Menu

czwartek, 24 grudnia 2015

Spotkanie cz.60 - Od Zimy, Tori, Felizy/Elliot'a, Danny'ego

Od Zimy
Chciałam koniecznie udowodnić Danny'emu że sama potrafię zająć się Tori. Jak dotąd się udawało. Doszłyśmy nawet same nad wodospad i spędziłyśmy tam pół dnia, aż do zmroku. Córka była tak zmęczona że musiałam ją przewracać z boku na bok żeby nie narobiła sobie odleżyn. Sapałam ciężko, ledwo stojąc na nogach, trwało to już kilka godzin. Martwiłam się o Tori, bo co ją obudziłam ta spała, a przecież sypiała też w nocy. Upadłam nagle, gdy znów miałam ją obrócić na drugi bok, nie mogłam złapać przez chwilę oddechu, widziałam jakby mgłę przed oczami, zamrugałam kilka razy.
- Mamo, wszystko dobrze? - spytała cicho Tori.
- Tak... Tak tylko odpoczywam - podniosłam się na siłę, zachwiałam się, staczając się w lewą stronę, prawie bym wpadła do wody gdybym się nie zatrzymała w ostatniej chwili. Próbowałam oddychać głęboko, żeby się nieco uspokoić. Bałam się, bo nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Wczoraj straciłam na chwilę wzrok, a dzisiaj jeszcze to.
- Może... Może teraz tata się mną zajmie?
- Nie, ten dzień spędzimy razem... A właściwie już noc - spostrzegłam pojawiający się na niebie gwiazdy, zrobiło się chłodno, Tori aż cała się trzęsła i zaczęła wykasływać krew. Najgorzej właśnie to przeżywałam, ona wciąż wykasływała z siebie krew, skąd ona ją czerpała? I czy przypadkiem... Nie, nie może mi teraz umrzeć, chyba bym tego nie przeżyła. Podeszłam do niej, musiałyśmy wracać, nie mogłam narażać ją na przeziębienie, bo w jej przypadku przechodziłaby to znacznie gorzej niż inne konie. Złapałam ją za grzywę siłując się z całych sił żeby ją podnieść, trochę mi pomagała, ale nieznacznie, na tyle na ile miała sił.
- Mamo... może.... idź... idź po... tatę.. - mówiła w przerwach kiedy nie kaszlała. Uparłam się i w końcu ją podniosłam, ale mi samej zakręciło się w głowie i nogi aż mi się ugięły. Zamknęłam na chwilę oczy, myśląc że jak sekundkę odpocznę, to dam radę iść dalej z Tori. Sekunda nieco się wydłużyła, bo minęły przynajmniej dwie minuty, jak tak stałam z Tori opartą o mnie. Nie miałam sił zrobić kroku.
- Zima! - Danny podbiegł do nas momentalnie, nie wiedziałam nawet kiedy. Złapał szybko Tori i zabrał ją na grzbiet. Stałam chwiejnie patrząc na nich nieprzytomnie.
- Dlaczego ty mi to robisz? Martwię się o ciebie, a ty zamiast wypocząć jeszcze bardziej się przemęczasz...
- Nie... Nie prawda... - wymamrotałam upadając na ziemie. Przeze mnie Danny musiał dźwigać nas obie. Na prawdę nie miałam już sił, byłam też mocno schudła, nie licząc nieco napuchniętego brzucha. No właśnie... Niespodziewanie zdałam sobie sprawę że to musi być ciąża, bardzo wczesna ciąża, ale schudłam tak że było to widoczne. W moich oczach pojawiły się łzy, chyba właśnie przyczyniłam się do śmierci źrebaka, albo ono urodzi się chore tak jak Tori.
- Danny... Danny muszę ci coś powiedzieć - szepnęłam, musiałam się wygadać, za dużo ostatnio przeżyłam, najpierw Tori, potem siostra, której partner zachorował i na dodatek umierał, a teraz jeszcze to. Danny słysząc mój załamany głos od razu się domyślił.
- Co się stało?
- Jestem... Jestem w ciąży... - to już nie był powód do radości, gdybym tylko lepiej o siebie dbała to i owszem, ale nie teraz gdy byłam na skraju wyczerpania.
- Nie żartuj.
- Nie żartuje, ono nie przeżyję, prawda? - odsunęłam się od Danny'ego, o którego dotychczas byłam oparta. Cofnęłam się do tyłu, nie chciałam żeby widział moje łzy. Patrzyłam na brzuch, przez co jeszcze bardziej chciało mi się płakać, w tym miesiącu nie powinien być widoczny, oczywiście przy normalnej masie ciała. Nie mogłam też niczego poczuć, żadnego kopnięcia, które świadczyłoby o tym że ono żyję, po prostu było jeszcze za wcześnie.

Od Tori
Miałam nadzieje że źrebak mamy przeżyję, chciałam żeby był taki jak ja, przynajmniej nie cierpiałabym sama, nie czułabym się najsłabsza ze stada, nie czułabym się też zupełnie inna. Wiedziałam że to okrutne, nawet tak myśleć, ale tego właśnie potrzebowałam, jak już nie mogłam marzyć o wyzdrowieniu. Tata położył mnie na ziemi, podchodząc do mamy, widziałam jak kilka z jej łez spadło na ziemie, cofnęła się jeszcze parę kroków, a potem zemdlała. Tata nie mógł jej obudzić, na szczęście zdążył złapać, nim uderzyła o ziemie. Położył ją ostrożnie. Spojrzałam na brzuch mamy, mówiąc do niego w myślach, bo nie miałam odwagi na głos: "Tylko przeżyj, będziemy dwie razem, będziemy się na wzajem sobą opiekować, wspierać, zobaczysz jak będzie fajnie...". Może to za mocne słowo "fajnie", choroba wcale nie była fajna, fajne natomiast byłoby to, żeby mieć z kim ją wspólnie przeżywać. Dręczyło mnie już obserwowanie zdrowych i silnych koni. Wciąż myślałam tylko o tym dlaczego ja taka nie mogę być, dlaczego akurat ja urodziłam się chora i za co.

Od Zimy
Dręczyły mnie koszmary, wciąż śniło mi się martwe źrebie, ledwie po urodzeniu, wiedziałam że to ono, to które teraz nosiłam pod sercem. Przebudzałam się w nocy, cała zalana potem i łzami, płakałam przez sen. Zdałam sobie sprawę że jeśli ono na prawdę nie żyję, to ja je uśmierciłam. Musiałam się przejść, żeby trochę ochłonąć, podniosłam się z ziemi, wychodząc po cichu. Spacerowałam obok lasu, cała w nerwach, zjadłam na siłę trochę trawy, musiałam jak najszybciej przybrać na masie, jakoś spróbować uratować tego źrebaka. W pewnym momencie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Myślałam że mi przejdzie, jak ostatnio. Starałam się być spokojna, nadal skubiąc trawę i czekając aż to minie.
Nie mijało, mimo upływu kilku godzin. Musiałam spróbować wrócić jakoś do jaskini. Poszłam po omacku, trafiając do lasu, poznałam go przez drzewa, na które wpadałam. Błądziłam po lesie przez całą noc, nie mogąc niczego zobaczyć, nie wiedziałam już co mam robić, nie wiedziałam nawet gdzie byłam, zgubiłam się. Położyłam się w końcu na ziemi, przysnęłam na chwilę. To nic nie dało, bo gdy otworzyłam oczy nadal wokół mnie był mrok, mimo że świtało. Wiedziałam o tym przez poranne świergoty ptaków. Podniosłam się chwiejnie. Żałowałam że nie próbowałam pójść na pamięć, wtedy kiedy jeszcze się nie zgubiłam, nie pomyślałam nawet o tym, ostatnio umykało mi mnóstwo rzeczy, ale to z przemęczenia... Chyba Danny miał rację, powinnam się wziąć w garść, ale to wydawało się zbyt trudne, bo wciąż bałam się o Tori, bałam się że pewnego dnia... Że pewnego dnia... Jej... Zabraknie.

Nie miałam pojęcia jak już jest późno, wiedziałam tylko że minęło przynajmniej pół dnia. Nadal wędrowałam po lesie, szukając w ciemnościach jakiegoś wyjścia.
- Zima! - usłyszałam wołanie Danny'ego. Nie wiedziałam co robić, miałam mu powiedzieć że nic nie widzę, nie dość mieliśmy kłopotów? Po za tym nawet nie chciałam o tym myśleć że nic nie zobaczę, nie mogłam jednak wiecznie czekać i błądzić po lesie.
- Danny! - krzyknęłam, w oddali rozbrzmiał tętent kopyt. Chyba właśnie biegł w moją stronę. Czym był bliżej tym bardziej się denerwowałam, chyba jednak mu o niczym nie wspomnę, będę musiała coś wymyślić, jakoś udawać że jednak widzę... Zacisnęłam na chwilę oczy, zatrzymując w nich łzy, już długo powstrzymywałam się od płaczu. Kiedy je otworzyłam nagle znów wszystko widziałam, zdumiona zapatrzyłam się na Danny'ego, który już stał przede mną.
- Wszystko dobrze? - spytał.
- Tak, teraz już tak...
- Nie wiem co ci przyszło do głowy, ale przesadziłaś...
- Wiem... Zgubiłam się po drodze...
- Jak to zgubiłaś? Jak mogłaś się zgubić na Zatopi? Mało lat tu mieszkamy?
- Nie wiem... Nie pytaj... Co z Tori? - zmieniłam szybko temat.
Danny westchnął, widziałam po nim że jest nerwowy, wcale się nie dziwiłam, zniknęłam na tak długo, nie mówiąc o niczym nikomu, myślałam że wrócę tej samej nocy co wyszłam, ale się przeliczyłam.
- Wybacz... Już mnie to wszystko przerasta, ale... Przemyślałam wiele rzeczy i teraz zacznę o siebie dbać, może chociaż... - spojrzałam na brzuch: - Uratuje je... O ile jeszcze żyję - spłynęła mi łza po policzku. Danny przytulił mnie do siebie.
- Nie zostawiłeś Tori samej? - spytałam.
- Jest teraz z Majką, wcześniej była z Elliot'em, ale potem pomógł mi szukać ciebie.
Wróciliśmy do stada, dopiero teraz widziałam jak bardzo się oddaliłam i to jeszcze w najgęstsze miejsce w lesie. Od tego momentu zmuszałam się do snu i do jedzenia, z tym pierwszym nie było najlepiej, koszmary mnie nie opuszczały, ilekroć pomyślałam o źrebaku czy też innych problemach, zawsze musiało mi się to przyśnić.

Od Felizy
Minęło kilka miesięcy, już prawie zapomniałam o tym co zrobił mi Jim. Ranny już dawno się zagoiły. Tak jak chciałam, nikt o niczym nie słyszał, mogłam być spokojna, ale przez coś byłam bardziej drażliwa niż wcześniej, nie umiałam tego wytłumaczyć. Czyżby znów działania rodziców? Ale przecież już nie mieli na mnie wpływu. Nie zastanawiając się nad tym dłużej podeszłam do jeziorka, napić się wody. Jak tylko skończyłam, ustawiłam się bokiem, patrząc w swoje odbicie.
- Co mi jest? - spytałam samej siebie, nie tylko drażliwość mnie męczyła, ale jakieś dziwne uczucie w środku, jak gdyby coś mi było, może jakaś lekka choroba, albo... Spojrzałam na swój brzuch, najpierw widząc go w odbiciu, a potem na żywo. To było dopiero zaskoczenie, kiedy się przekonałam że jestem w ciąży i że inni także mogli to zauważyć, wystarczyło spojrzeć na mój brzuch, nie był jeszcze aż tak ogromny jak u innych ciężarnych klaczy, ale wystarczająco, by dało się to zauważyć. To z Jimem, to był przecież tylko jeden raz, jeden, jedyny raz. I w sumie to on mi to zrobił, ja w ogóle nie brałam w tym udziału. W poprzednich wcieleniach robiłam to częściej i nie z przymusu, a dla zabawy i nigdy nie zaszłam w ciąże. Nie sądziłam że mogę kiedykolwiek doznać czegoś co było mi obce, zupełnie obce. Szybko dopadł mnie gniew, nie pozwolę żyć temu bachorowi, zabije je! I to teraz! Już chciałam uderzyć się w brzuch, ale wpadł mi do głowy lepszy pomysł. Zaczekam aż się urodzi, w sumie ciekawe jak to jest rodzić, tego jeszcze nie robiłam... Urodzę, a potem je zabije na oczach Jima.
Z zamyślenia wyrwały mnie czyjeś kroki, obróciłam się gwałtownie, próbując jakoś ukryć ten brzuch, położyłam się na ziemi.
- Nie wysilaj się i tak wszyscy wiedzą - powiedział Elliot, bo to własnie on przyszedł, nawet nie miałam ochoty na niego patrzeć. Mu się chyba nigdy nie znudzi doprowadzanie mnie do szału.
- I co z tego? - spytałam jak gdyby nic, może i wiedzą, ale nie mają pojęcia kto jest ojcem tego źrebaka i jak do tego doszło.
- Twoja matka pewnie myśli że jest moje.
- Ha, zabawne... Myślisz że ja z tobą... - skrzywiłam się, śmiejąc się po chwili, myślałam że go to zdenerwuje, ale stał nie wzruszony. Podniosłam się z ziemi, przechodząc obok niego.
- Świetnie udajesz, ale ja wiem że ktoś cię skrzywdził, widziałem twoją ranne - powiedział, zatrzymałam się momentalnie. Zmierzyłam go wzrokiem: - To był tylko wypadek, nic więcej - powiedziałam poważnie, nie dając po sobie poznać że nie miło przeżywam tamte chwilę. Inaczej już dawno dopadłabym Jima i go wykończyła, ale nie chciałam go po prostu widzieć, jego widok przyprawiał mnie o mdłości i przypominał o moim upokorzeniu.
- Ciekawe kto był tym szczęśliwcem? - zaśmiał się Elliot.
- Zamknij się! - tym razem nie zapanowałam nad sobą i uderzyłam go w pysk: - Odczep się ode mnie raz na zawsze! - odbiegłam. Zatrzymałam się gwałtownie dopiero po paru metrach. Tupnęłam wściekła kopytem, wyglądało na to że uciekłam. Z resztą i tak nie zniosłabym dłużej jego słów, o porażce lepiej nie pamiętać, zwłaszcza o takiej.

Od Zimy
Udało mi się jakoś podtrzymać ciąże. Nie umiałam się jednak z tego cieszyć. Z Shady było coraz gorzej od kiedy Ihilo umarł, gdyby nie Wicha już dawno by sobie coś zrobiła. Najgorsze było jednak to że nie miał kto się zająć Snow'em. Danny i ja nie mogliśmy już brać na siebie odpowiedzialności za kolejne źrebie, zwłaszcza że Snow był trudnym źrebakiem. Z Tori było coraz gorzej, nie chodziło już nawet o jej chorobę, która i tak nadal nie odpuszczała, ale o to że córka nie chciała już nawet wychodzić na łąkę. A ja nie mogłam z nią na dłużej zostawać w jaskini, Danny mi na to nie pozwalał, odciągał mnie od problemów, tłumacząc że w ciąży, zwłaszcza takiej zagrożonej nie powinnam się denerwować. Musiałam go posłuchać, nie czułam się najlepiej, wciąż było mi słabo, mimo że prawie normalnie spałam i normalnie jadłam. W ostatnich miesiącach ciąży musiałam leżeć, ból nie pozwalał mi chodzić, z trudem się obracałam z boku na bok. Niektóre skurcze były tak silne że obawiałam się zbyt wczesnego porodu. Robiliśmy wszystko z Danny'm żeby do tego nie doszło, właściwie to on robił, bo ja niewiele mogłam w takim stanie. Mimo starań nie udało się temu zapobiec.
Zostały dwa miesiące do porodu. Był środek nocy, a ja wpatrywałam się w wejście jaskini, poczułam się na tyle dobrze żeby wyjść na zewnątrz. Chciałam choć przez chwilę rozprostować nogi, tyle czasu już leżałam. Podniosłam się ostrożnie, żeby nic się nie stało źrebakowi i żeby nikogo nie obudzić. Wyszłam, pilnując się przez cały czas. Spacerowałam blisko jaskini, żeby w razie czego móc wrócić, gdybym straciła znów wzrok, bo nadal mi się to zdarzało, ale teraz już bardzo rzadko i na krótko, najczęściej wtedy kiedy byłam przemęczona. Bardziej obawiałam się tych bólów. Poruszałam się powoli i jak najmniej ocierając nogami o brzuch. Zdążyłam dojść na łąkę. Pochodziłam jeszcze trochę wśród traw, planując za chwilę wrócić. Zanim zawróciłam zaskoczyły mnie skurcze, położyłam się gwałtownie, przez coraz silniejszy ból, a przecież chciałam zrobić to delikatniej. Gdyby tylko nogi mi się tak szybko nie ugięły. Łapałam głębokie oddechy żeby tylko przeszło.
- Nie teraz... Proszę... - szepnęłam przez zaciśnięte zęby, poród się zaczął, a ja nie mogłam go powstrzymać, odeszły już wody i źrebak musiał się narodzić...

Mijała godzina za godziną, walczyłam o każdy oddech, pomagając jednocześnie źrebięciu przyjść na świat. Przez wysiłek coraz bardziej słabłam, zaczęłam myśleć o śmierci, która mogła już na mnie czekać. Dopiero przed świtem poczułam ostatni skurcz, który świadczył że to już koniec porodu. Bałam się mimo to spojrzeć do tyłu, ono tam leżało, ale czy żyło? Przez tyle godzin mogło się udusić, o ile w ogóle było żywe. Spłynęło mi kilka łez z oczu, gdy nie poczułam żadnego ruchu źrebaka i to już od paru minut. Zbierałam siły żeby móc się obrócić, byłam wyczerpana, ledwo dyszałam, mając położone głowę na boku, która wydawała mi się zbyt ciężka żeby ją podnieść.
- Danny... - wymamrotałam cicho, próbując go zawołać.
- Danny - powtórzyłam, oczy już prawie mi się zamknęły. Zacisnęłam zęby, na siłę się obracając w stronę źrebięcia. Oczyściłam go, wylizując, leżało nieruchomo, co wywołało kolejne łzy.
- Proszę... - wyszeptałam, dopiero teraz zauważyłam że oddycha, brzuch źrebaka wyraźnie unosił się i opadał, poruszało też słabo uszami. To była klaczka, drobna i mała klaczka, trochę podobna budową do Tori, ale może dlatego że był to wcześniak.
- Córeczko... - przytuliłam się do niej lekko. Otaczały nas gęste kępy trawy, po których spływała rosa, nie wiedziałam dlaczego, ale ten szczegół przykuł moją uwagę.
- Rosa... - powiedziała zamyślona: - Rosita... - postanowiłam że to będzie jej imię, w tym momencie jak gdyby na zawołanie otworzyła oczy, unosząc głowę i ziewając, otrzepała ją niezdarnie, po czym zaczęła obserwować wszystko dookoła. Zakuło mnie nagle, musiałam położyć głowę na ziemi, traciłam momentami oddech.
- Zima, co ci jest?! - nagle Danny do mnie podbiegł, nawet nie wiedziałam że był w pobliżu, pewnie dopiero co przyszedł. Starałam się nie zasypiać, ale mimo to straciłam przytomność, nie słysząc już nawet co mówił.

Od Tori
Obudziłam się, prawie całe stado jeszcze spało. Mamy nie było, ani taty, więc musiało się coś stać. Pewnie znów przez tego źrebaka, wcześniej chciałam żeby przeżył, ale to przez niego mama tyle wycierpiała.
- Elliot - szturchnęłam brata na tyle ile miałam sił.
- Tori, co się stało? - Elliot podniósł głowę otwierając oczy.
- Mamy nie ma...
- Pewnie wyszła z tatą - brat podniósł się szybko z ziemi.
- Ale, tak wcześnie?
- Dobra. Sprawdzę co u nich.
- Chce pójść z tobą - prosiłam, próbując wstać, Elliot w końcu się zgodził, sam mnie podniósł co nie bardzo mi się spodobało, chciałam już dawno się usamodzielnić, a przez chorobę nie mogłam. Wyszliśmy, Elliot w dalszym ciągu mi pomagał, tym razem pomagał mi iść. Szybko znaleźliśmy rodziców. Mama leżała nieprzytomna, ledwie oddychając, a tata próbował ją obudzić. Spojrzałam krzywo na źrebaka, który leżał przy nich.
- To twoja wina! - krzyknęłam, a ono zerknęło na mnie, po czym patrzyło już na mamę, tak jak wcześniej.
- Tori, daj spokój...
- Ale to przez nie mama cierpiała, a teraz może umrzeć! - poruszyłam gwałtownie nogami, odsuwając się od brata i stając o własnych siłach. Spojrzałam krzywo jak się okazało na siostrę. Poderwała się nagle z ziemi, udało jej się stanąć na tylnych nogach, ale nie umiała jeszcze chodzić i każde prostowanie przednich nóg kończyło się przekoziołkowaniem kawałek dalej.
- Pomogę ci tato - Elliot zajął się z tatą mamą, oboje wzięli ją ostrożnie na grzbiet Elliot'a, wtedy też przestała oddychać, brat pobiegł z mamą do jaskini, a tata ruszył w przeciwną stronę, chyba po zioła lub coś innego co mogłoby pomóc mamie. Przebierałam niespokojnie nogami, serce co chwilę mnie kuło, mama mogła umrzeć...
- Tori miej na nią oko - zawołał tata, wiedziałam kogo ma na myśli, tą małą. Zauważyłam że przez ten czas już nieźle sobie radziła, prawie zaczęła już chodzić. Na ziemi było mnóstwo krwi, którą pewnie mama straciła podczas porodu.
- Mama umrze... - wymamrotałam, do moich oczu napłynęły łzy. Mała cofnęła się, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Przez ciebie! - uderzyłam ją nagle. Gdyby nie dokuczało mi serce, przez które upadłam na przednie nogi, zdałabym jej kolejny cios. Czekałam aż ból minie żeby móc znów do niej podejść. Podniosła się, patrząc na mnie jakby ze smutkiem. Poderwałam się kiedy się zbliżyła, odwróciła ode mnie głowę, przymykając oczy, prawie bym ją uderzyła, ale coś nagle wyrosło z ziemi oplatając mi nogę i ciągnąc w dół. Przewróciłam się tracąc równowagę, uderzyłam przez to klatką piersiową o ziemie, nie mogłam złapać tchu. Dusiłam się przez chwilę. Siostra cofnęła się o kilka kroków. Widziałam w oddali niewyraźną sylwetkę coraz bardziej zbliżającą się w naszą stronę, no tak znów szwankował mi wzrok, a jej najwyraźniej nic nie było i chyba nawet posiadała jakąś moc, bo jak inaczej miałam to wytłumaczyć. Jakie to było niesprawiedliwe, przecież urodziła się za wcześnie, powinna być chora, ale pomimo jej niewielkiego wzrostu, nie było widać żadnych oznak choroby.
- Tori... - tata zatrzymał się przy mnie, podniósł mnie z ziemi.
- Nienawidzę cię... - szepnęłam patrząc w jej błękitne oczy. Tata chyba nie słyszał, bo nic nie powiedział, spieszył się żebyśmy doszli do jaskini. Musiał co chwilę zwalniać, bo siostra jeszcze nie pewnie czuła się na nogach.
- Zima, proszę cię... Otwórz oczy... - tata położył coś pod nos mamy, chyba wydzielało jakiś zapach, ale ja przecież byłam pozbawiona zmysłu węchu.
- Chociaż oddychaj... - tata położył się przy mamie.
- Oddychała chwilę wcześniej, jak trochę uciskałem jej płuca - poinformował tatę Elliot, po czym znowu zaczął robić to co poprzednio. Ten cały ucisk działał, mama po woli odzyskiwała oddech, ale się nie budziła. Szukałam wzrokiem znienawidzonej siostry, nigdzie jej nie było, może to i lepiej.
- Co się stało mamie? - usłyszałam głos Majki.
- To chyba przez poród - stwierdził Elliot.
- To na pewno przez poród... Ona ją zabiła... - wypłakałam.
- Tori przestań - tata spojrzał na mnie ostrzegawczo.
- Mama przez nią umrze...
- Nawet tak nie mów! Mama nie umrze! - krzyknął na mnie Elliot.
- Mamo... - Maja szturchnęła mamę, nie tylko ona próbowała ją obudzić. Na szczęście mama po kilku minutach zaczęła normalnie oddychać. Tata niespodziewanie od nas odszedł, dopiero teraz zauważyłam że idzie do mojej nowo narodzonej siostry, leżała przy wejściu jaskini, czego nie mogłam dostrzec wcześniej przez słaby wzrok, teraz gdy go wytężyłam byłam pewna że to ona.
- Co ci jest maleńka? - szturchnął ją lekko.
- Jesteście na mnie źli.
- Nie prawda.
- Prawda...
- Nie, chodź, napijesz się trochę mleka. To nie twoja wina...
- Ale... siostra się na mnie gniewa...
- Nie...
- Kłamiesz, jest na mnie zła - położyła po sobie uszy, tylko tyle mogłam dostrzec z tej odległości.
- Może trochę, ale to normalne, bardzo kocha waszą mamę, wiesz? I mimo że wie że to nie jest twoja wina to jednak... - tata westchnął.
- Przeze mnie mama może umrzeć? - słyszałam że mówi już przez łzy.
- Nie, nie przez ciebie - Danny położył się przy małej. Bałam się że mnie wyda, w końcu była już bliska powiedzeniu tacie co się stało. Spojrzała w moją stronę, albo mi się wydawało, gdybym na czas przymrużyła oczy żeby lepiej się przyjrzeć byłabym pewna. Tata przytulił ją do siebie, odwróciłam wzrok, najchętniej zostawiłabym ją gdzieś na pewną śmierć, przez to co zrobiła mamie, gdyby się nie urodziła, ani w ogóle nie pojawiła się w brzuchu mamy nic by się nie stało.

Po paru godzinach, tata postanowił nam przedstawić nową siostrę. Majka chyba była najbardziej zainteresowana z naszej trójki, na pewno nie ja, a Elliot, wciąż był zajęty przy mamie, próbował z różnymi ziołami, żeby ją obudzić. Dowiedziałam się że miała na imię Rosita i że to imię wybrała jej mama, przed utratą przytomności. Tata przechylił lekko mamę, żeby Rosita mogła się napić mleka, nie spuszczałam z niej wzroku, nie chciałam żeby była tak blisko mamy, w ogóle wolałam żeby jej nie było. Ona także na mnie spoglądała, kontem oka, pijąc niespokojnie mleko.

Od Felizy
Wylegiwałam się na łące, chyba jako jedyna nie miałam żadnych bólów i mdłości, bo przecież nawet moja matka Mel je miała gdy była w ciąży. Czułam się tylko ociężała, przewrażliwiona i drażliwa. Unikałam towarzystwa nie chcąc ani słowa słyszeć o tym pasożycie. Niepostrzeżenie obserwowałam stado, zastanawiając się gdzie się podział Elliot, w ogóle nikogo nie było, ani jednej z jego sióstr, ani jego ojca. Zimy raczej się nie spodziewałam, ani Tori. Szkoda że Elliot przeszkodził mi w zrealizowaniu mojego planu, byłam już blisko żeby nastawić Tori przeciwko niemu, gdyby tylko ona nie była taka głupia. A mogła żyć normalnie, no prawie, byłaby tylko uzależniona i szybciej by umarła, ale nie cierpiałaby przecież, w ogóle żyłaby sobie jak zwykły, zdrowy koń, ale ona musiała się wygadać i zdradzić. Podniosłam się, musiałam sprawdzić co tam się dzieje, bo musiało się coś dziać, a demony nie mogły mi o niczym powiedzieć, bo za nic nie chciały się zbliżyć do Danny'ego, musiała go chronić przed nimi jakaś siła czy moc. Sama wyruszyłam w stronę jaskini, miałam już pretekst, że niby źle się czuję. Elliot pewnie i tak w to nie uwierzy, ale nie on miał uwierzyć, tylko jego rodzice.

Od Tori
- Tato, zostawisz mnie samego z mamą? - zapytał Elliot.
- Wiesz, że wolałbym tego uniknąć... - szepnął tata.
- A jak nie ma innego wyjścia?
- Zaczekamy aż mama się obudzi.
- Może niech ktoś przy niej zostanie czuwać i w razie czego nas wezwie, będziemy się zmieniać co jakiś czas.
- Ja mogę pierwsza - wtrąciłam się, chciałam się w końcu do czegoś przydać.
- Tori przecież...
- Dajcie mi szanse, dam radę... - przerwałam tacie.
- Wybacz córeczko, ale wątpię żebyś miała siłę w razie czego pobiec na łąkę po nas.
Odwróciłam obrażona głowę, jak zwykle byłam tą słabą i bezużyteczną.
- Może ja zostanę z mamą i Tori, no i z Rositą - Majka wskazała na klaczkę śpiącą przy boku mamy. Już niemal o niej zapomniałam, ale ktoś przecież musiał mi przypomnieć. Tata z Elliot'em wyszli, mijając po drodze Felize, bo po chwili ta weszła do nas. Długo jej nie widziałam, jej brzuch rzucał się w oczy i na tym zawiesiłam wzrok.
- Nie widziałaś nigdy ciężarnej klaczy? - spojrzała na mnie krzywo.
- Biedactwa, wasza mamusia już się nie obudzi - powiedziała bez żadnego zahamowania. Podeszła bliżej mamy, próbowałam podnieść się gwałtownie.
- Jak coś jej zrobisz to... - Maja wstała.
- Nie mam takiego zamiaru... Widzę że urodziła i to kolejną słabą, małą i pewnie głupią jak ty Tori.
- Masz rację - przytaknęłam, Feliza spojrzała na mnie dziwnie.
- Nienawidzę jej, mogłabyś ją zabić, to przez nią mama jest w tym stanie - wyjaśniłam.
- Tori o czym ty mówisz? - spytała Majka, mówiłam całkiem poważnie. Feliza zaśmiała się, budząc przy tym Rosite. Mała zmierzyła ją wzrokiem kładąc po sobie uszy, ale w taki sposób jakby robiła to ze złości niż strachu. Feliza zamilkła, oglądając ją z dołu do góry.
- Ona wcale nie jest chora... Od razu widać po oczach. Ale nie ma co, wykończyła waszą matkę i chyba już jej nie odzyskacie, wszystkie trzy - pochyliła głowę, mówiąc głownie do Rosity niż do nas.
- Przestań, idź stąd - Maja zbliżyła się do niej.
- Zdaje się że mam prawo tu być, w końcu jaskinia jest dla stada. Prawda mała? - Feliza odsunęła ją od mamy, nie reagowałam. Ale Maja chciała podejść bliżej, zdążyłam się nieco przysunąć żeby złapać ją za grzywę.
- Feliza nic jej nie zrobi - mówiąc to miałam jednak nadzieje że będzie inaczej.
- Żal mi ciebie, będziesz się wychowywała bez mamy, nawet nie miałaś okazji jej poznać - zaczęła krążyć wokół Rosity: - A wiesz przez kogo umrze? Przez ciebie, już zawsze będziesz ją miała na sumieniu. - ściszyła głos, mówiąc szeptem, tylko ja to chyba słyszałam. W końcu miałam wyostrzony słuch, chyba tylko dlatego żeby chociaż on nadganiał nieudolność pozostałych moich zmysłów.
- Nie - Rosa pokiwała przecząco głową.
- Jak to nie? Raczej tak, i wiesz co? Tori zachorowała przez ciebie, za bardzo przyjęła się waszą mamą, a przez kogo się przejęła? Przez ciebie. A to nie koniec...

Od Felizy
- Kłamiesz - przerwała mi nagle, skąd niby wiedziała? Nikt jej na pewno jeszcze nie wytłumaczył dlaczego Tori jest chora, a ja nie zdradzałam swoją postawą niczego, co mogłoby świadczyć że kłamie. Jak dorośli tego nie rozpoznawali to co dopiero tak małe źrebie.
- Chciałabyś - kontynuowałam nie dając po sobie poznać zdziwienia, chciałam się nieco zabawić kosztem klaczki, namieszać jej w głowie żeby trochę pocierpiała.
- Kłamiesz, czuję to, tak samo jak twoją nienawiść i... I... - klaczka zastanawiała się, tak jakby chciała moje emocje opisać w słowach.
- Co... Co ty? - zdałam sobie sprawę że muszę się jej pozbyć, ona mnie szybciej czy później wyda, zdemaskuje. Skąd u niej taka zdolność odczuwania emocji? Skąd? Przygotowałam się do ciosu, wystarczył jeden, ona dopiero co się urodziła, na dodatek była wcześniakiem, wiedziałam co zrobić żeby natychmiast ją zabić i nikt nie mógł mnie powstrzymać. No prawie... Mała sama uciekła, chowając się za Majkę. Parsknęłam cicho, idąc w głąb jaskini. W sumie dobrze że tak się stało, jeszcze by mnie za to wyrzucili ze stada, musiałam ją wykończyć inaczej, po kryjomu. Na pewno będzie to łatwiejsze do puki jest źrebakiem...

Od Zimy
Nie mogłam się obudzić, nie miałam pojęcia co się wokół mnie dzieje i gdzie jestem i czy mała przeżyła. Błądziłam w ciemnościach jakiegoś dziwnego snu, nagle wszystko rozjaśniało, wyszłam za jakiś gęstych gałęzi i znalazłam się w środku lasu. Zobaczyłam ogiera podobnego do mojego ojca po środku leśnej polany, na której staliśmy. Z nieba spadały pojedyncze płatki śniegu.
- Tato? - nie mogłam na początku uwierzyć że to on, nie widziałam go już przez tyle lat.
- Podejdź skarbie - uśmiechnął się promienie, przytuliłam się do niego gwałtownie. To na prawdę on!
- Tak bardzo za tobą tęskniłam...
- Ja też, ale.... Zawiodłem się na tobie.
- Jak to? - odsunęłam się patrząc na niego zdumiona.
- Powinnaś być silna, tak jak ja kiedyś, gdybyś była, nic by się nie stało.
- Umarłam? - wymamrotałam, patrząc w jego pomarańczowe oczy, przypominające te, które miała Shady.
- Nie córeczko, ale byłaś bliska śmierci, zapadłaś w śpiączkę.
- Co takiego? Nie obudzę się już?
- Nie, przynajmniej nie przez kilka następnych dni, a kiedy się obudzisz...


Elliot, Danny (loveklaudia) dokończ


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz