- Zabiję cię! - wykrzyknąłem, podnosząc się gwałtownie, upadłem, tym razem na brzuch, coś nie tak było z moimi nogami.
- Dopadnę cię! Drugi raz mi nie uciekniesz! - wrzasnąłem, próbując desperacko wstać, ale wciąż lądowałem na ziemi. Za sobą usłyszałem tętent kopyt. Przybiegło do mnie kilka koni ze stada.
- Idioci! Jak mogliście dać mu się zbliżyć do Marcelli?! - wykrzyczałem im to prosto w oczy.
- Leon... - tata nagle przepchał się przez resztę, docierając do mnie.
- Chodźmy stąd - pomógł mi wstać, wszyscy gapili się na mnie w milczeniu, patrzyłem na nich krzywo, obwiniając ich że nie chronili Marcelli, kiedy ja poszedłem po wodę.
- Chodźmy do Marcelli - powiedziałem.
- Najpierw pomogę opatrzyć ci ranny, lepiej żeby cię nie widziała w takim stanie...
- Prawie miałem tego drania gdyby to głupie drzewo nie stanęło mi na drodze! - zupełnie na niego nie słuchałem, nadal przeżywając to że ten drań mi uciekł.
Uspokoiłem się dopiero nad wodospadem, tata zostawił mnie przy wodzie idąc po jakieś opatrunki. Zanim on wrócił, przyszła Marcella.
- Leo, nic ci nie jest? - podeszła do mnie, prawie że podbiegła.
- A co by miało być? - spojrzałem we wodę, widząc własne odbicie, aż zamilkłem. Miałem cały pysk opuchnięty, jedno z oczu podbite, mnóstwo zadrapań i siniaków, a to była tylko głowa, a co z resztą ciała? Nie licząc głowy, najgorzej wyglądały moje nogi, skórę miałem na nich zdrapane, z ran leciała krew z jakąś ropą, pewnie przez piasek, który musiał się do tych ran dostać. Po woli, gdy emocje już opadały, zacząłem odczuwać ból. Zacisnąłem zęby, starając się być silny i przed Marcellą i przed ojcem, który miał niedługo wrócić.
- Co on ci zrobił... - szepnęła cicho Marcella.
- Mi? Co ja mu raczej zrobiłem! Już prawie... Już prawię, a bym go zabił! - krzyknąłem, mimo bólu. Najchętniej przycisnąłbym mu tą jego głowę do ziemi, tak mocno i tak długo żeby się udusił, albo zrzucił na ostre skały z urwiska, albo utopił w płytkiej wodzie, żeby tylko długo się męczył.
- Leo... - usłyszałem głos mamy, wraz z nią przyszła moja nieznośna siostra.
- Co się stało? - spytała półgłosem. Prakereza natomiast stała cicho obok boku mamy, przyglądając się moim raną.
- Leo mnie obronił i... I.. - zaczęła Marcella, miała łzy w oczach, wszyscy zachowywali się tak jakby miał zaraz umrzeć. No może nie wyglądałem najlepiej, czułem przeszywający ból, który starałem się ignorować, ledwo powstrzymywałem się od krzyku, wierzgałem tylko co chwilę nogami, nie mogąc tego znieść, ale nie umierałem...
- To ten obcy ci zrobił? - mama położyła się po mojej drugiej stronie.
- Myślisz że ten idiota mógłby mnie zranić, to raczej ja go zraniłem... - upierałem się, mimo że z bólu przechodziły mi już ciarki po grzbiecie, przez co sprawiałem wrażenie jakbym drżał z zimna, a tak na prawdę było to spowodowane przeszywającym bólem. Marcella położyła na mnie ostrożnie skrzydło, otulając mnie nim. Przytuliłem się do niej lekko.
- Lepiej poszukam jakiś ziół, o ile jakieś jeszcze są... - mama wstała, przechodząc obok mojej siostry: - Łza zostań z bratem i Marcellą - powiedziała do niej idąc w swoją stronę, jej głos przez cały czas jakoś dziwnie drżał, czyżby aż tak się mną przejęła?
- Ja też... Powinnam poszukać czegoś co mogłoby ci pomóc... - Marcella już chciała wstać, ale ją zatrzymałem, łapiąc za grzywę.
- Zostań... Rodzice już się tym zajęli... - głos mi się ściszał, pewnie przez to że wraz z bólem odczuwałem też zmęczenie.
- Łza, chodź do nas - Marcella zwróciła się do Prakerezy, która nadal nie ruszyła się z miejsca, może to był dla niej szok, że jej silny, starszy brat tak wygląda? Że jest pobity? Ten obcy wcale nie wyglądał lepiej, miałem nadzieje że zdechnie przez te rany jakie odniósł w walce ze mną.
- Będzie dobrze - odezwałem się do siostry, która patrząc na mnie też miała łzy w oczach, położyła się przy moim boku.
Marcella (loveklaudia) dokończ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz