Menu

niedziela, 22 listopada 2015

Niesprawiedliwość losu cz.3 - Od Shady, Ihilo, Aiden'a, Luny


Kilka miesięcy później


Od Shady
Oboje chcieliśmy pokazać synkowi okolice. Nie mógł się już doczekać do rana. Jak tylko wzeszło słońce szczęśliwy od razu wybiegł na zewnątrz. Wyszłam szybko za nim, Snow na szczęście czekał przy jaskini, wpatrzony w wschodzące słońce. Dołączył do nas Ihilo.
- To już dzisiaj? - spojrzał na mnie porozumiewawczo.
- Tak, dzisiaj wam obu wszystkich przedstawię - uśmiechnęłam się lekko. Zanim wyruszyliśmy podeszłam jeszcze na chwilę do ukochanego.
- Ihilo... Myślisz że, że będę dobrą matką? - szepnęłam, patrząc mu w oczy. Od narodzin Snow'a, czyli od wczoraj, miałam wątpliwości, dziwnie się czułam jako matka.
- Na pewno...
- Nigdy nie wychowywałam źrebiąt - przyznałam.
- Dasz radę. My, damy sobie radę. Dla mnie to też nowe doświadczenie.
- Idziemy już? - zawołał Snow.
- Już synku - odpowiedział mu Ihilo, tuląc się w moją grzywę i szepcząc na ucho: - Nie martw się, najważniejsze to żebyś zawsze była przy nim, nawet w tych najgorszych chwilach.
Ihilo poszedł za synem, wpatrywałam się w niego zaniepokojona, nie wiedziałam co miał na myśli. Po chwili, jak zdążyli odejść kawałek dalej, podbiegłam do nich. Ihilo trącił mnie w bok. Uśmiechnął się lekko pochylając łeb i startując do biegu. Nie zrozumiałam od razu, ale jak zaczął biec, a Snow dołączył do niego, wiedziałam już że to zwykłe wygłupy. Ganiali się na wzajem i ścigaliśmy jednocześnie. Ihilo dawał naszemu synowi fory, bo był mały i dopiero co uczył się biegać. Nie mówiąc o tym że nie najlepiej mu to wychodziło.
Później zatrzymaliśmy się na łące, zjedliśmy trochę trawy, a Snow tym czasem ssał mleko, czułam się dość nieswojo, mały strasznie ciągnął za wymiona, ale wierzyłam że niedługo się przyzwyczaję. Stado spoglądało w naszą stronę, wszyscy już przed nami tutaj dotarli. A teraz byli ciekawi najmłodszego członka stada.
Przed południem Ihilo i Snow zaczęli biegać po łące. Ihilo był obok niego, przyspieszając lekko żeby maluch też szybciej biegł. Snow obserwował jego nogi i jakie ruchy nimi wykonuje. Wczoraj miał niemały problem ze wstaniem i każda wskazówka się dla niego liczyła. Musieliśmy mu pomagać, bo sam by chyba do tego nie doszedł.
- A teraz spróbujesz skoczyć - Ihilo poderwał się lekko odbijając od ziemi i lądując niemal od razu, cały czas nieprzerwanie galopował, pokazując synowi co robić.
- Nie dam rady tato... - przyznał Snow.
- Dasz, musisz tylko poćwiczyć.
- No... Dobrze... - Snow podskoczył dość niezgrabnie i ledwo wylądował.
Od urodzenia był strasznie niezdarny i wszystko wolniej mu wychodziło niż innym źrebakom. Po za tym nie umiał uczyć się samodzielnie. Wcale mi się to nie podobało, wolałabym mieć zdolniejszego syna.

Od Ihilo
Ćwiczyłem ze synkiem ile tylko się dało, chciałem go przygotować do zabaw ze źrebakami, żeby nie śmiały się z jego niezdarności. Może pojmował wszystko wolniej niż inni, ale po za tym był w pełni zdrowy i rozbrykany. I taki rozkoszny, w końcu to albinos. Wystarczyło poświęcić mu trochę czasu i już będzie biegał i skakał całkiem sprawnie. Jedyne co mnie martwiło to Shady, niewiele się nim interesowała. Pasła się zamyślona z dala od nas, liczyłem że będzie razem ze mną, a przede wszystkim z naszym synkiem. Mógłbym dać jej czas, żeby oswoiła się nieco z nową sytuacją, ale nie mogłem czekać. Chciałem im dać jak najwięcej do puki mogłem. Prawda była taka że zachorowałem, nie miałem pojęcia na co, ani dlaczego. Po prostu pewnego dnia zacząłem tracić na wadzę i mimo że jadłem normalnie, a nawet więcej niż powinienem, to nadal postępowało. Z każdym dniem przygotowywałem się na najgorsze i zbierałem się w sobie żeby wyznać to ukochanej, ale nie potrafiłem. Na pewno bym ją zranił, martwiłaby się o mnie, chodziła wciąż smutna i przygnębiona. A przecież chciałem żeby była szczęśliwa, żeby pokochała Snow'a, tak bardzo jak ja, liczył się dla mnie na równi z Shady, w końcu to mój syn.

Kiedy tylko przyszli przywódcy, od razu udaliśmy się do nich. Szedłem z przodu z synem, a Shady wlekła się z tyłu, jakby wcale nie chciała tam z nami iść.
- Shady, coś nie tak?
- Wszystko dobrze... - spuściła wzrok, podszedłem do niej, biorąc swój pysk pod jej i patrząc w jej oczy: - Coś cię trapi?
- Spójrz na niego... Nie tak go sobie wyobrażałam, myślałam że będzie taki jak ty... Wstyd mi za niego - wskazała na syna.
- To jeszcze źrebak...
- Potyka się wciąż o własne nogi, a powinien już normalnie chodzić...
- Daj mu czas, jeszcze się uczy.
- Może przedstawimy go później przywódcą - Shady cofnęła się do tyłu, bez cienia wątpliwości chciała zawrócić. Może miała racje, Snow'owi od czasu do czasu nogi się plątały i gubił się w krokach, co prawda miał je strasznie długie, więc to może był kolejny powód, dla którego nie mógł się nauczyć chodzić bezbłędnie. Ale to był nasz syn, jak możemy się go wstydzić?
- No, dobra, pójdziemy do nich jak już będzie mu lepiej to wychodziło - zgodziłem się niechętnie, ale nie dałem tego po sobie poznać. Zawróciliśmy, przywódcy nie mieli jak nas zauważyć, bo znajdowali się w środku stada, zewsząd otaczały ich konie. Spojrzałem na syna, szedł smutny, ciągle oglądając się do tyłu. Właśnie miałem coś powiedzieć, kiedy on się potknął i wywrócił na ziemie. Shady westchnęła spoglądając na syna. Złapałem go za grzywę, lekko podnosząc.
- Nie martw się, niedługo się nauczysz... - pocieszyłem syna, popychając go lekko żeby poszedł za matką. Sam też ją dogoniłem.

Od Aiden'a
Mitiganda źle znosiła towarzystwo Luny, a ona jej, często patrzyły się na siebie krzywo. Miti starała się być odważna, ale jej to nie wychodziło, nawet gdy próbowała się spierać o mnie z Luną, to mówiła niemal szeptem, a gdy Luna się tylko na nią wydarła ta ukryła się pod skrzydłami i już milczała przez resztę dnia. Dla dobra źrebaka, musiałem wrócić do tego co wcześniej, czyli raz byłem z Miti, a raz z Luną. W końcu zastąpiła mnie mama i to ona opiekowała się Mitigandą. Od tego momentu żyłem sobie beztrosko u boku Luny, zajmowaliśmy się wyłącznie sobą, aż do narodzin syna. Nazwaliśmy go Maylo, ja w sumie wybrałem mu imię. Był taki do mnie podobny, bo o dziwo urodził się koniem, nie odziedziczył skrzydeł po matce. Spędzałem z nim mnóstwo czasu, była razem z nami Luna. Miti miała go tylko dla siebie na pół dnia. Tak właśnie dzieliliśmy się synem, ja zabierałem go rano i oddawałem go Mitigandzie dopiero po południu, między czasie mały bawił się z źrebakami i przybiegał do matki żeby napić się mleka.

W końcu osiągnął pół roku, Miti już nie musiała go karmić, więc był teraz ze mną i z matką po tyle samo czasu, bez tych przerw na posiłek. Maylo nieraz zostawał z nami dłużej, mówił że woli mnie bardziej od mamy, która ciągle jest smutna i męczy go swoimi problemami. Przy mnie nie musiał się o nią martwić, ani jej pocieszać. Był szczęśliwy, miał więcej swobody i mniej trosk. A Luna traktowała go jak własne źrebie. Bałem się że będzie o mnie zazdrosna, że poświęcam więcej czasu synowi, ale była raczej zazdrosna o to że Mitiganda jest jego prawdziwą mamą, a nie ona. Pocieszałem ją wtedy że niedługo doczekamy się własnych źrebiąt, ale ona nie chciała o tym słyszeć. Mówiła mi że się boi, że one będą takie jak ona. Więc przestałem zawracać jej tym głowy, choć bardzo chciałem mieć właśnie z nią chociażby jednego źrebaka.

Obróciłem się na drugi bok, akurat spałem w jaskini wraz z Luną. Nie miałem ochoty wstawać, choć mógłbym, bo miałem lekki sen. Czekałem aż Maylo nas zbudzi, zawsze tak robił. Całą noc spędzał z mamą, żeby potem z samego rana pobiec bawić się ze źrebakami. Przychodził do mnie, bo Miti mu na to nie pozwalała.
- Aiden... - szturchnęła mnie Luna, otworzyłem jedno z oczu.
- Już całe stado wyszło... - oznajmiła.
- Jak to? - podniosłem głowę z grzbietu ukochanej, rozglądając się wokół: - A Maylo?
- Chyba też... - Luna podniosła się z ziemi, a ja razem z nią. Poszliśmy na łąkę, ale tam nie zastaliśmy ani Miti, ani syna. Dopiero gdzieś na uboczu ją wypatrzyłem.
- Miti gdzie jest mój syn? - podszedłem do niej wraz z ukochaną, była zamyślona i po prostu skubała trawę.
- Przed chwilą tu był... - poderwała głowę rozglądając się za źrebakiem.
- Oczywiście nie masz pojęcia gdzie pobiegł - przegadała jej Luna.
- Wiem, tylko...
Nagle usłyszeliśmy krzyk małego, od razu wystartowałem w jego stronę. Kiedy go zobaczyłem, puma już trzymała go za szyję. Kopnąłem ją z całych sił, powalając na ziemie, zabrałem od niej syna. Od razu osłaniając go własnym ciałem. Puma uciekła, słysząc stukot kopyt. Mitiganda i Luna akurat przybiegły. Mały cały się trząsł, jeszcze nie doszedł całkiem do siebie, zauważyłem że krwawi z oka. Przetarłem je lekko, było draśnięte, już... Już nie dało się go uratować. Miałem nadzieje że będzie na nie widział, chociażby niewiele, ale jednak widział.
- I ty nazywasz się matką?! Nie dopilnowałaś go! - wrzasnąłem na Miti, osłoniła się skrzydłami roniąc od razu łzy.
- Od teraz Maylo będzie ze mną, to pewnie nie pierwszy raz jak go nie dopilnowałaś...
- Ja nie chciałam... Nie zabieraj mi go... - łkała, wyciągnęła jedno ze skrzydeł w stronę syna, ale odwróciłem się z Maylo do niej tyłem.
- Przywódcy też się zgodzą żebym tylko ja się nim zajął - odszedłem od niej, a ze mną ukochana i syn.
- Aiden... - odezwała się Luna.
- Tak ?
- Może ja zostałabym jego nową mamą? Zaopiekuje się nim...
Przytaknąłem uśmiechając się lekko, spodobała mi się jej propozycja. Jak tylko doszliśmy nad wodospad pomogła mi z obmyciem ran syna.

Od Luny
- Już lepiej? - spytałam synka, gdy skończyliśmy opatrywać mu ranę.
- Teraz będziesz moją drugą mamą? - zapytał, patrząc na mnie.
- Wolałabym być tą pierwszą, ale jak chcesz... Pewnie i tak szybko zapomnisz o Mitigandzie - na te słowa mały położył na chwilę po sobie uszy.
- Tato, mógłbym już iść się bawi?
- Tylko tym razem uważaj, a i pilnuj się żeby nie zabrudzić za bardzo opatrunków - powiedział Aiden, Maylo od razu pobiegł w stronę stada, tam gdzie bawiły się źrebaki. Spojrzałam na ukochanego:
- Mitiganda nie będzie protestowała?
- Niby o co, nie dopilnowała go, miałem prawo jej go zabrać. Z resztą już go nie zobaczy.
- To chyba dobrze... Ale... To jej syn i...
- Nie myśl o tym, zajmijmy się sobą, a później może pójdziemy z Maylo na spacer, pokaże wam jakieś ciekawe miejsca - Aiden przytulił mnie do siebie. Byłam pełna obaw, o to co będzie dalej. Nachodziły mnie okropne myśli, które z trudem odganiałam od siebie. Myślałam wciąż o śmierci Mitigandy, bo gdyby umarła, Maylo by już na pewno o niej zapomniał i mogłabym zająć jej miejsce. Ale nie mogę, nie mogę jej zabić, ani życzyć jej śmierci. Nie mogę jej tak nienawidzić... Muszę nad tym zapanować.

Od Shady
Przyglądałam się Ihilo, jak męczył się żeby nauczyć naszego syna prawidłowego poruszania się. Ale ten wciąż robił to samo. Już zwątpiłam że kiedykolwiek się nauczy. Położyłam się na ziemi, odwracając głowę, nie mogłam już na to patrzeć, na tą porażkę mojego syna. To dopiero nauka chodzenia, a on już ma z tym problem, aż strach pomyśleć co będzie dalej. Na pewno nie będzie w niczym dobry, bo za nim się czegoś nauczy, inni będą już to umieć, tak jak teraz.
- Shady! Chodź do nas - zawołał Ihilo.
- Zostanę tutaj - położyłam na ziemi głowę.
- Coś cię boli? - Ihilo podszedł do mnie.
- Nie, nic...
- Więc o co chodzi?
- Myślę że wiesz...
- Kochanie, to również twój syn. Może też spróbujesz go nauczyć, czym szybciej to pojmie tym szybciej będzie mógł poznać rodzinę i inne źrebaki, i nie będzie ci za niego wstyd - ostatnie słowa wypowiedział nieco ciszej. Snow stał za nim i mógłby usłyszeć.
- Ty masz do tego cierpliwość, nie ja. Inne źrebaki doskonale sobie radzą w kilka godzin, a on...
- Nie myśl o tym, co potrafią inne źrebaki, liczy się nasz synek. Chodź, nie chcę żebyś tu tak sama leżała.
- No dobrze - podniosłam się z ziemi. Snow ucieszył się i pobiegł po swojemu, przed siebie. Dołączyliśmy do niego. Mimo że biegłam obok niego, tak jak Ihilo po drugiej jego stronie to ten nadal robił mnóstwo błędów.
- Postaraj się, to przecież nie takie trudne - powiedziałam nieco nerwowo, przyspieszając. Snow też przyspieszył.
- Shady może na początek nieco wolniej... - radził Ihilo.
- Tak nauczy się szybciej - stwierdziłam.
Snow rzeczywiście nie miał już jak się potykać o własne nogi, musiał coraz szybciej je wyciągać i w końcu zaczął to robić prawidłowo, do momentu aż przeskoczył przez niewielki głaz przed nim. Lądując zrobił taką wywrotkę że znalazł się pod moimi nogami. Potknęłam się o niego wywracając na ziemie.
- Nic wam nie jest? - Ihilo zatrzymał się przy nas.
- Mi nic... - obróciłam się na brzuch, po woli wstając.
- A tobie? - Ihilo pochylił się nad synem, miał spuszczoną głowę.
- Myślałem że mi się uda.
- Już szło ci o wiele lepiej, zrobiłeś duży postęp - położył się przy nim.
- Na prawdę? - mały wstał szybko, za szybko, Ihilo złapał go zanim by upadł.
- Ostrożnie - upomniał.
- Pobiegamy znowu?
- Nie jesteś już zmęczony? Odpocznij trochę...
- Ale, ja chciałbym już umieć... Mama ciągle powtarza że inni...
- Posłuchaj synku, zawsze znajdzie się ktoś lepszy od nas, nie ma sensu się tym przejmować, trzeba się skupić na własnych postępach.

Od Luny
Zapadł zmrok, cieszyłam się szczególnie na te noc. Dziś po raz pierwszy Maylo spędzi z nami noc, a nie z Mitigandą. Do jaskini wróciliśmy najpóźniej ze stada, żeby nie natknąć się na tą pegazice. Aiden nie miał ochoty jej słuchać, a na pewno by błagała go o to żeby odzyskać syna. Nie mogłam nic na to poradzić, ale jej nie znosiłam. Jak Aiden i Maylo zasnęli, postanowiłam pójść do lasu. Coś nie dawało mi spokoju.

Od Aiden'a
Przebudziłem się w środku nocy, Maylo spał przy mnie jak zabity, a Luna, nie było jej. Podniosłem się szybko, wyszedłem od razu na zewnątrz, pobiegłem do lasu. To było najbliższe z możliwych miejsc, więc dlatego ruszyłem właśnie tam. Pierwsze co zobaczyłem to krew, przeraziłem się, ale i tak poszedłem jej śladem.
- Luna ty... - zastałem ukochaną jak trzymała w zębach martwą pumę, tą samą co zaatakowała naszego syna. Puściła ją na mój widok. Jej oczy świeciły w mroku i były trochę przerażające, może przez okoliczności, a może dlatego że rzadko ją widziałem w nocy, w ciemności.
- Aiden ja...
- Tak wiem, chciałaś się zemścić, sam bym ją wykończył... - spojrzałem krzywo na zwłoki drapieżnika. Tak na prawdę miałem mieszane uczucia. Nie pochwalałem zabijania, ale Luna zrobiła to żeby mnie uszczęśliwić, nie chciałem sprawiać jej przykrości.
- Jak tam Maylo? - zmieniła temat.
- Nawet nie zauważył że wyszedłem, chodźmy już do niego - ruszyłem przodem, nieco się wzdrygnąłem przechodząc obok zakrwawionych drzew, coś czułem że ona długo się wyżywała na tej pumie nim ją zabiła.
- Aiden - szturchnęła mnie, odsunąłem się gwałtownie, po prostu się przestraszyłem.
- W porządku? - spytała Luna.
- Tak, tak... Zamyśliłem się, a ty tak nagle mnie dotknęłaś. O co chodzi?
- Boję się...
- Dlaczego? Chyba nie straciłaś kontroli?
- Nie... Ale, ale to sprawiło mi przyjemność, zwłaszcza jak poczułam smak krwi, a ja nigdy nie jadłam mięsa... Nie mogłabym...
- Wiem - starałem się, ale i tak nie powiedziałem tego zbyt pewnie. Luna wpatrywała się we mnie, a ja czułem autentyczny strach, jak nigdy dotąd. Przecież ją kocham, jak mogę się jej bać?

Od Shady
Obudziło mnie kasłanie, podniosłam na chwilę głowę, patrząc w stronę dźwięku. To był Ihilo stał przy wyjściu, po chwili wybiegł, słyszałam jak wymiotuje. Podniosłam się lekko, żeby nie obudzić Snow'a. Ihilo wrócił, nim wyszłam za nim.
- Nie śpisz? - szepnął.
- Co ci jest?
- Nic takiego, musiałem zjeść coś niestrawnego. Śpij, za chwilę mi przejdzie.
- Na pewno? - podeszłam do niego, jego oczy były szkliste, jakby był chory.
- Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła - powiedziałam, to co po prostu przyszło mi na myśl, miałam łzy w oczach, tylko nie miałam pojęcia dlaczego. Ihilo wtulił się we mnie. Staliśmy tak przez chwilę.
- No dobra, dosyć tych czułości, chodźmy już spać - odsunął się wracając do syna.
- Mam nadzieje że rano poczujesz się lepiej - dołączyłam do niego.
- Na pewno - powiedział, zaraz po tym zamykając oczy.


Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz