Menu

piątek, 6 listopada 2015

Samotność cz.21- Od Marcelli/Leona

Nie mogłam sobie wybaczyć tego, że to przezemnie Leon tak wygląda, to moja wina i wiem o tym ale...co ja mogłam na to poradzić? najlepiej może jakbym sama to załatwiła, czuję że skrzydła dochodzą do siebie, no tak, zapomniałam, przecież to klacz co mnie uratowała za źrebaka sprawiła że na zawsze będę miała tak, że moje rany i urazy będą goić się szybciej, i faktycznie, rany już się zabliźniały a moje skrzydła zrastały.
-Marcella...- szturchnął mnie Leon, dopiero teraz się zorientowałam że cały czas coś do mnie mówił, to wszystko przez to, że się zamyśliłam
-Tak?- spojrzałam na niego
-Nie martw się o mnie...- jego głos się załamał poczym wzdrygnął się z bólu
-Leoś...a czy ty...ty wyzdrowiejesz?- Łza zbliżyła się do Leona, spojrzał na nią
-Tak wyzdrowieję, nie martw się siostra- uśmiechnęłam się kiedy to powiedział, to znaczy że jednak martwi sie o Prakereze.
Po około godzinie przyszli rodzice Leona, jednak udało im się zebrać jakieś zioła, może i nie było ich dużo ale to zawsze coś, przynieśli także opatrunki
-To może ja pomogę?
-Nie trzeba Mercy, leż kochanienka- mama Leona wraz z pomocą swojego partnera, opatrzyła rany Leona, podali mu zioła, zabrali ze sobą Łzę i poszli do stada.
-Nie jesteś zmęczona?
-Nie...- uśmiechnęłam się, chociaż nie było powodu do śmiania się, stan Leona był okropny...
                                                                        ***
Po dwóch tygodniach stan Leona się poprawił i to na duży plus, mój także też bo mogłam już latać, co mnie bardzo cieszyło bo w końcu nie latałam ponad trzy tygodnie, chyba nawet więcej niż ponad.
-Przynieść ci jakieś zioła? mogę po nie polecieć
-Nie nadwyrężaj się, nie musisz- przytulił mnie do siebie
-To może pomogę ci zmienić opatrunki?
-Mercy...
-Tak?
-Kochana nie musisz, już jest ze mną lepiej i opatrunki nie są mi potrzebne
-Ale jednak nadal masz bli...- przerwał mi
-Spędźmy ten czas razem
-No skoro proponujesz to pewnie...
-No to chodźmy...proponuję w góry
-Jesteś pewny? zimą jest tam trochę niebezpiecznie
-Ufasz mi?
-No tak
-Więc chodź- mimo wątpliwości poszłam za nim. Szliśmy obok siebie spokojnie, naglę Leon przewrócił mnie w śnieg, zaraz po tym sam się w niego rzucił
-Leo no co ty- zaczął mnie łaskotać i obrzucać śniegiem, machnęłam skrzydłami i zrzuciłam go z siebie
-No i kto jest teraz górą?- zaśmiałam się, posłużyłam się skrzydłami i obrzuciłam go śniegiem, w końcu zaczeliśmy się ganiać i wygłupiać, niczym kilku miesięczne źrebaki. Kiedy przestaliśmy już cokolwiek widzieć przez ten śnieg, położyłam się w śniegu, rozłożyłam skrzydła i wtopiłam się w śnieg, do tego jeszcze nieco mnie okrył.
-Mercy?- Leon stanął w miejscu, rozglądając się na wszystkie strony
-Marcella!- krzyknął, podszedł bliżej miejsca gdzie leżę ja, złapałam go naglę za ogon i pociągnęłam w dół tak, że usiadł, prawie przewrócił się na bok
-Osz ty- zaśmiał się patrząc na mnie
-Dałeś się nabrać- wstałam otrzepując się ze śniegu
-Chodźmy już może w te góry?
-No to kto pierwszy
-Tylko nie oszukuj
-Postaram się- ruszyliśmy oboje pędząc w stronę gór, i mimo iż powiedziałam że oszukiwać nie będę to zaczęłam pomagać sobie skrzydłami, dzięki temu też wygrałam dobiegając na miejsce pierwsza
-Mercy...
-Co?
-Niegrzeczna jesteś
-Ja?
-No a kto?
-A grzeczna jestem, nawet bardzo
-Jasne jasne mój ty kłamczuchu- podszedł bliżej mnie, prawie doszło do pocałunku ale po górach naglę rozszedł się krzyk, aż się przestraszyłam
-Co to...?
-Chodźmy stąd lepiej
-Leon zaczekaj, zobaczmy co się stało
-To nie jest dobry pomysł
-A jeśli ktoś potrzebuje pomocy?
-A pamiętasz jak ostatnio wyglądałaś? nie chcę cię narazić
-Nic mi nie będzie, chodź, jeśli ktoś potrzebuje pomocy to nie możemy tak tego zostawić...a może to ktoś ze stada?
-No niech ci będzie- niechętnie ale się zgodził, pokłusowaliśmy w głąb gór, rozglądaliśmy się na wszystkie strony, krzyk znów się rozległ, tym razem wiedzieliśmy skąd pochodził, skręciliśmy i wtedy wbiegłam w śnieg, czerwony śnieg.
-Leon to krew...- cofnęłam się o kilka kroków, ślad krwi i kopyt prowadził do jednej z jaskiń. Podeszliśmy do niej
-Marcella- Leon podszedł do mnie kiedy ja chciałam zajrzeć do jaskini- ja zobaczę- wszedł
-I co?
-Chodź- weszłam do jaskini, moim oczom ukazała się mocno ranna klacz, jedna strona jej łba jest doszczętnie zmasakrowana, zbliżyłam się do niej, uciekła w kąt jaskini
-Spokojnie- podeszłam bliżej, jej oddech przyspieszył
-Kto ci to zrobił?- spytałam spokojnie, ale klacz się nieodezwała, drżała za to, i to chyba z zimna jak i ze strachu, dopiero teraz zobaczyłam że nie ma jednego oka, ktoś je jej wydłubał
-Odejdźcie...proszę- klacz cały czas chowała swoją zmasakrowaną część łba
-Pomożemy ci...kto ci to zrobił?- spytałam znów
-E..eeem...
-Emil?- pierwsze imię które przyszło mi do głowy i osoba która mogła to zrobić, to właśnie on
-Yhymm- zadrżała znów
-Ten drań skrzywdził także mnie, teraz już doszłam do siebie ale mnie też pobił, połamał mi skrzydła i...- resztę szepnęłam jej na ucho
-Mi też...miałam z nim źrebaka...malutką klaczkę, była ta słodziutka...
-Była?
-Zabił ją bo chciał syna...pozatym miałam nie zajść w ciążę, przez to że kilka razy mnie poturbował w ciąży, malutka urodziła się chora, miała dużo mniejszy łebek i nie potrafiła utrzymać równowagi
-Przykro mi
-Już się z tym pogodziłam ale...z tym się nie pogodzę- pokazała mi swój zmasakrowany łeb, jednak jest gorzej niż myślałam, miała rozerwaną skórę przez którą widać zęby, ma także naderwane ucho, jakby ktoś ją ugryzł
-To trzeba opatrzeć...Leon zostań z nią, ja poszukać opatrunków
-To może ja to zrobię
-Lepiej tutaj bądź, ty będziesz w stanie ją obronić- wyleciałam z jaskini, poleciałam na pierwszy lepszy szczyt, zapewne szybko znajdę jakieś opatrunki, to w końcu góry, tutaj akurat często przychodzili ludzie, wiem to chociażby z tego że kiedyś znalazłam tu ludzkie rzeczy.
Zaczęłam przekopywać śnieg, udało mi się znaleść kilka dużych szmatek i kilka linek, zabrałam to i skierowałam się ku tej jaskini.
                                                                    ***
Z pomocą Leona opatrzyłam klaczy ranę, bardzi przy tym cierpiała ale niezbyt to po sobie pokazywała, nie uroniła nawet łez pomimo że stały w jej oczach.
Zapadła noc, Leon chciał wracać ale ja wolałam zostań i potowarzyszyć klaczy, pozatym nie opłacało się już wracać do stada, pójdziemy nad ranem. 


                                                                 Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz