Kiedy się obudziłam następnego dnia, Ihilo już nie spał, rozmawiał o czymś z synem.
- To co idziemy? Mama już wstała - Snow podniósł się nagle z ziemi.
- Tak już... - Ihilo też wstał, ale nieco chwiejnie.
- Wszystko dobrze? - spytałam, dziwnie wyglądał, jakby był nie wyspany, a przecież przespał całą noc. Skąd wiedziałam? Przebudzałam się praktycznie co chwilę, niepokojąc się o niego.
- Wszystko w porządku kochanie, to pewnie przez tą niestrawność trochę słabo się czuję - zapewnił.
- Na pewno?
- Nie martw się o mnie, na prawdę nic mi nie jest - uśmiechnął się lekko, wydawało mi się że na siłę, ale może tylko mi się wydawało. Wyszliśmy w trójkę, znów jako ostatni. Jak tylko zatrzymaliśmy się na łące obok stada, Snow był już pode mną i zaczął ssać mleko.
- Chyba już czas żeby poznał inne źrebaki - powiedział Ihilo.
- Ale on jeszcze...
- To nic, idzie mu coraz lepiej, należy mu się jakaś nagroda.
- Przyniesie nam tylko wstyd - uparłam się, miałabym puścić źrebaka, który się potyka o własne nogi żeby się z niego śmiali i przy okazji też z nas, że mamy takiego syna? No nie.
- Mamo, proszę... Bardzo bym chciał się trochę pobawić i poznać innych... - zaczął Snow, w trakcie przerwy od ssania mleka.
- Ihilo zaczekajmy z tym jeszcze - spojrzałam na ukochanego.
- Chciałbym żeby miał trochę rozrywki...
- Najpierw miał się nauczyć przestać być taką niezdarą.
Snow położył po sobie uszy, co było trudnego w chodzeniu? Przecież to zwykła oczywistość i każde źrebie to potrafi, nie mogłam tego pojąć czemu on ma z tym trudności.
- Przepraszam mamo... - powiedział cicho.
- Nie masz za co synku, to nie twoja wina - zwrócił się do niego Ihilo: - Jak się najesz poćwiczymy trochę i popołudniu poznasz inne źrebaki.
- To za szybko...
- Wiesz że nie jestem skory do kłótni, ale to nasz syn i tak jak każde źrebie ma prawo się bawić z innymi, bez względu na to jaki jest...
- Czemu teraz tak mówisz? Wcześniej nie chciałeś tak wszystkiego przyspieszać...
- Widzisz, sam nie wiem... Przejdę się gdzieś...
- Pójdę z tobą...
- Nie, wolę sam, chce pobyć trochę sam... - Ihilo oddalił się od nas. Obserwowałam jak odchodzi i znika w oddali, zastanawiając się skąd u niego to dziwne zachowanie.
- Mamo, poćwiczysz ze mną? - spytał Snow.
- Sam też pewnie umiesz, poobserwuj inne konie - położyłam się na ziemi, słońce tak przyjemnie ogrzewało moją sierść, miałam ochotę trochę się na nim wygrzać i zaczekać na Ihilo. Zastanawiałam się co mu jest. Kilka chwil później usnęłam.
Od Ihilo
Wędrowałem po plaży, obserwując morze. Ciężko mi się było z tym wszystkim pogodzić. Najgorsze że miałem świadomość że wciąż okłamuje Shady, ale to dla jej dobra. Tyle mi opowiadała, wiedziałem że ciężko to przeżyje, że muszę ją jakoś przygotować na moją śmierć. Ale jak? Jak mam to zrobić żeby się z tym pogodziła? Przecież mnie kocha, a ja ją. Mamy syna i on jej będzie o mnie przypominał. Sam już nie wiedziałem co robić, po woli było mi już widać żebra. Byłem coraz słabszy i chudszy, nie wiedziałem gdzie szukać pomocy i czy w ogóle jest możliwe ją znaleźć. Nie istniały żadne zioła na tę dolegliwość, a przynajmniej takich nie znałem, ani nie spotkałem nigdzie na wyspie. Przeszedłem już prawie całą plaże, zawróciłem, bo zaczęło mi się już kręcić w głowie, nie powinienem się przemęczać, może uda mi się zostać z rodziną nieco dłużej jak będę się oszczędzał. Chociaż tyle żeby udało mi się wzbudzić u Shady matczyną miłość do Snow'a. Zastanawiałem się co teraz się pomiędzy nimi dzieje, w końcu zostali sami.
Zawróciłem, było południe, upał strasznie mi doskwierał. Dziwne, bo przecież urodziłem się na pustymi, byłem przyzwyczajony i odporny na ciepło i to o wiele gorętsze niż to. Jak już doszedłem do stada czekała na mnie Shady. Przytuliliśmy się na powitanie. Snow leżał gdzieś niedaleko i to sam.
- Już ci lepiej? - odezwała się pierwsza.
- Tak... Co mu się stało? - wskazałem na syna.
- Nic, nudzi się...
- Nie poświęciłaś mu trochę czasu?
- Wolałam żeby zajął się czymś sam...
- Shady to także twój syn, nie tylko mój, jesteś jego matką...
- Wiem, byłam zmęczona, zdrzemnęłam się na chwilę.
Westchnąłem zawiedziony, miałem tak mało czasu, chciałem jak najlepiej dla syna, dla Shady. Chciałem żeby mieli siebie na wzajem, żeby byli dla siebie oparciem w trudnych chwilach, kiedy ja odejdę.
- Nie zrozum mnie źle, ale mam wrażenie jakbyś odtrącała Snow'a.
- Ja, ja po prostu... - przerwała, miała łzy w oczach, więc to chyba nie był najlepszy pomysł drążyć ten temat.
- Chyba się po prostu nie nadaje na matkę... Nawet mi ciężko przedstawić go rodzinie, bo jest taki... Sam wiesz... - spuściła głowę. Zerknąłem na syna, patrzył w naszą stronę przygnębionym wzrokiem.
- Kochanie, wystarczy że się postarasz, tylko tyle...
- Ciągle się na nim zawodzę.
- Nie urodził się po to żeby być taki jak my byśmy chcieli. To nasz syn i my mamy obowiązek go wychować, ale przede wszystkim kochać. To nasze źrebie, powinno być dla nas najważniejsze.
- Masz rację... - spojrzała mi w oczy: - Ale ja nie potrafię...
- Chociaż spróbuj, postaraj się, tylko tyle...
Przytaknęła, spuszczając wzrok, dotknąłem delikatnie pyskiem jej grzywy, zbliżyła się do mnie, po chwili gwałtownie odsuwając.
- O co chodzi? - spytałem nieco zaskoczony, kiedy mi nie powiedziała obejrzałem się do tyłu. Zobaczyłem przywódczyni przy naszym synu. Tylko rozmawiali, ale Shady zachowywała się jakby stało się coś znacznie gorszego.
- Idziemy? - spytałem, należałoby podejść i porozmawiać z jej siostrą. Właściwie już dawno powinna wiedzieć i to nie tylko ona, ale cała rodzina Shady, że jesteśmy razem i mamy syna. Gdyby byli tu moi rodzice lub gdybym miał rodzeństwo nie zwlekałbym tak żeby im o tym powiedzieć.
- Shady... - szturchnąłem ją.
- Co teraz będzie? - spytała cicho.
- A co ma być?
- Mogliśmy go gdzieś ukryć... - szepnęła.
- To nasz syn, nigdzie nie będziemy go chować, chyba nie wstydzisz się własnego syna? - podszedłem w końcu sam, zostawiając ją w tyle.
- Tato, wiesz że to moja ciocia? - powiedział Snow na mój widok.
- Tak... - uśmiechnąłem się lekko do syna.
- Wasz syn jest wyjątkowy, rzadko kiedy rodzą się albinosy - zaczęła Zima.
- Tak... - przytaknąłem nie wiedząc za bardzo jak rozwinąć rozmowę, w końcu to była przywódczyni i dotąd nie uważałem jej za członka rodziny, to było dla mnie nowe doświadczenie.
- Jak go nazwaliście?
- Shady chciała mu wybrać imię na twoją cześć, więc nazwaliśmy go Snow, znaczy to śnieg - powiedziałem, już zaczynając się tłumaczyć, nie znałem siostry Shady i nie wiedziałem czy będzie na nią o to zła czy nie: - Wybacz że tak późno, ale chcieliśmy nieco zaczekać aż wam go przedstawimy.
- W sumie to że jesteś z moją siostrą też dowiedziałam się niedawno i to nie od was.
- Trochę głupio wyszło, ale no cóż, co zrobić?
- Ciociu, a będę mógł poznać też innych? - wtrącił Snow.
- Pewnie, ale może nie dzisiaj... Powinnam już wracać.
- Coś się stało? - spytałem, zauważyłem że coś ją dręczy, po jej oczach było widać że nie spała z kilka nocy, a bezsenność może świadczyć o problemie.
- Tak... Wolałabym jednak o tym teraz nie mówić - wskazała na Snow'a, zrozumiałem że to nie są sprawy, na które rozmawia się przy źrebakach.
- Chodźmy na ubocze, też... Mam pewną sprawę - odchodząc z Zimą, zwróciłem się jeszcze do syna żeby zaczekał. Zebrałem się w sobie, to na pewno nie będzie łatwe, ale o wiele łatwiejsze niż gdybym miał powiedzieć to Shady.
- Jestem chory i... Shady o niczym nie wie... Nie potrafię jej powiedzieć... Nawet nie wiem czy to dobry pomysł...
- To coś poważnego?
Przytaknąłem dodając znacznie ciszej niż wcześniej: - Niedługo umrę, nie wiem... Nie wiem już co robić...
- Czegoś nie rozumiem, jesteś z moją siostrą, a nie powiedziałeś jej wcześniej o tym?
- Nie wiedziałem... Dopiero pół roku temu zauważyłem że choruje, albo po prostu wtedy zachorowałem... Nie wiem, to dziwna choroba, nigdy o niej nie słyszałem... Po prostu cały czas chudnę i od czasu do czasu wymiotuje, wcześniej nie wymiotowałem w ogóle, ostatnio się zaczęło... Szybko tracę na wadzę mimo że jem normalnie, a czasem nawet więcej niż powinienem.
- Czemu mówisz o tym mnie?
- Nie rozumiem? Przecież jesteś siostrą Shady i...
- Moja córka jest chora i na prawdę nie mam już siły przeżywać jeszcze więcej... Nie wiem czy dam radę wesprzeć Shady, gdyby nie Danny to sama bym się chyba załamała. Muszę już wracać... Powinnam być przy Tori - Zima poszła pospiesznie w swoją stronę. To jednak nie był najlepszy pomysł jej o tym mówić, ale musiałem się komuś wygadać.
- Ihilo, przepraszam... - podeszła do mnie Shady.
- Za co? - odwróciłem się do niej.
- Za to że nie poszłam z tobą, ale... Tak strasznie mi głupio, zataiłam wszystko przed nimi, to całe zamieszanie to moja wina...
- Nie prawda...
- Jak to nie?
- Pójdziemy ich odwiedzić, ponoć ich córka choruje..
- Tori..
- Skąd wiesz?
- Ona już od urodzenia była słaba, chociaż ostatnio miałam wrażenie że wyzdrowiała, ale... Tak długo się już z nimi nie widziałam. Byliśmy tylko my - Shady uśmiechnęła się lekko, po czym od razu posmutniała: - Zawsze coś zrobię nie tak...
- Nie prawda.
Od Mitigandy
Poprzedniej nocy nie mogłam zmrużyć oka, martwiłam się o syna, a oni nawet nie powiedzieli mi czy nic mu nie jest, nie dali mi go przeprosić. Miałam tylko jego, a teraz nawet jego straciłam. Mimo że byłam na łące mogłam tylko obserwować Maylo z daleka, jak bawi się ze źrebakami. Niedaleko był Aiden i Luna, która śledziła każdy mój ruch, przeszywała mnie wzrokiem, Aiden zupełnie to ignorował. Bałam się jej, cała aż się trzęsłam na jej widok, ale próbowałam być odważna co wcale mi nie wychodziło. Po prostu byłam beznadziejna, pewnie dlatego nawet rodzice mnie nie chcieli. Odeszłam kawałek dalej, nie chciałam już dłużej czekać, przecież nie pozwolą mi chociażby podejść do syna. Moje oczy zalały się łzami, ukryłam je pod grzywką, przez co niewiele widziałam. I od razu na kogoś wpadłam.
- Uważaj sieroto gdzie leziesz! - wrzasnął na mnie Tin, aż cofnęłam się do tyłu, prawie siadając na zadzie, zakryłam się skrzydłami. Odszedł ode mnie, mówiąc coś pod nosem. Jak tylko zniknął za horyzontem odbiegłam z jeszcze większym płaczem. Pędziłam prosto w stronę lasu, to była najkrótsza droga. Zatrzymałam się jednak gwałtownie, nie było mowy żebym tam weszła. Cofnęłam się parę kroków, patrząc w górę. Wzbiłam się w powietrze, lecąc nad drzewami. W oddali widziałam już wulkany, cel podróży. Dotarłam nawet szybciej niż jakbym poszła przez las, ale rzadko kiedy korzystałam ze skrzydeł. Przyzwyczaiłam się do chodzenia, w końcu od źrebaka byłam cały czas wśród koni, a i Aiden był koniem. Dopiero jak miałam pół roku nauczyłam się latać, obserwując ptaki, trwało to dość długo i niemal się poddałam. To chyba było moje jedyne osiągnięcie w życiu.
Wylądowałam na czubku wulkanu, aż dziwne że nie miałam lęku wysokości, bo jak twierdził Aiden boję się praktycznie wszystkiego. Popatrzyłam na lawę, wciąż wypryskiwała lekko nad całą powierzchnią, wokół unosił się nieprzyjemny i drażniący zapach, nie mówiąc o cieple. Zastanawiałam się jak bardzo to boli wpaść do lawy i jak szybko się umiera. Nie miałam już właściwie po co żyć, straciłam Aiden'a, urodziłam mu syna, odebrał mi go, a teraz byłam już nikomu nie potrzebna i do niczego nieprzydatna, sama też nie miałam po co żyć. Złożyłam skrzydła, które dotąd miałam rozłożone. Już miałam skoczyć, ale znów się bałam. Tak bardzo się bałam że nawet nie zrobiłam kroku. Westchnęłam ciężko.
- No dalej, zrób chociaż to... - mówiłam do siebie. Pochodziłam po krawędzi wulkanu, licząc na to że stracę równowagę lub źle postawie nogę i spadnę. Nagle gdy osunęła się ziemia, a ja razem z nią, wzbiłam się w powietrze. Kawałki skały spowodowały małe wybuchy w środku wulkanu, aż uniósł się dym. Przeszły mnie ciarki po grzbiecie. Wystraszona poleciałam w stronę ziemi. Postanowiłam poszukać czegoś czym mogłabym związać skrzydła, wtedy na pewno bym ich nie rozpostarła. Przez całą drogę o tym myślałam, zastanawiałam się co będzie potem, po śmierci może po prostu zniknę? Tak by było najlepiej dla wszystkich. Zwłaszcza Luna by się z tego cieszyła, nie miałam się co oszukiwać, Aiden też by się z tego cieszył.
Od Ihilo
Zrobiłem się senny i czułem się też słabo, ledwo stałem na nogach. Musiałem coś wskórać.
- Mam pomysł, może ty i Snow pójdziecie nad wodospad... - powiedziałem do Shady.
- A ty?
- Zostanę tutaj, dobrze ci zrobić pobyć trochę z synem.
- Ale...
- Poradzisz sobie, z resztą później do was przyjdę - odszedłem kawałek, czekając aż pójdą, potem poszedłem do jaskini, żeby chwilę odpocząć. Po drodze zwymiotowałem i to razem z krwią, zaniepokoiłem się tym. To tylko świadczyło o tym że jest coraz gorzej...
Od Shady
Snow biegał na około mnie, jak zwykle niezdarnie. Strasznie się cieszył że gdzieś idziemy, bo wciąż podskakiwał i przy okazji upadł już z dwa razy, ale nic mu nie było. Zapewne już się przyzwyczaił.
- Mamo, a nauczysz mnie pływać, albo... Wspinać się po górach? - spytał nagle.
- Ja... Znaczy, to jeszcze za wcześnie - przyspieszyłam nieco, im szybciej tam będziemy tym lepiej.
- A jak będziemy wracać to po drodze będę mógł pójść się pobawić z źrebakami?
- Nie, jeszcze nie - powiedziałam nieco nerwowo, zadawał tyle pytań.
- A lubisz mnie chociaż trochę?
- Mógłbyś być przez chwilę cicho? Nie słyszę własnych myśli - wyprzedziłam go.
- Ale lubisz mnie? - wyskoczył nagle przede mną. Prawie na niego wpadłam.
- Tak...
- Tak bardzo jak tata? - spojrzał na mnie.
- Tak... Nie wiem... Znaczy... - zaczęłam się denerwować, nie chciałam go okłamywać, ale też urazić. Gdyby był z nami Ihilo byłoby o wiele łatwiej, to on by zajął się synem, a ja szłabym po prosto obok.
W końcu znaleźliśmy się nad wodospadem, Snow był pierwszy przy jego brzegu, wpatrywał się w swoje odbicie.
- Mamo co to za źrebak? - spytał, spojrzałam na niego zdziwiona, po chwili zorientowałam się że chodzi mu tylko o własne odbicie.
- To ty...
- Ja? Ale jestem tutaj...
- To twoje odbicie, widzisz? - stanęłam obok niego, przez co moje odbicie także pojawiło się w wodzie. Snow patrzył raz na nie raz na mnie i chyba porównywał.
- Niesamowite... - dotknął wody kopytem, kiedy się ruszyła, odskoczył do tyłu. Przewróciłam oczami, napiłam się nieco. Snow nagle wskoczył do wody, ledwo chwyciłam go za grzywę wyciągając na brzeg.
- Co ty wyprawiasz?! Chciałeś się utopić?! - krzyknęłam, z chodzeniem miał trudności, a co dopiero z pływaniem. Skulił uszy.
- Przepraszam mamo... Chciałem tylko popływać... - podniósł się z ziemi. Stał przy mnie mokry.
- Czemu się nie otrzepiesz z wody?
- Jak?
Westchnęłam, odchodząc od niego, położyłam się obok brzegu. Ihilo chyba nie miał racji, kiepska ze mnie matka. Na dodatek Snow nie jest zbyt mądry, z resztą to było do przewidzenia.
- Mamo...
- Daj mi spokój - prawie krzyknęłam, straciłam już cierpliwość.
Od Mitigandy
Nie byłam pewna czy to co znalazłam się nada, wyglądało na rzecz należącą do ludzi. Związałam sobie nią skrzydła, to nie było zbyt łatwe, zwłaszcza że z przyzwyczajenia chciałam sobie nimi pomóc, to też je rozkładałam, a gdy się zorientowałam składałam je z powrotem. Wciąż płakałam, byłam przerażona. Jak już po wielu próbach udało mi się jakoś związać skrzydła to nie mogłam zrobić kroku, nogi strasznie mi się trzęsły, łapałam ledwo oddech ze strachu. Zamknęłam oczy, ale jeszcze bardziej się bałam. Po jakimś czasie zrobiłam ledwo parę kroków wzdłuż krawędzi wulkanu, zbliżałam się do uszkodzenia, gdzie wcześniej zesunęła się ziemia. Nogi nadal mi się trzęsły, wbijałam aż kopyta w podłoże. Niespodziewanie ziemia osunęła się z innego miejsca niż bym się spodziewała, tam gdzie właśnie teraz stałam.
- Nie... Nie... - starałam się jakoś wdrapać, siłowałam się z linami żeby uwolnić skrzydła.
- Nie... - wymamrotałam rozpaczliwie, chciałam się czegoś złapać, ale nic nie było, to już koniec. Zleciałam już niemal spadając, wokół rozległ się mój krzyk. Ktoś nagle mnie złapał, w ostatniej chwili. Wywijałam nogami żeby jakoś się dostać na górę.
- Spokojnie... Zrzucisz nas obie... - powiedziała, przez zaciśnięte zęby na mojej grzywie, nie wiedziałam kto to, jedynie że to klacz. Spanikowałam, gdy lekko się osunęłyśmy, nie mogłam się uspokoić i wciąż wywijałam nogami, w końcu spadłyśmy. Puściła, po czym złapała mnie jeszcze za linę, która pękła, uwalniając mi skrzydła. Znalazła się niżej ode mnie, poznałam że to Melinda.
- Nie! - zatrzymałam się w powietrzu, żeby potem zanurkować, po prostu ustawiłam się głową do dołu składając skrzydła. Musiałam ją złapać. Była już bardzo blisko magmy, ciągle z niej wypryskiwała lawa. Kilka metrów nad nią złapałam Mel za grzywę, rozpościerając skrzydła, wymachiwałam nimi ile się dało żeby tylko się unieść, byłyśmy coraz niżej, jedynie spowolniłam spadanie.
- Postaraj się - spojrzała na mnie przerażona. Spłynęły mi łzy z oczu, które wyparowały. Przymykałam wciąż oczy, bo zaczęły mnie piec. gdybym ją puściła uratowałabym się, ale ona by zginęła, a jak nie dam rady, zginiemy obie. Zaczęłam machać skrzydłami nieco szybciej, uniosłam się lekko, ale za mało, bo wciąż groziła nam śmierć. Było mi tak gorąco, ledwo oddychałam, nawdychałam się z resztą siarki, wciąż brało mnie na kaszlanie, ale powstrzymywałam się, bo gdybym kasłała puściłabym Melinde, z resztą jej grzywa wyślizgiwała mi się z pyska.
- Proszę cię, wydostań nas stąd... - wymamrotała Mel, ona gorzej radziła sobie z oddychaniem, po chwili straciła przytomność. Może chodziło o to że jestem pegazem, mogę wzbić się na prawdę wysoko, nawet tam gdzie nie ma prawie tlenu. To musiało oznaczać że moje płuca są lepiej przystosowane, ale i tak dusiłam się siarką i opadałam z sił. Życie przeszło mi przed oczami, każde wspomnienie, te dobre jak i te złe. Zrozumiałam że jestem nikim. Że zawsze liczyłam na wsparcie kogoś, zawsze znajdywałam oparcie w Aiden'ie i zawsze mu się podporządkowywałam. Dotąd uważałam że to moja wina że mnie porzucił i odebrał mi syna, ale teraz poczułam pierwszy raz gniew, to nie była moja wina. Może nie dopilnowałam syna, ale jak miałam go pilnować, skoro Aiden złamał mi serce i nie potrafiłam się z tym pogodzić. A Luna traktowała mnie jak jakąś rzecz, z resztą nie tylko ona miała mnie za nic. Wszystko miałoby być tak jak Aiden chciał, to on ustalił ile będę się widywać z synem i kiedy. Gdy mi go zabrał, nawet nie powiedział co z nim. Spojrzałam w dół, Mel mi się wyślizgnęła, chwyciłam ją szybko jeszcze raz. Po czym uniosłam wzrok w górę, dlaczego dopiero teraz mnie olśniło? Kiedy mam umrzeć? Nie zostawię Melindy, ona także ryzykowała życie i w sumie była jedną z nie licznych, którzy nie mieli mnie za nico. Zamknęłam oczy, już same łzawiły, bo tak bardzo mnie piekły. Postanowiłam walczyć, choćby miało zabraknąć mi oddechu. Skrzydła zaczęły mnie niemiłosiernie boleć od wysiłku jaki włożyłam żeby wzlecieć w górę, brakowało mi już powietrza, a mimo to walczyłam dalej. Już dawno byłam zalana potem, teraz aż ze mnie spływało. Unosiłam się wolno, ale jednak się udało. Przytrzymałam Mel kopytami, bo jej grzywa znów zaczęła mi się wyślizgiwać. Co jakiś czas patrzyłam w górę, żeby doczekać się momentu kiedy byłam już bliska wydostania się z krateru. Pech chciał żebym zemdlała, próbowałam to powstrzymać, byłam już tak blisko, jeszcze tylko kilka machnięć skrzydłami.
- Proszę... Nie teraz... Proszę... - wymamrotałam, tak cicho że sama nie słyszałam własnego głosu, poczułam nagle coś dziwnego jakby coś we mnie weszło. Przybyło mi nowych sił, nie czułam już nawet jak wymachiwałam skrzydłami, wylądowałam na szczycie krateru, po czym to coś wyszło ze mnie, przez ułamek sekundy zobaczyłam to coś przed sobą, miało sylwetkę pegaza, wtem straciłam przytomność.
Od Shady
- Uważaj sieroto gdzie leziesz! - wrzasnął na mnie Tin, aż cofnęłam się do tyłu, prawie siadając na zadzie, zakryłam się skrzydłami. Odszedł ode mnie, mówiąc coś pod nosem. Jak tylko zniknął za horyzontem odbiegłam z jeszcze większym płaczem. Pędziłam prosto w stronę lasu, to była najkrótsza droga. Zatrzymałam się jednak gwałtownie, nie było mowy żebym tam weszła. Cofnęłam się parę kroków, patrząc w górę. Wzbiłam się w powietrze, lecąc nad drzewami. W oddali widziałam już wulkany, cel podróży. Dotarłam nawet szybciej niż jakbym poszła przez las, ale rzadko kiedy korzystałam ze skrzydeł. Przyzwyczaiłam się do chodzenia, w końcu od źrebaka byłam cały czas wśród koni, a i Aiden był koniem. Dopiero jak miałam pół roku nauczyłam się latać, obserwując ptaki, trwało to dość długo i niemal się poddałam. To chyba było moje jedyne osiągnięcie w życiu.
Wylądowałam na czubku wulkanu, aż dziwne że nie miałam lęku wysokości, bo jak twierdził Aiden boję się praktycznie wszystkiego. Popatrzyłam na lawę, wciąż wypryskiwała lekko nad całą powierzchnią, wokół unosił się nieprzyjemny i drażniący zapach, nie mówiąc o cieple. Zastanawiałam się jak bardzo to boli wpaść do lawy i jak szybko się umiera. Nie miałam już właściwie po co żyć, straciłam Aiden'a, urodziłam mu syna, odebrał mi go, a teraz byłam już nikomu nie potrzebna i do niczego nieprzydatna, sama też nie miałam po co żyć. Złożyłam skrzydła, które dotąd miałam rozłożone. Już miałam skoczyć, ale znów się bałam. Tak bardzo się bałam że nawet nie zrobiłam kroku. Westchnęłam ciężko.
- No dalej, zrób chociaż to... - mówiłam do siebie. Pochodziłam po krawędzi wulkanu, licząc na to że stracę równowagę lub źle postawie nogę i spadnę. Nagle gdy osunęła się ziemia, a ja razem z nią, wzbiłam się w powietrze. Kawałki skały spowodowały małe wybuchy w środku wulkanu, aż uniósł się dym. Przeszły mnie ciarki po grzbiecie. Wystraszona poleciałam w stronę ziemi. Postanowiłam poszukać czegoś czym mogłabym związać skrzydła, wtedy na pewno bym ich nie rozpostarła. Przez całą drogę o tym myślałam, zastanawiałam się co będzie potem, po śmierci może po prostu zniknę? Tak by było najlepiej dla wszystkich. Zwłaszcza Luna by się z tego cieszyła, nie miałam się co oszukiwać, Aiden też by się z tego cieszył.
Od Ihilo
Zrobiłem się senny i czułem się też słabo, ledwo stałem na nogach. Musiałem coś wskórać.
- Mam pomysł, może ty i Snow pójdziecie nad wodospad... - powiedziałem do Shady.
- A ty?
- Zostanę tutaj, dobrze ci zrobić pobyć trochę z synem.
- Ale...
- Poradzisz sobie, z resztą później do was przyjdę - odszedłem kawałek, czekając aż pójdą, potem poszedłem do jaskini, żeby chwilę odpocząć. Po drodze zwymiotowałem i to razem z krwią, zaniepokoiłem się tym. To tylko świadczyło o tym że jest coraz gorzej...
Od Shady
Snow biegał na około mnie, jak zwykle niezdarnie. Strasznie się cieszył że gdzieś idziemy, bo wciąż podskakiwał i przy okazji upadł już z dwa razy, ale nic mu nie było. Zapewne już się przyzwyczaił.
- Mamo, a nauczysz mnie pływać, albo... Wspinać się po górach? - spytał nagle.
- Ja... Znaczy, to jeszcze za wcześnie - przyspieszyłam nieco, im szybciej tam będziemy tym lepiej.
- A jak będziemy wracać to po drodze będę mógł pójść się pobawić z źrebakami?
- Nie, jeszcze nie - powiedziałam nieco nerwowo, zadawał tyle pytań.
- A lubisz mnie chociaż trochę?
- Mógłbyś być przez chwilę cicho? Nie słyszę własnych myśli - wyprzedziłam go.
- Ale lubisz mnie? - wyskoczył nagle przede mną. Prawie na niego wpadłam.
- Tak...
- Tak bardzo jak tata? - spojrzał na mnie.
- Tak... Nie wiem... Znaczy... - zaczęłam się denerwować, nie chciałam go okłamywać, ale też urazić. Gdyby był z nami Ihilo byłoby o wiele łatwiej, to on by zajął się synem, a ja szłabym po prosto obok.
W końcu znaleźliśmy się nad wodospadem, Snow był pierwszy przy jego brzegu, wpatrywał się w swoje odbicie.
- Mamo co to za źrebak? - spytał, spojrzałam na niego zdziwiona, po chwili zorientowałam się że chodzi mu tylko o własne odbicie.
- To ty...
- Ja? Ale jestem tutaj...
- To twoje odbicie, widzisz? - stanęłam obok niego, przez co moje odbicie także pojawiło się w wodzie. Snow patrzył raz na nie raz na mnie i chyba porównywał.
- Niesamowite... - dotknął wody kopytem, kiedy się ruszyła, odskoczył do tyłu. Przewróciłam oczami, napiłam się nieco. Snow nagle wskoczył do wody, ledwo chwyciłam go za grzywę wyciągając na brzeg.
- Co ty wyprawiasz?! Chciałeś się utopić?! - krzyknęłam, z chodzeniem miał trudności, a co dopiero z pływaniem. Skulił uszy.
- Przepraszam mamo... Chciałem tylko popływać... - podniósł się z ziemi. Stał przy mnie mokry.
- Czemu się nie otrzepiesz z wody?
- Jak?
Westchnęłam, odchodząc od niego, położyłam się obok brzegu. Ihilo chyba nie miał racji, kiepska ze mnie matka. Na dodatek Snow nie jest zbyt mądry, z resztą to było do przewidzenia.
- Mamo...
- Daj mi spokój - prawie krzyknęłam, straciłam już cierpliwość.
Od Mitigandy
Nie byłam pewna czy to co znalazłam się nada, wyglądało na rzecz należącą do ludzi. Związałam sobie nią skrzydła, to nie było zbyt łatwe, zwłaszcza że z przyzwyczajenia chciałam sobie nimi pomóc, to też je rozkładałam, a gdy się zorientowałam składałam je z powrotem. Wciąż płakałam, byłam przerażona. Jak już po wielu próbach udało mi się jakoś związać skrzydła to nie mogłam zrobić kroku, nogi strasznie mi się trzęsły, łapałam ledwo oddech ze strachu. Zamknęłam oczy, ale jeszcze bardziej się bałam. Po jakimś czasie zrobiłam ledwo parę kroków wzdłuż krawędzi wulkanu, zbliżałam się do uszkodzenia, gdzie wcześniej zesunęła się ziemia. Nogi nadal mi się trzęsły, wbijałam aż kopyta w podłoże. Niespodziewanie ziemia osunęła się z innego miejsca niż bym się spodziewała, tam gdzie właśnie teraz stałam.
- Nie... Nie... - starałam się jakoś wdrapać, siłowałam się z linami żeby uwolnić skrzydła.
- Nie... - wymamrotałam rozpaczliwie, chciałam się czegoś złapać, ale nic nie było, to już koniec. Zleciałam już niemal spadając, wokół rozległ się mój krzyk. Ktoś nagle mnie złapał, w ostatniej chwili. Wywijałam nogami żeby jakoś się dostać na górę.
- Spokojnie... Zrzucisz nas obie... - powiedziała, przez zaciśnięte zęby na mojej grzywie, nie wiedziałam kto to, jedynie że to klacz. Spanikowałam, gdy lekko się osunęłyśmy, nie mogłam się uspokoić i wciąż wywijałam nogami, w końcu spadłyśmy. Puściła, po czym złapała mnie jeszcze za linę, która pękła, uwalniając mi skrzydła. Znalazła się niżej ode mnie, poznałam że to Melinda.
- Nie! - zatrzymałam się w powietrzu, żeby potem zanurkować, po prostu ustawiłam się głową do dołu składając skrzydła. Musiałam ją złapać. Była już bardzo blisko magmy, ciągle z niej wypryskiwała lawa. Kilka metrów nad nią złapałam Mel za grzywę, rozpościerając skrzydła, wymachiwałam nimi ile się dało żeby tylko się unieść, byłyśmy coraz niżej, jedynie spowolniłam spadanie.
- Postaraj się - spojrzała na mnie przerażona. Spłynęły mi łzy z oczu, które wyparowały. Przymykałam wciąż oczy, bo zaczęły mnie piec. gdybym ją puściła uratowałabym się, ale ona by zginęła, a jak nie dam rady, zginiemy obie. Zaczęłam machać skrzydłami nieco szybciej, uniosłam się lekko, ale za mało, bo wciąż groziła nam śmierć. Było mi tak gorąco, ledwo oddychałam, nawdychałam się z resztą siarki, wciąż brało mnie na kaszlanie, ale powstrzymywałam się, bo gdybym kasłała puściłabym Melinde, z resztą jej grzywa wyślizgiwała mi się z pyska.
- Proszę cię, wydostań nas stąd... - wymamrotała Mel, ona gorzej radziła sobie z oddychaniem, po chwili straciła przytomność. Może chodziło o to że jestem pegazem, mogę wzbić się na prawdę wysoko, nawet tam gdzie nie ma prawie tlenu. To musiało oznaczać że moje płuca są lepiej przystosowane, ale i tak dusiłam się siarką i opadałam z sił. Życie przeszło mi przed oczami, każde wspomnienie, te dobre jak i te złe. Zrozumiałam że jestem nikim. Że zawsze liczyłam na wsparcie kogoś, zawsze znajdywałam oparcie w Aiden'ie i zawsze mu się podporządkowywałam. Dotąd uważałam że to moja wina że mnie porzucił i odebrał mi syna, ale teraz poczułam pierwszy raz gniew, to nie była moja wina. Może nie dopilnowałam syna, ale jak miałam go pilnować, skoro Aiden złamał mi serce i nie potrafiłam się z tym pogodzić. A Luna traktowała mnie jak jakąś rzecz, z resztą nie tylko ona miała mnie za nic. Wszystko miałoby być tak jak Aiden chciał, to on ustalił ile będę się widywać z synem i kiedy. Gdy mi go zabrał, nawet nie powiedział co z nim. Spojrzałam w dół, Mel mi się wyślizgnęła, chwyciłam ją szybko jeszcze raz. Po czym uniosłam wzrok w górę, dlaczego dopiero teraz mnie olśniło? Kiedy mam umrzeć? Nie zostawię Melindy, ona także ryzykowała życie i w sumie była jedną z nie licznych, którzy nie mieli mnie za nico. Zamknęłam oczy, już same łzawiły, bo tak bardzo mnie piekły. Postanowiłam walczyć, choćby miało zabraknąć mi oddechu. Skrzydła zaczęły mnie niemiłosiernie boleć od wysiłku jaki włożyłam żeby wzlecieć w górę, brakowało mi już powietrza, a mimo to walczyłam dalej. Już dawno byłam zalana potem, teraz aż ze mnie spływało. Unosiłam się wolno, ale jednak się udało. Przytrzymałam Mel kopytami, bo jej grzywa znów zaczęła mi się wyślizgiwać. Co jakiś czas patrzyłam w górę, żeby doczekać się momentu kiedy byłam już bliska wydostania się z krateru. Pech chciał żebym zemdlała, próbowałam to powstrzymać, byłam już tak blisko, jeszcze tylko kilka machnięć skrzydłami.
- Proszę... Nie teraz... Proszę... - wymamrotałam, tak cicho że sama nie słyszałam własnego głosu, poczułam nagle coś dziwnego jakby coś we mnie weszło. Przybyło mi nowych sił, nie czułam już nawet jak wymachiwałam skrzydłami, wylądowałam na szczycie krateru, po czym to coś wyszło ze mnie, przez ułamek sekundy zobaczyłam to coś przed sobą, miało sylwetkę pegaza, wtem straciłam przytomność.
Od Shady
Westchnęłam, czekając już po prostu na Ihilo. Snow chodził gdzieś wokół wodospadu. Zerkałam na niego od czasu do czasu żeby się zbytnio nie oddalił, ani nie wskoczył do wody tak jak wcześniej, chociaż wtedy usłyszałabym chlust. Czas strasznie mi się dłużył, zaczęłam myśleć o spotkaniu z siostrą i jej rodzinom, które i tak mnie nie ominie. Co ja miałam jej powiedzieć, jak miałam się wytłumaczyć że nie powiedziałam jej o niczym, ani o Ihilo, ani o Snow'ie? Ciekawe o czym rozmawiała z Ihilo? I dlaczego tak szybko odeszła? Czy to oby na pewno chodziło o Tori? Niespodziewanie coś przerwało moje myśli, jakby ktoś krzyknął, przez niecałą sekundę.
- Snow? - rozejrzałam się, podniosłam się, wpatrując się we wodę. Nie, na pewno do niej nie wskoczył.
- Snow! - zawołałam, on nie mógł tak po prostu zniknąć. Pobiegłam przed siebie, rozglądając się dookoła.
- Snow! Złaź stamtąd, co ci przyszło do głowy?! - zauważyłam go jak wspina się na dość sporą górę. Zdziwiłam się że zaszedł tak daleko, był w połowie drogi.
- Stój! - przyspieszyłam, nie słuchał mnie, a może nie słyszał, bo byłam dość daleko. Potknął się, a ja zamarłam ze strachu że spadnie. Nie byłam w stanie już szybciej biec.
- Nie ruszaj się! - zawołałam do niego, ale on nie posłuchał, chciał wstać, ale wywrócił się na grzbiet i sturlał na dół. Widziałam jak uderzył o ziemie. Brakowało mi tylko kilka metrów żeby dobiec do niego w porę.
- Snow.... - wreszcie przykucnęłam przy nim, szturchając go lekko. Miałam już łzy w oczach, myślałam że umarł.
- Snow nie rób mi tego... - wymamrotałam, próbowałam go rozpaczliwie obudzić, szarpałam go nawet, żeby tylko otworzył oczy, ale na nic nie reagował. Myślałam że oszaleje, uderzyłam o ziemie, rzucając się na nią. Upadłam na bok, popłakałam się. Wciąż go obserwowałam i trącałam pyskiem, żeby chociaż się poruszył.
- Wybacz mi synku... Ja nie chciałam... To wszystko moja wina... - podniosłam się z ziemi, nie mogłam złapać tchu, nie mogłam uwierzyć że on... Że on nie żyję... Zabrałam go ostrożnie na grzbiet. Tam gdzie leżał była plama krwi, po chwili ją wszędzie widziałam. Zaczęłam krzyczeć, bo sama nawet od niej byłam. Nagle ktoś mnie złapał od tyłu, szarpałam się z całych sił, żeby tylko nie odebrał mi syna.
- Shady spokojnie... Spokojnie, to ja... - usłyszałam znajomy głos, spojrzałam na niego.
- Ihilo ja.. Ja... - wymamrotałam, zamknęłam oczy żeby już nie widzieć tej krwi, wtuliłam się w niego mocno.
Od Ihilo
- Shady co ci jest? - przestraszyłem się nieco, dziwnie się zachowywała, jakby zwariowała. Zauważyłem Snow'a, który leżał na ziemi nieprzytomny.
- Co się stało? - spytałem.
- To moja wina... Ja... Ja go zabiłam... - wypłakała, wtulając się we mnie jeszcze mocniej, zabrakło mi aż tchu.
- Spokojnie skarbie... On żyję, jest tylko nieprzytomny, słyszysz? - odsunąłem ją od siebie, patrząc w jej oczy. Zaprzeczyła kiwnięciem głowy, była cała zapłakana, rozglądała się dookoła, cofnęła się do tyłu, oglądając mnie całego.
- Powiedź, co się stało?
- Spadł... Spadł z tej góry, a ja.. Ja..ja go nie dopilnowałam, to wszystko moja wina... Widzisz... Ile, ile tu krwi? - mamrotała. Nigdzie nie widziałem żadnej krwi, to nie możliwe żeby ona ją widziała, musiała mieć omamy.
- Shady... - podszedłem do niej, gdy się zatrzymała i wpatrywała w naszego syna, łkała coraz to bardziej.
- Kochanie, musimy mu pomóc, weżniemy go nad wodospad, może jak ochlapie się mu pysk wodą to się ocknie - wziąłem synka na grzbiet. Shady nadal stała w tym samym miejscu.
- Shady? - podszedłem do niej z przodu, zemdlała, ledwo co zdążyłem ją złapać. Prawie że runąłem razem z nią, tak już byłem słaby przez chorobę. Położyłem Shady na ziemi. Snow'a także, obejrzałem go dokładnie, miał trochę siniaków i chyba coś złamał, ale nie byłem tego pewien.
- Snow? - rozejrzałam się, podniosłam się, wpatrując się we wodę. Nie, na pewno do niej nie wskoczył.
- Snow! - zawołałam, on nie mógł tak po prostu zniknąć. Pobiegłam przed siebie, rozglądając się dookoła.
- Snow! Złaź stamtąd, co ci przyszło do głowy?! - zauważyłam go jak wspina się na dość sporą górę. Zdziwiłam się że zaszedł tak daleko, był w połowie drogi.
- Stój! - przyspieszyłam, nie słuchał mnie, a może nie słyszał, bo byłam dość daleko. Potknął się, a ja zamarłam ze strachu że spadnie. Nie byłam w stanie już szybciej biec.
- Nie ruszaj się! - zawołałam do niego, ale on nie posłuchał, chciał wstać, ale wywrócił się na grzbiet i sturlał na dół. Widziałam jak uderzył o ziemie. Brakowało mi tylko kilka metrów żeby dobiec do niego w porę.
- Snow.... - wreszcie przykucnęłam przy nim, szturchając go lekko. Miałam już łzy w oczach, myślałam że umarł.
- Snow nie rób mi tego... - wymamrotałam, próbowałam go rozpaczliwie obudzić, szarpałam go nawet, żeby tylko otworzył oczy, ale na nic nie reagował. Myślałam że oszaleje, uderzyłam o ziemie, rzucając się na nią. Upadłam na bok, popłakałam się. Wciąż go obserwowałam i trącałam pyskiem, żeby chociaż się poruszył.
- Wybacz mi synku... Ja nie chciałam... To wszystko moja wina... - podniosłam się z ziemi, nie mogłam złapać tchu, nie mogłam uwierzyć że on... Że on nie żyję... Zabrałam go ostrożnie na grzbiet. Tam gdzie leżał była plama krwi, po chwili ją wszędzie widziałam. Zaczęłam krzyczeć, bo sama nawet od niej byłam. Nagle ktoś mnie złapał od tyłu, szarpałam się z całych sił, żeby tylko nie odebrał mi syna.
- Shady spokojnie... Spokojnie, to ja... - usłyszałam znajomy głos, spojrzałam na niego.
- Ihilo ja.. Ja... - wymamrotałam, zamknęłam oczy żeby już nie widzieć tej krwi, wtuliłam się w niego mocno.
Od Ihilo
- Shady co ci jest? - przestraszyłem się nieco, dziwnie się zachowywała, jakby zwariowała. Zauważyłem Snow'a, który leżał na ziemi nieprzytomny.
- Co się stało? - spytałem.
- To moja wina... Ja... Ja go zabiłam... - wypłakała, wtulając się we mnie jeszcze mocniej, zabrakło mi aż tchu.
- Spokojnie skarbie... On żyję, jest tylko nieprzytomny, słyszysz? - odsunąłem ją od siebie, patrząc w jej oczy. Zaprzeczyła kiwnięciem głowy, była cała zapłakana, rozglądała się dookoła, cofnęła się do tyłu, oglądając mnie całego.
- Powiedź, co się stało?
- Spadł... Spadł z tej góry, a ja.. Ja..ja go nie dopilnowałam, to wszystko moja wina... Widzisz... Ile, ile tu krwi? - mamrotała. Nigdzie nie widziałem żadnej krwi, to nie możliwe żeby ona ją widziała, musiała mieć omamy.
- Shady... - podszedłem do niej, gdy się zatrzymała i wpatrywała w naszego syna, łkała coraz to bardziej.
- Kochanie, musimy mu pomóc, weżniemy go nad wodospad, może jak ochlapie się mu pysk wodą to się ocknie - wziąłem synka na grzbiet. Shady nadal stała w tym samym miejscu.
- Shady? - podszedłem do niej z przodu, zemdlała, ledwo co zdążyłem ją złapać. Prawie że runąłem razem z nią, tak już byłem słaby przez chorobę. Położyłem Shady na ziemi. Snow'a także, obejrzałem go dokładnie, miał trochę siniaków i chyba coś złamał, ale nie byłem tego pewien.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz