwo łapiąc oddech, widziałam jak zacisnął zęby.
- Ihilo... - miałam już łzy w oczach.
- Nic mi nie jest... Nie... Nie martw... - nagle zamknęły mu się oczy i zesunął się ze ściany, na ziemie
- Ihilo! - podeszłam momentalnie, kładąc się przy nim.
- Będzie dobrze... - wymamrotał, dotykając mojej grzywy, ledwo co uniósł przy tym głowę, a ona znów mu opadła bezwładnie.
- Proszę.. Tylko nie ty... - wypłakałam, kładąc się tak że mój pysk był obok jego pyska: - Nie możesz... Nie możesz mnie zostawić...
- Shady ja... To tylko... - zamilknął, tym razem chyba na prawdę tracąc przytomność.
- Ihilo... - szturchnęłam go mocno: - Nie... Nie ty... Nie! - krzyknęłam rozpaczliwie.

Od Ihilo
Walczyłem z całych sił żeby tylko nie zasnąć. Nie zasnąć, bo wtedy będzie już koniec. Otworzyłem jakoś oczy, nie wiedziałem tylko kiedy i ile czasu już minęło. Shady cała się trzęsła, wymawiając wciąż obsesyjnie słowo "nie". Po jej policzkach spływały łzy, podczas których strasznie łkała. Trąciłem ją kopytem żeby się jakoś otrząsnęła, żeby pokazać jej że wciąż żyję.
- Ihilo... Zabierz mnie ze sobą... Nie umieraj... Nie odchodź beze mnie... - złapała mnie mocno za grzywę, przysuwając do mnie swoją głowę.
- Nie zostawiaj mnie... - mamrotała, przytuliłem ją lekko, na tyle na ile mogłem.
- Pomóż mi wstać skarbie... Musimy jakoś dojść do stada... - próbowałem być silny, wręcz musiałem, choć mój głos zdradzał że jest ze mną źle.
- Wiedziałam że jesteś chory... Po prostu wiedziałam... - ledwo już łapała każdy kolejny oddech, tak ciężko jej było to przeżyć: - Miałam przeczucie... - zacisnęła oczy.
- Shady, wstań, pomożesz mi się podnieść... To na prawdę nic takiego, przesadzasz...
- Kłamiesz prawda? - spytała łamiącym głosem: - Jesteś chory... Umierasz... Widzę, widzę w twoich oczach śmierć... Mój tata też... Też... - nie mogła tego z siebie wydusić.
- Bądź silna.  Dla Snow'a, opiekuj się nim...
- Nie... - znów głos jej się załamał.
- Dam radę wstać, musisz mi tylko trochę pomóc, pójdziemy do stada... - próbowałem podnieść głowę, żeby podnieść jej i spojrzeć w jej oczy, które nie odrywały wzroku od ziemi.
- Nie płacz już, wydobrzeje... Na pewno... - już nie mogłem inaczej jak ją dalej oszukiwać, nie mogłem powiedzieć jej tego wprost, na pewno miała jakąś nadzieje mimo że odkryła już że umrę.
- Shady... - szturchnąłem ją znowu, spojrzała na mnie.
- Chodźmy... - oparłem już o jej grzbiet głowę, ledwo ją na niej położyłem. Shady podniosła się ostrożnie, musiała poradzić sobie z całym moim ciężarem, bo nie mogłem włożyć w to więcej siły, żeby podnieść się samemu, albo chociaż udźwignąć na nogach połowę swojego ciężaru. Starałem się iść samodzielnie, żeby jej tak nie obciążać, ale nic z tego. Przewracaliśmy się ob drogę, co chwilę musiała się wysilać z dźwiganiem mnie. Miałem wyrzuty sumienia. Ale przynajmniej przestała tak rozpaczliwie płakać, a mimo to jej widok wciąż ranił moje serce.

Na szczęście gdy stado nas zobaczyło to niektórzy przyszli pomóc. Shady nie chciała żeby ją chociażby odsunęli ode mnie, trzymała się tak kurczowo mojej grzywy, że odpuścili. Jeden z ogierów podszedł do mnie od strony mojego wolnego boku, oparłem się od razu o niego. Przenosząc swój ciężar ciała z Shady na niego. Pomogli dojść nam aż do jaskini, dopiero tam mogłem położyć się na ziemi. Shady wciąż była obok mnie. Nie odstępowała mnie na krok. Wyciszyła się już nieco, ale gdy do niej mówiłem, nie reagowała. Nie mając już nawet resztki sił na kolejne słowa, usnąłem z tymi wszystkimi obawami, które mnie dręczyły.

Od Mitigandy
Wybierając się na łąkę, natknęłam się na Melindę, było z nią już wszystko dobrze, miała tylko drobne oparzenia, podobnie jak ja, powstałe od zbyt wysokiej temperatury we wnętrzu wulkanu. Już chciałam podejść, ale ona najwyraźniej z kimś rozmawiała. Zbliżyłam się niepostrzeżenie.
- Jeszcze raz dzięki ci za pomoc... - usłyszałam słowa Melindy, wypowiedziane, no właśnie do nikogo, jakby rozmawiała z powietrzem. Nagle się odwróciła:
- Miti...
- Z kim rozmawiałaś?
- To trochę... Skompilowane...
- Czyli? - nie mogłam powiedzieć jej tego co w tym momencie o niej pomyślałam, przecież tyle razy mnie pocieszała i wspierała. Mel westchnęła ciężko: - Z twoją matką...
Nastawiłam oba uszy, może moja mama tu była, gdzieś się schowała, a Mel rozmawiała z nią tak jakby jej nie było, po to żeby nie zdradzić jej kryjówki. Rozejrzałam się w koło, miałam nadzieje że w to co dotychczas wierzyłam to nie prawda i rodzice wcale mnie nie zostawili. Może ktoś mnie porwał, albo się zgubiłam, a oni szukali mnie przez tyle czasu.
- Mamo.. - zawołałam niepewnie.
- Już jej tu nie ma.
- Zaprowadzisz mnie do niej? - spytałam z nadzieją.
- Nie wiem gdzie jest...
- Ale przecież z nią rozmawiałaś... Musisz mi pomóc ją znaleźć, tylko ty wiesz jak ona wygląda...
- Jesteś do niej podobna...
- Na prawdę? A tata też z nią jest? Czemu im nie powiedziałaś o mnie?
- Bo... Twoja matka wie o tobie, a ojciec... Nie mam pojęcia, nie spotkałam go...
- Zostawiła mnie... - położyłam po sobie uszy, a w moich oczach momentalnie pojawiły się łzy.
- Nie... Ona jest przy tobie... Jako duch...
- Dd... Duch?... - spojrzałam w oczy Mel, próbując wyczytać z nich że to jakiś żart, albo kłamstwo.
- Umarła przy porodzie, wydając cię na świat...
- Dla... Dlaczego? - spłynęły mi łzy z oczu.
- Mama cały czas czuwa przy tobie, to ona mi powiedziała o tym co chciałaś zrobić... A potem pomogła ci się wydostać z wulkanu i sprowadziła jakoś deszcz... Nie mam pojęcia jak, duchy zwykle nie mają takiej siły żeby zmieniać pogodę...
- Więc to była ona... - przypomniałam sobie moment kiedy pojawiła się przede mną postać pegazicy, dosłownie na ułamek sekundy, także wtedy kiedy miałam wrażenie że coś we mnie weszło, a po tym wstąpiły we mnie nowe siły, to przez nią, to ona mi pomogła.
- Tak bardzo chciałabym ją jeszcze raz zobaczyć, poznać...
- Widziałaś ją?
Przytaknęłam, spuszczając wzrok na ziemie, leżało na niej pióro, świeciło przez chwile, ale teraz było już normalne, tyle że nie należało do mnie. Skoro tak, musiało być jej. Tak przeczuwałam.
- To prezent od niej... - Mel włożyła mi je w grzywę, po czym odeszła.
- Dokąd idziesz?
- Spotkamy się później, muszę coś załatwić - pobiegła, szybko znikając za horyzontem. Spojrzałam na pióro w zamyśleniu...


Kilka tygodni później


Od Ihilo
Zamartwiałem się o Shady, długo już nie wracała, a poszła tylko po trawę, zioła i wodę. Przewracałem się z boku na bok, towarzyszył mi ból. Nie mogłem już chodzić, odkąd spuchnęły mi nogi, które nadal były spuchnięte, a na dodatek sztywne i ledwo co mogłem zgiąć trochę kopyto, albo przesunąć nogę.
- Shady! - zawołałem, wzrastał we mnie niepokój, ostatnio nic nie jadła i potrafiła nie spać przez całą noc, może zasłabła i gdzieś zemdlała?
- Jest tu ktoś?! - spytałem najgłośniej jak potrafiłem, w jaskini nie było żywej duszy, co najwyżej na zewnątrz, ale nie mogłem tego sprawdzić. Próbowałem mimo wszystko wstać, ból był tak silny że z moich oczu chcąc nie chcąc wydostały się łzy.
- Ihilo... Nie... Nie wstawaj... - Shady momentalnie do mnie wbiegła, kładąc się gwałtownie obok mnie i przytrzymując: - Miałeś odpoczywać...
- Ja tylko... Martwiłem się o ciebie, co się stało? Dlaczego tak długo nie wracałaś?
- Snow gdzieś zniknął, szukałam już wszędzie, ale nie mogę go znaleźć - poczułem na sobie jej łzy, wtuliła się w moją grzywę: - Zawiodłam cię prawda? - głos jej się ściszył, cała aż się trzęsła.
- Shady spokojnie, znajdzie się... Spokojnie... - próbowałem ją uspokoić. Odsunęła się ode mnie, kładąc się na boku, przodem do ściany jaskini.
- Shady? - próbowałem ją szturchnąć, ale jak tylko poruszyłem lekko nogą, poczułem silny skurcz mięśnia. Prawie przy tym krzyknąłem, zacisnąłem jednak zęby, tłumiąc to w sobie. Samą głową nie mogłem jej dosięgnąć.
- Lepiej by było gdyby się nie urodził... - wypłakała: - Jak ty... Jak... u...umrz... Nie dam sobie rady...
- Dasz, siostra ci pomoże, albo ktoś inny z rodziny...
- Nie chce go...
- Co ty wygadujesz? - poderwałem lekko głowę, Shady wstała szybko wychodząc z jaskini.
- Shady! - zawołałem za nią, wystraszyła mnie, powiedziała to z takim tonem, jakby chciała coś zrobić Snow'owi.
- Shady wracaj! - poderwałem się z ziemi, natychmiast upadłem, mój krzyk rozległ się po całej jaskini. Przy upadku złamałem obie przednie nogi, kości były tak kruche że pękły niczym gałązka pod kopytem.

Od Shady
Uciekłam z jaskini, zanim powiedziałabym coś gorszego. Nieustanie biegłam, chciałam znaleźć się jak najdalej i nieco uspokoić. Każdy dzień wydawał się niekończącą męką, cierpieniem, które choć z całych sił starałam się znieść to i tak było ode mnie silniejsze. Czułam się dość dziwnie, nieswojo, nachodziły mnie myśli, nad którymi traciłam już po woli kontrole. Były związane ze Snow'em i przychodziły tak często że już zupełnie nie wiedziałam czy myśl o tym że to przez syna zachorował Ihilo to prawda czy też nie.
Zatrzymałam się dopiero nad wodospadem, wskoczyłam od razu do wody, mimo że była lodowata położyłam się w niej, żeby tylko mi przeszło. Próbowałam się skupić na tym że jest mi teraz zimno.

Później

Zmarzłam już na kość, zrobiłam się nawet senna. Jak tylko zamknęłam na chwilę oczy, zanurzyłam się bardziej we wodzie, tak że moja głowa znalazła się pod nią. Wydostała bym się sama, ale ktoś zrobił to za mnie, wyciągając mnie gwałtownie na brzeg. Zaczęłam wykasływać wodę, z przymkniętymi do połowy oczami, jak je otworzyłam pierwsze co zobaczyłam to Wiche. Stała nade mną.
- Chodź, zaprowadzę cię do stada... - złapała mnie za grzywę.
- Puść mnie... Czego ode mnie chcesz? - poderwałam się z ziemi, wyszarpując się jej od razu.
- Tylko pomóc...
- Nie potrzebuje pomocy...
- Próbowałaś się utopić...
- Nie... Tylko odpoczywałam... - przeczesałam wzrokiem ziemie, szukałam kawałka kory w której przynosiłam wodę Ihilo.
- Po za tym zaproponowałam to Zimie, żeby ci pomagać, kiedy to martwiła się o ciebie... Zgodziła się, więc chyba nie powinnaś teraz protestować.
- Nie chce pomocy...
- Chcesz się sprzeciwić siostrze?
- Robisz to, bo ona ci kazała...
- Nie, bo na prawdę chce pomóc, wiedziałam że się nie zgodzisz, dlatego poszłam do Zimy, a przywódczyni nie możesz się sprzeciwiać.
- Radzę sobie sama... - w końcu znalazłam korę, wzięłam ją w pysk, nabierając wody i odchodząc szybko od Wichy.
- Wolałabyś żeby Zima przy tobie była, prawda? - poszła za mną.
- Nie... Nie musi... - powiedziałam niezbyt wyraźnie, przez korę, którą niosłam w pysku. Tak na prawdę potrzebowałam wsparcia siostry, ale ona sama miała problem z chorobą Tori, a ja też jej nie wspierałam.
- Może odpoczniesz, a ja zajmę się Ihilo, wyglądasz gorzej niż Zima, śpisz w ogóle?
- Nie pozwolę ci się zbliżyć do Ihilo - obudziła się we mnie zazdrość, nie mogłabym tolerować w towarzystwie ukochanego jakiejkolwiek klaczy, no chyba że mielibyśmy córkę, albo gdyby to była moja siostra, bo jej ufam w pełni.
- Dlaczego? Przecież nic mu nie zrobię...
- Powiedziałam że nie! - poruszyłam przy tym nieco głową, przez co z kory wylała się część wody. Zawróciłam szybko, potknęłam się przy tym o coś, a kora wyleciała mi już zupełnie z pyska, zakręciło mi się w głowie. Wicha tymczasem zabrała kawałek kory idąc w stronę wodospadu.
- Czekaj... Sama to zrobię - pobiegłam za nią.
- Zajmę się wszystkim, a ty odpocznij...
- Nie - złapałam za korę próbując jej ją wyrwać, siłowałyśmy się ze sobą. W końcu Wicha puściła.
- Co by się stało gdybym przyniosła mu wodę i jedzenie? Mogłabyś być tam z nim i nieco się zdrzemnąć.
- Dotąd sama to robiłam...
- Wiem, ale spójrz jak wyglądasz, ledwo stoisz na nogach.
- Nie prawda... - przeczyłam sama sobie, czułam się słabo i nie kiedy zastanawiałam się gdzie jestem ,i co mam zrobić, jakbym traciła na chwilę przytomność, a wraz z nią i pamięć, i budziła się zdezorientowana.
- Idź do Ihilo, ja wszystko przyniosę i zajmę się Snow'em...
- Nie wiem gdzie jest...
- Bawi się ze źrebakami.
- Co?! - aż krzyknęłam: - Szukałam go wszędzie, a on... On...
- Nie rozumiem, nie pozwalacie mu się bawić ze źrebakami?
- Jest jeszcze za mały...
- Ma już prawie dwa miesiące. Młodsze źrebięta od niego już się bawią, ba, nawet po urodzeniu...
- Nie pozwoliłam mu...
- Chodź już - Wicha popchnęła mnie lekko, prawie się przez nią przewróciłam.
- Muszę po niego pójść... - chciałam zawrócić, no właśnie po co? Skoro łąka była w drugą stronę. Zmieniłam szybko kierunek, kiedy w końcu się zorientowałam.

Wicha zmusiła mnie w końcu żebym poszła do jaskini. Jak tylko weszłam stanęłam jak wryta na widok Ihilo. Wyglądał jakby spał, serce zaczęło mi walić tak jakby chciało ze mnie wyskoczyć, obawiałam się najgorszego, a jak zauważyłam że ma połamane nogi aż zwaliło mnie z nóg.
- Shady.. - Wicha nie zdążyła mnie złapać, choć próbowała. Popłakałam się, znów widziałam wszędzie krew zaczęłam krzyczeć, próbując jakoś ją zetrzeć z siebie.

Od Ihilo
- Shady uspokuj się! Słyszysz mnie?! - obudził mnie czyiś głos i wrzaski Shady. Otworzyłem szybko oczy, jednak nie miałem sił na nic więcej. Zacząłem się denerwować, widziałem jak jedna z klaczy szarpała się z moją ukochaną, przez co coraz szybciej i ciężej oddychałem. Nagle Shady zrzuciła ją z siebie, podeszła do mnie gwałtownie, przytulając się mocno.
- Co oni ci zrobili? - wymamrotała. Chciałem jej odpowiedzieć, albo chociaż poruszyć głową, nawet się starałem, ale opadłem całkiem z sił, jakieś kilka godzin temu wołając wciąż o pomoc. Teraz gdy w końcu się kogoś doczekałem, było już odrobinę za późno. Wicha wybiegła momentalnie z jaskini, a Shady cała aż się trzęsła.
- Nie daruje im... - jej głos drżał, oglądała się wciąż za siebie: - Przestańcie! Idźcie stąd! - krzyknęła, położyłem po sobie uszy. Shady miała omamy, bo nic, ani nikogo tam nie było. A ja nie mogłem jej uspokoić, nic nie mogłem zrobić.
- Zostawcie go! - podbiegła momentalnie do ściany i uderzyła o nią z hukiem, przestraszyłem się, bałem się że sobie coś zrobi, uderzyła jeszcze przynajmniej z kilka razy w ścianę.
- Shady... Shady przestań - wymamrotałem ledwo, słyszałem jej płacz, upadła na ziemie. Zauważyłem od razu na jej przednich nogach zadrapania od szorstkiej skały i sińce.
- Shady... - wyszeptałem. Rozglądała się wokół nerwowo, tak jakby kogoś widziała, jakby śledziła każdy jego ruch. Krzyknęła nagle, oparła głowę o ścianę.
- Shady... - spróbowałem znów, spojrzała na mnie: - Kochanie, już dobrze... Nic mi nie jest... - starałem się ją uspokoić, jakoś do mnie podeszła, wtulając się w mój bok, mamrotała coś, ale nie rozumiałem co, aż w końcu zasnęła. Ulżyło mi, tak długo już nie spała, przyda jej się każda godzina snu. Gdy przyszła Wicha z opatrunkami, odmówiłem jej pomocy mnie, nie chciałem obudzić Shady.

Po paru godzinach przyszedł Snow, jeszcze nie widziałem go takiego szczęśliwego.
- Tato spójrz, już się nauczyłem - przeszedł bezbłędnie od jednego kąta jaskini do drugiego, potem zaczął biec i skakać, byłem z niego dumny, nie popełnił żadnego błędu, nie potknął się ani razu. Mimo bólu uśmiechałem się lekko.
- Synku, a gdzie byłeś? Mama się martwiła.. - po moich słowach, położył po sobie uszy.
- Mama śpi, a ja nie będę zły jak mi powiesz - obiecałem, patrząc na chwilę na Shady, spała tak spokojnie jak nigdy dotąd, poruszała się od czasu do czasu lekko, żeby bardziej się we mnie wtulić.
- Bawiłem się ze źrebakami...
- I jak? Masz już jakiś przyjaciół?
- Pewnie tato... Lubię wszystkich i bawiłbym się z każdym.
- Ale drugi raz powiedź mamie że idziesz się pobawić, żeby się nie martwiła.
- Ale... Ale mama się nie zgodzi...
- Powiesz jej że ja się zgadzam - spojrzałem w stronę wyjścia, leżała przy nim Wicha i przyglądała się nam. Nie zastanawiałem się po co tu jest, ale najwyraźniej nie miała innego zajęcia. Może to i dobrze, pomoże Shady. Mogłem się tylko cieszyć że Snow jeszcze nie zdawał sobie sprawy w jak poważnym jestem stanie.


Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz