Menu

wtorek, 10 listopada 2015

Samotność cz.22 - Od Leona/Marcelli

Wtuliłem się w Marcelle, uśmiechając się lekko, właśnie mi się śniła i już po woli zapadałem w sen. Całą noc śniłem o niej, biegałem z nią wśród traw, jaskrawo zielonych i soczystych, łąka nie miała końca, tak jak nasze szczęście. Już miałem zrobić z nią kolejne okrążenie, kiedy nagle usłyszałem kapanie. Zwykłe kapanie, ale jednak mnie obudziło. Otworzyłem oczy, najpierw spojrzałem na ukochaną, potem na obcą, obie spały. Wyszedłem, sprawdzić co tak kapie. Poczułem woń krwi, spływała po zewnętrznej ścianie jaskini, w stronę otworu, służącego za wejście i to stamtąd spadały krwawe krople. Spojrzałem w górę, na półce skalnej dostrzegłem ciało źrebaka, a nad nim tego ogiera. Jak mu tam było? A no tak, to ten drań Emil.
- Niech zgadnę, to kolejne z twoich źrebaków? - zawołałem, patrząc na niego wrogo. Emil zrzucił zwłoki prosto na mnie, odskoczyłem do tyłu. Zagapiłem się na martwego źrebaka, przez chwilę myślałem że to moja siostra, było takie do niej podobne, uśmiechnąłem się mimowolnie. Jednak to nie była ona. Pognałem za Emilem, który uciekł zboczem góry. Chciałem go dorwać i w końcu wykończyć. Zgubiłem go po drodze z kilka razy, ale jakoś udało mi się go zawsze gdzieś wypatrzeć. Doprowadził mnie nad wodospad, wskoczył do wody, a ja za nim. Rzuciłem się od razu na niego, odepchnął mnie, zdążyłem go kopnąć w łopatkę.
- Zaczekaj... Nie tak szybko! - cofnął się do tyłu, broniąc się przed kolejnym ciosem.
- Na co mam czekać? Aż mi uciekniesz?!
- Ten źrebak, to było ostrzeżenie...
- Chcesz zabić moją siostrę? To śmiało - zaśmiałem się, że też myślał że mi na niej zależy.
- Ehem... - wskazał na coś za mną.
- Myślisz że jestem głupi?! Jak się odwrócę, to albo mnie ogłuszysz, a potem utopisz, albo uciekniesz jak ostatni tchórz.
- Jak nie to nie - wyskoczył z wody, złapałem go za ogon i wciągnąłem z powrotem do jeziorka. Starałem się go utopić, przygniatając własnym ciałem. Ciągle mnie z siebie zrzucał. Na wzajem okładaliśmy się ciosami i wpadaliśmy do wody, rozchlapując ją we wszystkie strony. Zastanawiało mnie po co wybrał takie, a nie inne miejsce. Nagle usłyszałem za sobą krzyk. Spojrzałem kontem oka co się za mną dzieje. Teraz już wiedziałem co chciał pokazać mi Emil, ten dureń myślał że kłamałem.
- Mówiłem ci, nie zależy mi na niej - powiedziałem, na widok mojej siostry bitej przez dwa inne konie.
- Zabiją ją...
- Śmiało, będę miał problem z głowy - ugryzłem go w szyję, tak mocno na ile było mnie stać, tymczasem on uderzył mnie przy tym w klatkę piersiową. Stanąłem gwałtownie dęba, kopiąc go w głowę, dwa razy pod rząd, wpadł do wody, a potem go do niej przycisnąłem. Jego pysk znalazł się pod wodą, o to właśnie mi chodziło. W końcu bym go zabił, ale te dwa konie co się znęcały nad Prakerezą odciągnęły mnie od Emila. Szarpałem się im gwałtownie, obaj mieli czerwone oczy, jak u mrocznych koni.
- Idziesz z nami - popchnęli mnie gwałtownie. Obaj wyglądali tak samo, czyżby bliźniaki?
- Po moim trupie - rzuciłem się w ich stronę, ale znów mnie złapali i przytrzymali. Emil po chwili doszedł do siebie i dołączył do nich. Poszedł przodem, a dwoje obcych wraz ze mną, krok w krok za nim. Wyszarpywałem się i wierzgałem ile się dało, ale ci dwaj z łatwością sobie ze mną radzili. Obejrzałem się na chwilę, Łza zamiast pobiec po pomoc, leżała sobie na ziemi, gapiąc się w naszą stronę. Chciałem do niej krzyknąć, ale oni by sobie wtedy o niej przypomnieli, a ktoś musiał przecież wezwać pomoc.


Kilka godzin później


Zaczęło świtać, byłem już zmęczony, z resztą tak jak oni. Zrobiliśmy sobie postój, to była dla mnie okazja. Uderzyłem jednego i drugiego w łeb, żeby mnie puścili i pognałem od razu przed siebie. Wystartowali za mną, jeden z nich parsknął gniewnie. Przyspieszyłem pędząc do lasu, tam zamierzałem ich zgubić. Mimo starań, wciąż byli z tyłu za mną. Na końcu zauważyłem urwisko, zatrzymałem się gwałtownie, ledwo wyhamowałem. Nagle, gdy oni dobiegli, popchnęli mnie prosto w przepaść. Zrozumiałem że to taki był cel tej podróży, tutaj mnie prowadzili. Zrozumiałem to dopiero wtedy kiedy spadałem w dół. Nigdy w moim życiu sekundy nie trwały tak długo, całe życie przeleciało mi przed oczami. Poczułem na sobie łzy, moje łzy, nie chciałem umierać, chciałem zostać tutaj, żywy, z Marcellą. Już miałem uderzyć w ziemie i zakończyć swój żywot, gdy ktoś złapał mnie za grzywę, słyszałem jak jego kopyta szurają po skale, na której stał. Zawisłem jeden metr nad ziemią. A potem upadłem wraz z tym kimś. Byłem w szoku, ledwo wstałem, a zakręciło mi się w głowie. Spojrzałem na nieznajomego, który mnie uratował. Myślałem że śnie, widząc klacz, zamiast ogiera, byłem pewien że taki refleks i siłę może mieć tylko ogier.
- Kim jesteś? - spytałem nieznajomej. Spojrzała na mnie, podnosząc się z ziemi.
- Już zdążyłeś mnie poznać - powiedziała.
- Ciekawe kiedy.
- Jak byłeś tym pyskatym źrebakiem, u ludzi, nie pamiętasz?
- Nikita? - wypowiedziałem w końcu jej imię, jej to jeszcze bardziej nienawidziłem niż Prakerezy. Teraz poczułem się zupełnie poniżony, uratowany przez nią, przez tą która była moim wrogiem numer jeden, zaraz po Emilu.
- Jak wrócić stąd na górę? - spytałem oschle, nie patrząc na nią, gdybym spojrzał to by się spotkała z moim złowrogim spojrzeniem.
- Musimy obejść to na około, za kilka dni powinieneś być w domu, braciszku.
- Nie pozwoliłem ci się tak nazywać! - krzyknąłem na nią, popychając gdy przeszedłem obok. I tak musiałem pozwolić jej pójść przodem, żeby mnie poprowadziła. Zastanawiałem się jak ja to przeżyję te kilka dni w jej towarzystwie, to już bym wolał moją młodszą siostrę Prakereze. Najgorzej martwiło mnie że Marcella zostanie sama, jeszcze jakiś się do niej przyczepi, przecież była najpiękniejsza klaczą w stadzie. Gdzie tam w stadzie, na całym świecie. Albo ten cały Emil wróci, a ja nie będę mógł jej obronić.


Marcella (loveklaudia) dokończ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz